Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „Ofiara Polikseny”

materiały prasowe
Pochyliła się i na moment zanurzyła w wodzie dłonie, potarła nimi stopy, a później podniosła się powoli. Sięgała mi poniżej ramienia, więc nie widziałem dobrze jej oczu.

Mario – spytała nagle – czy mógłbyś zabić człowieka?

Piasek, na którym siedziała, był wilgotny, ale jej to chyba nie przeszkadzało. Palce jej stóp, zanurzone w wodzie, wydawały się nieskazitelnie białe. Jak wyrzeźbione z marmuru.

Zagapiłem się w niebo. Teraz, pod wieczór, mieniło się mieszaniną wściekłych kolorów, których nie powstydziłby się żaden awangardowy malarz, chociaż nie mogłem sobie przypomnieć jakiegoś konkretnego nazwiska. Na zachodzie upiorny róż poprzecinany był szarożółtymi pasmami, przypominającymi brudną watę wyciągniętą z ucha.

Ignorowała te widoki i patrzyła na mnie.

– Mario – spytała znowu. – Czy ty kiedykolwiek zabiłeś człowieka?

– Myślisz, że będzie padać? – Pokazałem palcem chmury. – Myślisz, że to w ogóle możliwe w tym cholernym klimacie?

Jakiś nadgorliwy komar uciął mnie w łopatkę. Próbowałem go klepnąć, ale spróbujcie sami uderzyć się wysoko w plecy bez wyłamania sobie ręki ze stawu.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie powinnam w ogóle o tym mówić. Nie po tym, co się stało.

– Nie ma sprawy – mruknąłem.

Ukąszenie swędziało. Wykręcałem rękę, jak tylko mogłem, żeby się podrapać. Moje palce ślizgały się po mokrej od potu skórze.

– Nie mogę przestać o tym myśleć. Ja... ja nie rozumiem, jak to było możliwe. Dlaczego nikt się nie zorientował?

– Nie pluj sobie w brodę – poradziłem jej. – Ty i tak miałaś z nimi wszystkimi mało do czynienia. A co do tematu „nikt się nie zorientował”... Tak to jest. „Wysoki Sądzie, skąd mogłem wiedzieć, że mój sąsiad zarżnął w swojej piwnicy pięcioro dzieci z sąsiedztwa. Nie wyglądał na takiego, Wysoki Sądzie. To był miły człowiek, raz sam zaproponował, że skosi nam trawę, kiedy zwichnąłem nogę”.

Popluskała palcami w wodzie. Obok nas przepłynęła rozmoczona gazeta, chyba „Hürriyet”, ale nie zdążyłem zobaczyć.

– Ale przecież musiały być jakieś sygnały.

– Zawsze są – powiedziałem. – Tylko je ignorujemy. Dokonujemy wyboru. Spokojny sen w zamian za spokojne sumienie. Rachunek jest prosty, tak mówili w reklamie, nie pamiętam w jakiej.

Chlapnęła nogą. Coś zaszurało w trzcinach na brzegu cuchnącej rzeki. Spłoszony szczur wodny albo wielka mysz.

– Wiesz co, Mario, czasami cię nie rozumiem. Jesteś tak strasznie cyniczny, że... – Pokręciła głową. – Jakby śmierć... morderstwo można było skwitować po prostu wzruszeniem ramion.

Wzruszyłem ramionami. Przysięgam, że nie zrobiłem tego specjalnie. Pewne gesty wykonuje się odruchowo, jakby ktoś pociągnął za przyczepione tu i ówdzie sznurki.

Amarant na niebie stawał się coraz bardziej pomarańczowy. Z miejsca, w którym siedzieliśmy, nie było widać morza, ale mog­łem się założyć o wszystko, co miałem (czyli niewiele), że przybrało już kolor głębokiej czerni i po kawałku połykało światło dnia. Woda w rzece była w tym szczególnym odcieniu ciemnej zieleni, jaki gnijące zwłoki przybierają po kilkunastu dniach w upale. Tylko na drobnych falach na powierzchni załamywały się skrawki pomarańczowego nieba.

Wstałem i otrzepałem spodnie z piasku. Wilgotne ziarenka przylgnęły mi do nogawek, a na tyłku miałem, czułem to wyraźnie, mokrą plamę.

– Wszystko można skwitować wzruszeniem ramion – powiedziałem. – To się nazywa samoobrona. A ty, zdaje się, przyszłaś się tylko pożegnać. Jeśli się nie pospieszę, ucieknie mi dolmuş.

Popatrzyła na mnie z urazą. Wytrzymałem jej spojrzenie.

Pochyliła się i na moment zanurzyła w wodzie dłonie, potarła nimi stopy, a później podniosła się powoli. Sięgała mi poniżej ramienia, więc nie widziałem dobrze jej oczu.

– Nie chcesz odpowiedzieć. W porządku. Ale to było poważne pytanie. Ja naprawdę chciałabym się dowiedzieć.

Odwróciłem się tyłem do rzeki i do złowrogiego nieba. Piaszczysty brzeg wznosił się stromo. Do wioski był spory kawałek, jeśli miało się do dyspozycji tylko własne nogi, a nie bardzo miałem ochotę machać ręką na traktory zjeżdżające z pól z przyczepami wyładowanymi pomidorami, których sok wyciekał spomiędzy desek i zostawiał ciemne plamy na asfalcie. Jeśli nie chciałem, żeby zastał mnie tu zmrok, musiałem się
streszczać.

Ruszyłem pod górę. Szła tuż za mną, chociaż na pewno nie było jej łatwo dotrzymać mi kroku.

– Chciałabym to zrozumieć, Mario. – Lekko dyszała. – Chciałabym wiedzieć, czy człowiek, który żyje normalnie: je, śpi, kocha, pracuje, chodzi na piwo i tak dalej, może zabić drugiego człowieka. Nie w wypadku samochodowym, nie w wyniku jakiegoś potwornego błędu. Z zimną krwią, tak po prostu. Czy normalny człowiek może popełnić morderstwo? Czy żeby kogoś zabić, trzeba być potworem? Czy każdy z nas to potrafi?

– Czy myślisz, że ja jestem jakimś pieprzonym psychiatrą? –
Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem do niej. W gasnącym świetle na jej szyi błyszczały strugi potu. – Dlaczego właśnie mnie o to pytasz?

Copyright © by Wydawnictwo W.A.B., 2012

Wydanie I

Warszawa 2012

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną