Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „Duchy Belfastu"

materiały prasowe
McSorley rozsunął banknoty palcami. Kominiarka na twarzy nie była w stanie ukryć jego wściekłości.

To co, jak myślisz, kto załatwił McKennę? – spytał McSorley. Obrócił kierownicę w lewo.
Campbell obejrzał się przez ramię. Na zimnej podłodze furgonetki leżał starszy mężczyzna z głową owiniętą poszewką od poduszki. Jęczał cicho.
– Nie przejmuj się nim – rzucił McSorley. Campbell znów skierował uwagę na wijącą się przed nimi wiejską drogę. Odruchowo wcisnął stopę w wytarty dywanik, starając się zahamować za McSorleya. Przez cały dzień czekał, aż zadzwoni jego komórka. Z trudem powstrzymywał się od sprawdzania połączeń co dziesięć minut. Męczyło go oczekiwanie.
– No i jak? – dopytywał McSorley. – Co myślisz?
– Ktokolwiek to zrobił, musiał być jebanym szaleńcem – odparł Campbell. – Albo idiotą. Sprawcom nie ujdzie to na sucho, chłopaki nie pozwolą. Jeśli będzie trzeba, zerwą zawieszenie broni.
Wjechali w dziurę i Campbell musiał się chwycić deski rozdzielczej. Mężczyzna krzyknął z bólu, odbijając się od ścian i podłogi furgonetki. Comiskey i Hughes zostali w należącym do niego maleńkim domku. Mieli przypilnować żony ajenta, aż Campbell i McSorley wrócą z zawartością pocztowego sejfu. Droga do centrum wsi nie była daleka.
– Sam byś się chętnie tym zajął, co nie?
Campbell usiłował coś odczytać z wyrazu twarzy McSorleya, ale w ciemności dostrzegał tylko wodnisty blask jego oczu.
– Możliwe.
– Nie musisz się wstydzić, Davy. Jesteśmy kumplami, prawda? Nie mówisz zbyt wiele o tym, co robiłeś w Belfaście.
– Bo nie bardzo jest o czym.
McSorley roześmiał się głośno.
– Tak, jasne! Oczywiście, nie ma o czym gadać. – Jego twarz rozjaśnił niezdrowy blask, gdy wjechali do wsi i wnętrze auta zalało pomarańczowe światło latarń. – Słyszałem o tobie i jakimś chłopaku, który chciał załatwić Paula McGinty’ego. Podobno zatłukłeś go na śmierć.
– Naprawdę?
– Tak mówią.
– Ludzie mówią różne rzeczy. Możesz wierzyć, w co tylko chcesz.
Reflektory furgonetki oświetliły zielony szyld „An Post”. Zapiszczały hamulce i zadrżał wyłączany silnik. McSorley zerknął na starszego mężczyznę i ponownie zwrócił się do Campbella.
– Niektórzy z chłopaków ci nie ufają – powiedział, mrużąc oczy.
– Chodzi ci o Comiskeya?
– O niego i paru innych. Wydaje im się trochę dziwne, że spakowałeś manatki i przyjechałeś do nas. No wiesz, byłeś tak blisko McGinty’ego i reszty. Niektórzy się ciebie boją, Davy.
Campbell położył dłoń na udzie. W kieszeni ciasno opiętych dżinsów spoczywał nóż marki Gerber.
– A ty się boisz?
McSorley wypchnął policzek językiem i zarost na jego twarzy zjeżył się nieco.
– Nie wiem. Może McGinty cię przysłał, żebyś nas pilnował i sprawdzał, co robimy. A może mówisz prawdę: po prostu chciałeś wreszcie coś zrobić.
Campbell wpatrywał się w McSorleya.
– Powiedziałem: możesz wierzyć, w co tylko chcesz.
McSorley kiwnął głową, a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
– Myślę, że jesteś w porządku, Davy, ale coś ci powiem. – Wyciągnął palec. – Jeśli się okaże, że się pomyliłem, lepiej spierdalaj stąd tak szybko, jak możesz, bo inaczej obedrę cię żywcem ze skóry.

McSorley rozsunął banknoty palcami. Kominiarka na twarzy nie była w stanie ukryć jego wściekłości.
– Co to ma być, kurwa? Trzysta dwadzieścia euro?!
Campbell poczuł, że wzbiera w nim w śmiech, ale udało mu się go zdusić. Wełniana maska drapała go w brodę.
Staruszek kulił się na kolanach przed otwartym sejfem. McSorley złapał wolną ręką kołnierzyk jego piżamy.
– Trzysta dwadzieścia?! Myślisz, że robię to dla jebanych trzystu dwudziestu euro, ty stary żałosny skurwielu?! Gdzie reszta?

Mężczyzna uniósł trzęsące się dłonie.
– To naprawdę wszystko, przysięgam na Boga, to wszystko!
McSorley potrząsnął nim.
– Przestań pierdolić i powiedz, gdzie jest forsa!
– Przysięgam, to wszystko! Mamy otwarte tylko przez pół dnia. W kasie jest trochę drobnych, mogę wam dać, jeżeli chcecie.
– Jezu! – McSorley puścił koszulę poczciarza i wepchnął banknoty do kieszeni. Wskazał kasę przy wejściu do pomieszczenia. – Davy, opróżnij kasę. I wrzuć fajki do torby. Nic więcej nie znajdziemy. Nożeż kurwa mać!
Campbell podszedł do kasy. W otwartej szufladzie znajdował się skromny zapas gotówki na następny dzień. Davy zebrał banknoty i monety – przypuszczał, że nie więcej niż czterdzieści, pięćdziesiąt euro – i wrzucił wszystko do sportowej torby. Półki za ladą były wypełnione paczkami papierosów. Zgarnął je do torby i rzucił na pieniądze. Czuł się jak drobny złodziejaszek.
Czuł się?
Nie, przecież właśnie nim jestem, pomyślał, gdy parę paczek spadło mu pod nogi. Jak pieprzony ćpun, który kradnie fajki, żeby zaspokoić głód.
Zaklął pod nosem.
– Pospiesz się! – krzyknął McSorley. Pociągnął ajenta za przegub. Teraz nawet nie zamierzał go związywać i kneblować.
– Już idę – odparł Campbell, wpychając papierosy do torby.
McSorley zatrzymał się przy drzwiach.
– Powiedziałem: pospiesz się, na litość boską!
– Dobra! – Campbell zasunął zamek i zarzucił torbę na ramię. Ruszył za McSorleyem i jego więźniem na ulicę.
McSorley zaciągnął pojękującego mężczyznę na tył furgonetki i otworzył drzwi. Coś po drugiej stronie ulicy przyciągnęło uwagę poczciarza: światło w oknie.
– Ratunku! – krzyknął niepewnie, ale po chwili spróbował jeszcze raz. – Na pomoc!
McSorley chciał zatkać mu usta, ale mężczyzna znalazł nieco siły i zdołał odepchnąć jego dłoń. – Ratunku! Na pomoc!
Campbell podszedł do nich.
– Zamknij się, kurwa, bo dostaniesz – syknął McSorley. Ajent wił się w jego uścisku.
Torba wypadła z dłoni Campbella. Ściągnął kominiarkę z twarzy.
– Pomocy! Halo! Na pomoc!
Wściekłość Davy’ego była ogromna, pełna żaru. Wyładował ją na głowie starszego mężczyzny. Siła uderzenia sprawiła, że nawet McSorley się zatoczył. Gniew Campbella rozpalał się z każdym ciosem, aż w końcu zakładnik był już tylko bezwładnym kształtem zwisającym z tyłu furgonetki.
– Davy!
Campbell władował pięść w brzuch mężczyzny.
– Chryste, Davy, przestań!
Campbell kopnął ajenta w kolano.
McSorley chwycił Davy’ego w pasie i odciągnął go do tyłu.
– Wystarczy, Davy, daj spokój!
Campbell odepchnął ręce McSorleya i odwrócił się. Spojrzał mu w oczy.
 – Myślisz, że kim jestem?!
McSorley cofnął się z uniesionymi rękami.
– No co?! Myślisz, że kim jestem? – powtórzył Campbell. – Pieprzonym złodziejem sklepowym?!
– Davy, uspokój się na moment. – McSorley ściągnął kominiarkę z głowy.
– Ćpunem, który kradnie? Myślisz, że przyjechałem tutaj zabierać starym ludziom jakieś pieprzone papierosy?!
McSorley bezgłośnie poruszał ustami, wpatrując się w Davy’ego szeroko otwartymi oczami.
– Jebani amatorzy! – Campbell obrócił się na pięcie i podniósł torbę z ziemi. Wrzucił ją na tył furgonetki, po czym wpakował tam jeszcze nogi zakładnika. – No już, kurwa, spierdalamy – warknął.
Bez pytania zajął fotel kierowcy i uruchomił silnik. McSorley nie spuszczał Campbella z oka, siadając na miejscu pasażera.
Jechali w milczeniu. McSorley co jakiś czas zerkał z ukosa na Campbella, ale Szkot myślał teraz o dziurze w głowie Michaela McKenny i o jego zabójcy, na którego też już z pewnością wydano wyrok.

*

Copyright © 2009 by Stuart Neville
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2012
przełożył Tomasz Konatkowski

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną