Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Recuerdo

Kawiarnia literacka

W czwartkowe przedpołudnie 1 maja 1947 r. niejaki John Morrissey, policjant kierujący ruchem na skrzyżowaniu Piątej Alei i Trzydziestej Czwartej Ulicy, zauważył białą apaszkę, sfruwającą z najwyższych pięter Empire State Building.

Chwilę później coś gruchnęło o dach zaparkowanej nieopodal czarnej limuzyny z floty ONZ. Tym czymś była 23-letnia Evelyn McHale z Baldwin w stanie Nowy Jork, księgowa w zakładzie grawerskim. Niedawno wróciła z Pensylwanii, gdzie odwiedzała narzeczonego – to z myślą o nim napisała liścik: „Lepiej mu będzie beze mnie... Nie nadaję się na niczyją żonę”. I wyskoczyła z tarasu widokowego na 86 piętrze wieżowca.

Niemal dekadę wcześniej, 21 października 1938 r., tuż po piątej rano, z 16 piętra stojącego dwadzieścia parę przecznic dalej Hamphire House rzuciła się 33-letnia Dorothy Hale (liczby zdają się opisywać wszystko tak dokładnie!). Była dobrze znana w nowojorskim światku artystycznym: urwała się z klasztornej szkoły, przyjechała do wielkiej metropolii i próbowała robić karierę aktorską, to znaczy tańczyła jako girlsa w rewiach Ziegfelda. Czasem dostawała drobne rólki filmowe, przelotnie studiowała rzeźbę w Paryżu i z pewnym powodzeniem wykonywała portretowe popiersia. Wreszcie zagrała u boku swojej przyjaciółki Rosamond Pinchot w sztuce innej przyjaciółki Clarie Boothe Luce (premierę zjechano, a Rosamond niedługo później popełniła samobójstwo, zatruwając się spalinami w garażu). Przede wszystkim jednak, w przeciwieństwie do Evelyn, wychodziła za mąż.

Z Paryża przywiozła męża numer jeden, Gaillarda Thomasa, maklera milionera. Po szybkim rozwodzie poznała dobrze ustawionego w nowojorskiej bohemie malarza Gardnera Hale’a (to jego nazwisko ostatecznie przyjęła w miejsce panieńskiego Donovan), dzięki któremu weszła pewniejszym krokiem w kręgi artystyczne. Niestety, po czterech latach mąż numer dwa przebił samochodem barierkę i zleciał ze 150-metrowego kalifornijskiego klifu, zostawiając żonę w nieutulonym żalu i sporych, dodajmy, długach. Odtąd, by utrzymać się jakoś na powierzchni, brała sobie półmężów – artystów, designerów, pisarzy – którzy pozwalali jej zachować namiastkę dawnego życia.

Wprawdzie gnieździła się w maleńkim mieszkanku, ale wciąż bywała, wciąż robiła dobrą minę do złej gry, wciąż nosiła piękne suknie, ofiarowywane jej przez kolejnych przelotnych. Pojawiła się wreszcie szansa na męża numer trzy: Harry’ego Hopkinsa, doradcę prezydenta Roosevelta i jednego z twórców Nowego Ładu. Hale przeprowadziła się do Hampshire House i zaczęła kompletować posag. Kiedy Hopkins z nią zerwał (ponoć pod naciskiem Białego Domu), znajomy bankier wręczył jej tysiąc dolarów mówiąc: „Na karierę jesteś już za stara. Kup sobie tak wspaniałą sukienkę, że złapiesz na nią męża”.

Czek przyjęła, rady już nie. Powiedziała przyjaciołom, że wybiera się w długą podróż, urządziła dla nich pożegnalne przyjęcie (jednemu z byłych powiedziała melancholijnie: „No i skończyła się wódka. Już po wszystkim”), poszła do teatru, wróciła, spędziła resztę nocy na pisaniu pożegnalnych listów. I skoczyła.

