Węgierska melancholia
Recenzja książki: Krzysztof Varga, „Czardasz z mangalicą”
Po dobrze przyjętych przez krytykę „Trocinach” Krzysztof Varga powraca do ojczyzny, czyli na Węgry (jego „matczyzną” jest Polska). Dziewięć esejów z tomu „Czardasz z mangalicą” stanowi świetne uzupełnienie „Gulaszu z Turula”. Varga powraca do ojczyzny, wraca więc także do postaci ojca, tutaj między innymi jako nieudanego filatelisty, którego zbiory próbuje porządkować i który jest ukrytym bohaterem tej sentymentalnej momentami podróży. Niezwykle ciekawie wypadają również porównania Węgier i Polski. Według prozaika do naszych wspólnych cech narodowych należy między innymi biczowanie się klęskami, co Węgrzy umiłowali podobno bardziej niż my. Gustujemy czasem w podobnej przaśności, świetnie dogadujemy się też na gruncie powrotu do nacjonalizmu, tęsknoty za wielką przeszłością (ich Jałtą jest Trianon) i na niwie… kibolskiej. Węgry Vargi w pewnej mierze zatrzymały się w przeszłości, wydają się mitem, choć nie tym kojarzonym z c.k. monarchią. Szczególnie dotyczy to Budapesztu, w którym pisarz z reguły wybiera te same knajpy, zajada się kanapkami u Wichmanna, czego trudno mu nie zazdrościć, i podróżuje starą, rozpadającą się linią metra. Trudno ten zbiór traktować jako wnikliwy opis reportersko-podróżniczy. I może właśnie największą jego zaletą jest to, że znajdziemy tu Węgry Krzysztofa Vargi. A takich w żadnych przewodnikach i książkach czytelnik nie uświadczy.
Krzysztof Varga, Czardasz z mangalicą, Czarne, Wołowiec 2014, s. 314