– Nasz wspólny przyjaciel w rozmowie z nami wprost się nad panem rozpływał – oznajmił. – Niech pan posłucha! – Położył przy tym dwa palce nad górną wargą i powiedział:
– Od godziny piątej czterrrdzieści pięć odpowiadamy ogniem!
Odwróciłem się do niego i zmierzyłem go uważnym spojrzeniem. Następnie pozwoliłem, by na chwilę zapanowała cisza. Cisza często jest niedoceniana.
– Tak – powiedziałem. – A więc chciałby pan pomówić o Polsce. Polska. No dobrze. Co pan dokładnie wie o historii Polski?
– Stolica Warszawa, napadnięta w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku, podzielona na spółkę z Rosjanami...
– To – odrzekłem krótko – to jest wiedza książkowa. Byle mól książkowy może napchać się takich rzeczy. Niech pan odpowiada na moje pytanie!
– Ja przecież...
– Moje pytanie! Nie rozumie pan po niemiecku? Co! Pan! Wie! O! Historii Polski!
– Ja...
– Co pan wie o polskiej historii? Zna pan uwarunkowania? I co pan wie na temat polskiej zbieraniny narodowościowej? Co pan wie o tak zwanej niemieckiej polityce wobec Polski po roku tysiąc dziewięćset dziewiętnastym? I jeśli już mówimy o odpowiadaniu ogniem, wie pan w ogóle, gdzie ma być skierowany?
Zrobiłem krótką pauzę, by tamten mógł zaczerpnąć powietrza. Przeciwnika politycznego należy zaskoczyć we właściwym momencie. Nie wtedy, gdy akurat nie ma nic do powiedzenia. Lecz wtedy, gdy usiłuje coś powiedzieć.
– Ja...
– Jeśli już wysłuchał pan mojej przemowy, to z pewnością wie pan też, co jest dalej, prawda?
– To...
– Słucham?
– Nie jesteśmy tu przecież po to...
– Pomogę panu trochę: „Od tej chwili...”, wie pan teraz, jak dalej?
– ...
– „Od tej chwili na każdą bombę odpowiadamy bombą”. Niech pan to sobie zapisze, niewykluczone, że któregoś dnia ktoś pana jeszcze zapyta o słynne zdania historii. Ale może w praktyce jest pan lepszy. Ma pan do dyspozycji milion czterysta tysięcy ludzi i trzydzieści dni, aby podbić cały kraj. Trzydzieści dni, nie więcej, gdyż na Zachodzie zbroją się gorączkowo Francuzi i Anglicy. Gdzie pan zacznie? Ile grup armii pan utworzy? Ile dywizji ma nieprzyjaciel? Gdzie może pan napotkać największy opór? I co pan zrobi, żeby Rumun się nie wtrącał?
– Rumun?
– Pan wybaczy, szanowny panie. Naturalnie ma pan słuszność: kogo interesuje Rumun? Pan generał maszeruje sobie naturalnie cały czas na Warszawę, na Kraków, nie patrzy w lewo, nie patrzy w prawo, bo i po co, Polak to przecież łatwy przeciwnik, pogoda jest piękna, wojsko znakomite, ale uwaga! A to co takiego? Nasza armia ma nagle pełno małych dziurek między łopatkami, i z tych dziurek płynie krew niemieckich bohaterów, gdyż całkiem niespodziewanie w setkach tysięcy pleców niemieckich żołnierzy tkwią miliony rumuńskich nabojów. Hm, jak to się stało? Hm, jak to w ogóle możliwe? Czyżby nasz młody pan generał zapomniał w tym miejscu o polsko-rumuńskim sojuszu wojskowym? Czy pan w ogóle był w Wehrmachcie? Przy najlepszych chęciach nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak pan wygląda w mundurze. Dla żadnej armii świata nie znalazłby pan drogi do Polski, pan by nie znalazł nawet własnego munduru! Ja natomiast mogę panu w każdej chwili powiedzieć, gdzie jest mój mundur – tu sięgnąłem do kieszonki na piersi i płaską dłonią prasnąłem kwitek odbioru na stół.
– Proszę bardzo, w pralni!
W tym momencie ze starszego, z Sensenbrinka, wydobył się dziwny odgłos, a z dziurek jego nosa na moją pożyczoną koszulę i na koszulę kioskarza oraz jego własną trysnęły dwie ostre strugi kawy. Młodszy, skonsternowany, siedział obok, podczas gdy starszy zaczął kaszleć.
– To – charczał pochylony, dysząc spod stołu – to nie było fair. – Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął chustkę do nosa i mozolnie oczyścił sobie drogi oddechowe. – Myślałem – rzekł charkotliwie – myślałem z początku, że to będzie taki numer wojskowy, trochę jak u tego szkoleniowca Schmidta z telewizji. Ale tą pralnią to mnie pan zastrzelił.
– A nie mówiłem panom – triumfował kioskarz. – Przecież panom powiedziałem: ten człowiek jest genialny. I naprawdę jest!
Nie wiedziałem dokładnie, jak mam zaklasyfikować fontannę z kawy i te komentarze. Żaden z tych ludzi z radia nie wydał mi się sympatyczny, tyle tylko, że w warunkach Republiki Weimarskiej też wszak nie było inaczej. Te śliskie piskorze z radia należało w pewnym nieuniknionym zakresie tolerować. Poza tym nie powiedziałem jeszcze w ogóle nic, w każdym razie nic z tego, co miałem do powiedzenia i co zamierzałem powiedzieć. Mimo to można było odczuć spore uznanie.
– Jest pan niezły – dyszał Sensenbrink. – Serio. Stworzyć dobrą bazę, a potem ciach!, rąbnąć. Obłęd. I to wyglądało tak spontanicznie! Ale naturalnie przygotował pan ten numer, tak?
– Który numer?
– No, ten numer z Polską! Czy może chce mi pan wmówić, że wytrząsnął go pan z rękawa?
Sensenbrink wydawał się rzeczywiście rozumieć coś więcej w tej materii. Nawet blitzkriegu nie wytrząsa się oczywiście z rękawa. Może nawet przeczytał książkę generała Guderiana.
– Oczywiście, że nie – zgodziłem się z nim. – Numer z Polską był zaplanowany we wszystkich szczegółach od czerwca.
– I? – dopytywał się dalej, po części z ubolewaniem, po części rozbawiony, wpatrując się w swoją koszulę. – Ma pan tego więcej?
– Jak to: więcej?
– No, jakiś program – dodał. – Albo inne teksty.
– Naturalnie! Napisałem dwie książki!
– Niewiarygodne – zdziwił się. – Mógł pan spokojnie przyjść wcześniej. Ile ma pan naprawdę lat?
– Pięćdziesiąt sześć – odpowiedziałem rzeczowo.
– Naturalnie. – Zaśmiał się. – A właściwie to charakteryzację robi pan sobie sam? Czy też ma pan charakteryzatora?
– Normalnie nie, tylko przy nagraniach filmowych.
– Tylko przy nagraniach filmowych. – Roześmiał się znowu.
*
Przekład: Eliza Borg
Tytuł oryginału: Er ist wieder da
Copyright © 2012 by Bastei Lübbe AG
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIV
Copyright © for the Polish translation by Eliza Borg, MMXIV
Wydanie I, Warszawa