Generał de Gaulle uosabiał wszystkich cudzoziemców na świecie. Był eleganckim, zadbanym i bystrym wrogiem. Tata jak kobieta ulegał jego czarowi, szeptał do niego w Paryżu „mój generale”, ale w ostatniej chwili uciekał z jego domu z krzykiem.
Z Aleksandrą Kołłontaj tata pracował w czasie wojny w Szwecji. Droga do Kołłontaj była kręta i męcząca jak w bajce. Wiodła przez Ocean Arktyczny, który tata przemierzał na angielskim stateczku w angielsko-amerykańskim konwoju pod bezustannym ostrzałem Niemców. W efekcie tego ostrzału karawana statków została unicestwiona, ale tata przeżył. Los wpisał się do dzienników ojca.
Tata przeżył, tata przeżył, tata przeżył ze względu na mnie – myślałem bezwstydnie.
Z Aleksandrą Kołłontaj tata spędził wiele bezsennych nocy: w jego obecności pisała pamiętniki po francusku. Czym się to nie zajmowali! Na przykład podlewali fiołki z konewki. Inwalidka na wózku, dotykała młodych rąk taty, opowiadając mu o Plechanowie i wolnej miłości. Była szlachecką syreną rosyjskiej rewolucji, żywą ilustracją tego, że komunizm był początkowo czystszy i bardziej płomienny niż faszyzm. Zaraziła ojca jeszcze przedrewolucyjną ideą świata bez walki kapitałów i rynku, świata, który kiedyś znów powróci na ziemię. Oczyściła ojcowe czakry. Gdyby nie Kołłontaj, tata nigdy nie stałby się tak jasnym młodzieńczym wyznawcą idei. Kołłontaj widziała w Leninie nie ikonę, nie dziadunia z Choinki w Sokolnikach, lecz stanowczego i błyskotliwego wyzwoliciela ludzkości, siewcę wolności, który wyprzedzając swoją epokę, wziął się nie wiadomo skąd.
*
Książka w przekładzie Michała B. Jagiełły ukazała się nakładem wydawnictwa Czytelnik.