Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Książki

Fragment książki: „Botanika duszy”

materiały prasowe
Teraz i Alma się roześmiała. Dystans, który zwykle istnieje między dwiema obcymi osobami, zdążył już zniknąć. Może w ogóle nigdy go między nimi nie było.

Przybył w połowie maja 1848 roku.
Alma pracowała w gabinecie przy mikroskopie, kiedy spostrzegła powóz zajeżdżający przed dom. Wysiadł z niego wysoki, szczupły, płowowłosy mężczyzna w brązowym sztruksowym garniturze.

Z daleka wyglądał na najwyżej dwadzieścia lat, choć Alma wiedziała, że nie może być tak młody. Nie przywiózł ze sobą nic prócz małej skórzanej walizki, która musiała niemało podróżować po świecie i robiła wrażenie, jakby się miała rozpaść, zanim dopełni się dzień.

Alma najpierw obserwowała go przez chwilę, dopiero potem wyszła się przywitać. Od lat była świadkiem niezliczonej liczby wizyt składanych w White Acre i zawsze doświadczała jednego: wszyscy, którzy przyjeżdżali do nich po raz pierwszy, zachowywali się tak samo – stawali jak wryci, gapiąc się na dom, który wyrastał przed nimi, albowiem rezydencja White Acre rzeczywiście była wspaniała i onieśmielająca, szczególnie oglądana po raz pierwszy.
W końcu taki był umyślny zamiar przy projektowaniu, przestraszyć gości, i niewielu było w stanie ukryć pełen szacunku podziw mieszany z lękiem oraz zazdrością – szczególnie jeśli nie zdawali sobie sprawy, że są obserwowani.

Pan Pike jednak w ogóle nie spojrzał na dom. A nawet natychmiast odwrócił się tyłem do rezydencji, gdyż zamiast domu jego wzrok przykuł ogród w stylu greckim – który Alma i Hanneke utrzymywały w nienaruszonym stanie przez dziesięciolecia, jako hołd dla Beatrix Whittaker. Cofnął się nawet trochę, aby lepiej go ogarnąć wzrokiem, po czym zrobił najdziwniejszą rzecz: postawił walizkę, zdjął marynarkę i ruszył w kierunku północno-zachodniego skraju ogrodu, a następnie zamaszystymi krokami przemierzył całą jego długość po przekątnej i zatrzymał się w południowo-wschodnim rogu. Chwilę tam postał, rozejrzał się naokoło i niczym geodeta obliczający granice gruntu energicznymi krokami odmierzył dwa przyległe boki ogrodu, długi oraz krótki. Gdy powrócił do północno-zachodniego rogu, zdjął kapelusz, podrapał się po głowie, na moment zamyślił, po czym parsknął śmiechem.

Alma nie słyszała go, ale widziała wszystko doskonale. Tego było już za wiele, nie mogła się dłużej powstrzymywać. Wstała gwałtownie od stołu i wybiegła z powozowni.
– Pan Pike? – powiedziała, podchodząc i wyciągając na powitanie rękę.
– Pani musi być panną Whittaker! – odrzekł, uśmiechając się szeroko, i ujął jej dłoń. – Oczom nie wierzę! Musi mi pani powiedzieć, panno Whittaker… cóż za szalony geniusz podjął trud utworzenia ogrodu ściśle wedle zasad geometrii euklidesowej?
– To był pomysł mojej matki, sir. I gdyby nie odeszła wiele lat temu, byłaby zachwycona, że tak bezbłędnie rozpoznał pan jej zamysł.
– Któż by go nie rozpoznał? To złoty środek! Mamy tu dwa kwadraty, zawierające siatkę kwadratów… a z aleją rozdzielającą całe założenie mamy dwa trójkąty o bokach trzy-cztery-pięć, które zawierają mniejsze trójkąty. Jakież to urocze! To niezwykłe, że komuś się chciało tak rozplanować, i to w takiej wspaniałej skali. Bukszpany też są idealne. Tak jakby pełniły rolę znaku równości. Musiała być doskonale rozkoszna, pani matka.
– Rozkoszna… – Alma rozważyła takie podejście. – Cóż, z pewnością obdarowana była umysłem, który pracował z rozkoszną precyzją, co do tego nie ma wątpliwości.
– To nadzwyczajne – orzekł.
Wyglądało na to, że wciąż nie dostrzega domu.
– To prawdziwa przyjemność poznać pana, panie Pike – powiedziała Alma.
– I panią, panno Whittaker. Pani list był nad wyraz łaskawy. Przyznam, że wielką przyjemność sprawiła mi także jazda prywatnym powozem… pierwsza taka w całym moim długim życiu. Przywykłem podróżować w dusznych pomieszczeniach razem z rozwrzeszczanymi dziećmi, nieszczęsnymi zwierzętami i głośnymi mężczyznami, palącymi grube cygara. Ledwo wiedziałem, co z sobą począć przez tyle godzin samotności i spokoju.
– I cóż więc pan z sobą począł? – zapytała Alma, uśmiechając się w odpowiedzi na jego rozentuzjazmowanie.
– Zaprzyjaźniałem się z milczącym widokiem drogi.

Nim zdążyła zareagować na uroczą odpowiedź, spostrzegła wyraz niepokoju na twarzy Ambrose’a Pike’a. Odwróciła się, by spojrzeć w tym samym kierunku: służący podniósł mały bagaż pana Pike’a i ruszył z nim ku wielkim drzwiom frontowym White Acre.
– Moja walizka… – rzucił stroskanym głosem gość, wyciągając po nią rękę.
– Zanosimy ją jedynie do pana pokoju, panie Pike. Będzie tam, obok łóżka, czekać na pana.
– Ależ oczywiście. – Potrząsnął głową zmieszany. – Jakże niemą drze z mojej strony. Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony do służby i tego typu rzeczy.
– Czy wolałby pan, aby walizka została przy panu, panie Pike?
– Nie, skądże. Proszę wybaczyć moją dziwaczną reakcję, panno Whittaker. Ale jeśli człowiek posiada w życiu tylko jedną cenną rzecz, tak jak ja, to trochę niepokoi go widok kogoś, kto właśnie z nią odchodzi.
– Ma pan znacznie więcej cennych rzeczy w życiu, panie Pike. Ma pan wielki talent artystyczny… podobnego ani pan Hawkes, ani ja nigdyśmy wcześniej nie widzieli.
– Och! – Zaśmiał się. – To uprzejme z pani strony, panno Whittaker. Ale wszystko, co oprócz niego posiadam, znajduje się w tej walizce, a być może owe ulubione drobiazgi cenię sobie bardziej!

Teraz i Alma się roześmiała. Dystans, który zwykle istnieje między dwiema obcymi osobami, zdążył już zniknąć. Może w ogóle nigdy go między nimi nie było.
– Proszę mi powiedzieć, panno Whittaker – zagaił pogodnie – jakie jeszcze cuda ma pani w White Acre? I co to znaczy, że, jak słyszałem, studiuje pani mech?

Oto w jaki sposób, jeszcze przed upływem godziny, stanęli razem nad głazami narzutowymi, omawiając Dicranum. Zamierzała pokazać mu najpierw orchidee. Czy raczej nie zamierzała w ogóle pokazywać mu stanowisk mchu – dotychczas jeszcze w nikim nie wzbudziły zainteresowania – ale kiedy zaczęła opowiadać o swojej pracy, nalegał, że chce zobaczyć wszystko na własne oczy.
– Powinnam pana ostrzec, panie Pike – powiedziała, kiedy przechodzili razem przez pole – że większość ludzi uważa mchy za nudne.
– To mnie nie przeraża – rzekł. – Zawsze fascynowały mnie rzeczy, które inni ludzie uważają za nudne.
– W tym się zgadzamy – stwierdziła Alma.
– Proszę mi jednak powiedzieć, panno Whittaker, co pani podziwia w mchach?
– Ich godność – odparła bez wahania Alma. – A także ich milczenie i inteligencję. Podoba mi się, że… jako przedmiot studiów… są takie świeże. Inaczej niż większe i ważniejsze rośliny, które studiowały hordy botaników. Chyba lubię także ich skromność. Mchy poskramiają swą urodę. W porównaniu z mchem wszystko inne w przyrodzie wydaje się obcesowe, oczywiste. Rozumie pan, co mam na myśli? Czy pan zna te wielkie, ostentacyjne kwiaty, które potrafią niekiedy wyglądać jak wielkie, tępe, oślinione głupki? Kiedy tak się wystawiają dookoła, z rozdziawionymi gębami, i wyglądają na oniemiałe i bezradne…?
– Gratuluję, panno Whittaker. Właśnie doskonale opisała pani rodzinę storczykowatych.
Z trudem złapała powietrze i odruchowo zasłoniła dłońmi usta.
– Obraziłam pana!
Ale pan Pike się uśmiechał.
– W najmniejszym stopniu. Przekomarzam się z panią. Nigdy nie występowałem w obronie inteligencji orchidei i nigdy tego nie uczynię. Kocham je, ale przyznam, że nie wydają się zbyt mądre… przynajmniej według kryteriów pani opisu. Bardzo zajmujące jest słuchanie, jak ktoś broni inteligencji mchów! Ma się wrażenie, jak gdyby sporządzała pani referencje dla bohatera, pragnąc go bronić.

*

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Rebis.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną