W filmie Pasikowskiego Kukliński niewiele mówi, inaczej niż w książce Nurowskiej, która jest stylizowana na jego gawędę. I bez porównania ciekawiej wypada, gdy milczy. Nurowska nagrywała z nim rozmowy od 1999 r., spotykali się wielokrotnie. Kukliński opowiadał o wszystkim, postawił tylko jeden warunek – książka może się ukazać po jego śmierci. Autorka zaznacza, że to jest powieść oparta na faktach, a nie czysta biografia i tak ją należy czytać. Snuje więc opowieść o kobieciarzu (podwójne życie agenta sprzyjało podwójnemu życiu osobistemu), utrzymaną w konwencji romansu, która niestety wtłacza tę opowieść w koleiny swoich schematów i słownictwa (szlafroczki i powłóczyste spojrzenia). Mamy tu dwie zupełnie różne opowieści – historię planów strategicznych i działalności wojskowej, która miejscami nudzi, i męską opowieść o podbojach, która czasem konsternuje. Tylko część ostatnia, amerykańska, jest rzeczywiście poruszająca – okoliczności śmierci dwu synów. Pokazuje straszną cenę, jaką zapłaciła cała rodzina, bez wyjątku. Część dokumentów jest ciągle utajniona, choćby szczegóły jego ucieczki. U Nurowskiej znajdziemy zupełnie inną wersję niż ta rozpowszechniona – nie było podróży w skrzyniach drewnianych, wyjechali osobno samochodami ambasady amerykańskiej. Kukliński prosto z przyjęcia w ambasadzie radzieckiej. Prawdę poznamy dopiero za jakiś czas. I na prawdziwą biografię też musimy poczekać. Kukliński nie chciał być zapamiętany jako spiżowy James Bond, tylko jako człowiek. I oczywiście ciekawie byłoby poznać człowieka, ale tutaj widzimy raczej bawidamka. Trochę za mało.
Maria Nurowska, Mój przyjaciel zdrajca, WAB, Warszawa 2014, s. 260