Evelyn McHale i Dorothy Hale nosiły podobne nazwiska, żyły mniej więcej w tym samym czasie, chodziły ulicami tego samego miasta, teoretycznie mogły się nawet poznać. Łączy je jednak coś jeszcze: pamięć o nich przetrwała dzięki samobójstwom.

W chwili gdy policjant Morrissey pędził w kierunku oenzetowskiej limuzyny, z innej strony biegł student fotografii Robert Wiles, który miał stworzyć najsłynniejsze zdjęcie w całej swojej karierze: Evelyn leży na wgniecionym dachu limuzyny, jak w falach czarnej wody albo w czarnym perłopławie; u góry kadru widać skrzyżowane bose nogi, z których pęd powietrza zerwał pantofelki, nieco niżej elegancki kostium i na samym dole twarz: idealną, nietkniętą. Ani kropli krwi: rękawiczkę, zdjętą z prawej dłoni, trzyma w dłoni lewej, a wraz z nią – nierozerwany sznur pereł, jakby leżała, znudzona, rozmarzona, bawiąc się naszyjnikiem. Zdjęcie Wilesa zostało fotografią tygodnia w „Life”, a później, wielokrotnie pomnożone, stało się jedną z ikon XX-wiecznej sztuki jako „Suicide (Fallen body)” Warhola.

Pamięć o Hale uratowała jej zamożna przyjaciółka, żona magnata prasowego Claire Boothe Luce (ta od nieudanej sztuki), która zamówiła portret zmarłej u swojej ulubionej malarki – Fridy Kahlo. Sądziła, że upamiętnienie, recuerdo, oznacza wizerunek malowany z pamięci, i że będzie to coś w rodzaju słynnego autoportretu Kahlo dedykowanego Trockiemu – elegancki prezent dla matki Dorothy. Otrzymała jednak pochodzące z tradycji meksykańskiego folkloru retablo, obraz wotywny, pokazujący szczegółowo nieszczęśliwy wypadek: Hale, w ulubionej sukience z czarnego aksamitu z pękiem żółtych różyczek przy dekolcie, stoi na balkonie, leci przez chmury spowijające wieżowiec, wreszcie uderza o trotuar.

Wszystko objaśnia stosowna inskrypcja, wypisana krwią płynącą z ciała, zbryzgującą również dół ramy. „Samobójstwo Dorothy Hale” okazało się po latach jednym z najsłynniejszych dzieł Kahlo, jednak fundatorka była tak nim oburzona, że zastanawiała się poważnie, czy nie powinna go zniszczyć. Ostatecznie, odwiedziona od zamiaru przez przyjaciół, poleciła tylko zamalować swoje nazwisko i oddała dzieło znajomemu. Leżało przez lata zapomniane w jakimś składziku, dopóki spadkobiercy nie zwrócili go, niczym złowrogiego amuletu z przeszłości, biednej Claire, która wreszcie przekazała je anonimowo do muzeum w Phoenix.

Życie McHale i Hale zdawało im się tak nieudane, tak nieznośne, że musiały je odrzucić. Zbieg okoliczności i cudzy talent zmieniły je w trwającą do dziś legendę, która, ratując te dwie młode, piękne kobiety, uratowała przy okazji białą apaszkę, nazwisko policjanta, drobne cytaty, aksamitną sukienkę z żółtymi różami; w recuerdo.

Jacek Dehnel (ur. 1980 w Gdańsku), pisarz (ostatnio wydał powieść „Saturn”), poeta, tłumacz (Larkin, Verdins) i malarz. Zajmuje się zbieractwem i łowiectwem (gratów), prowadzi blog poświęcony międzywojennemu tabloidowi kryminalnemu „Tajny Detektyw”, nie prowadzi samochodu. Decyzją Rady Języka Polskiego został Młodym Ambasadorem Polszczyzny.

Polityka 28.2012 (2866) z dnia 11.07.2012; Kultura; s. 65
Oryginalny tytuł tekstu: "Recuerdo"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną