Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „Żydzi i słowa”

materiały prasowe
Tym, co nas pcha do przodu, jest świadomość, że należymy do użytkowników tej samej, wciąż rozrastającej się biblioteki.

Nasz pogląd na historię pojmowaną jako genealogia słów tłumaczy chyba, czemu zdecydowaliśmy się napisać niniejszy esej we dwoje, jako zespół złożony z ojca i córki, oraz, co równie ważne, z pisarza i profesor historii. „Przeszłość to obca kraina” – napisał L. P. Hartley. David Lowenthal posłużył się tym cytatem, by sformułować ogólny pogląd na temat historii. To prawda. Duża część żydowskiej przeszłości, może w ogóle duża część ludzkiej przeszłości, to dla nas obca i problematyczna kraina.

Wybierzmy, niemal na chybił trafił, cztery osoby: prorokinię Deborę, króla Rechabeama, rabiego Akiwę i rabina Abrahama Icchaka Kooka. Wyznaczają oni żydowską oś czasu: prawdopodobnie XII wiek i potem X wiek przed erą chrześcijańską, następnie I i II wiek ery chrześcijańskiej, wreszcie XIX i XX stulecie. Świat żadnej z tych postaci nie jest nam bliski – ani w sferze materialnej, ani moralnej. Ich życie jest nam obce, podobnie ich zachowania, poglądy, decyzje. Niektóre wydają się nam dziwne, wręcz zdumiewające, inne – całkiem wstrętne. Można podejrzewać, że oni sami, gdyby spotkać ich w jednym ahistorycznym miejscu, odczuwaliby wobec siebie nawzajem to samo. Dramatycznie różniliby się strojem, mową, sposobem bycia. Nawet nie używaliby tego samego języka.

Poza tym tylko, że każde z nich znałoby nieco hebrajski. Rozumieliby nawzajem swoje imiona, wywodzące się z Biblii albo zawierające znane rdzenie. Z Deborą, najstarszą z całej czwórki, trzej mężczyźni rozmawialiby w jej archaicznym hebrajskim. Mogliby to zrobić! Co więcej, mieliby wspólne tematy: Jakub i dwanaście plemion, Mojżesz i góra Synaj, Kraj Izraela i jego geografia. Przypuszczalnie inaczej wymawialiby poszczególne słowa, ale różnice te nie uniemożliwiałyby porozumienia. I dalej: każdy następny z pewnością znałby poprzedników. Debora spoglądałaby na odzienie rabina Kooka z niedowierzaniem, ale dwóch rabinów i król patrzyliby na prorokinię z szacunkiem, chociaż nie nosiła stroju rodem ze sztetlu.

Tożsamość całej czwórki opierała się na silnym poczuciu przynależności do ludu Izraela, na trosce o to, co należy przekazać potomkom, i na cudownym stosunku do słów. Nawet Rechabeam jest kimś w rodzaju tyrana-poety, i to pomimo chamskich żartów: „Mój mały palec jest grubszy niż lędźwie mojego ojca” (1 Krl 12,10), „Ojciec mój chłostał was biczami, ja chłostać was będę kańczugami” (1 Krl 12,11). Debora zrozumiałaby każde słowo Rechabeama, tak samo rabi Akiwa i rabin Kook. Jakie mieliby poglądy na politykę? Jak odnosiliby się do siebie nawzajem, czy do nas, autorów tej książki? Co sądziliby o palących problemach współczesnego Izraela, kwestii wytyczenia granic i ustroju państwa? Poglądy nasze, autorów, rzeczywiście pozostają w niezgodzie z poglądami uczniów rabiego Akiwy, tak samo z poglądami wychowanków rabina Kooka. Ale bylibyśmy w stanie ze sobą rozmawiać. Niektóre słowa mielibyśmy wspólne: naród, prawo, rada, przymierze, granice. Inne, jak „państwo żydowskie” czy „państwo demokratyczne”, brzmiałyby dla ich uszu dziwnie, ale chyba nie byłyby niezrozumiałe. Strasznie nas ciekawi, na jakie izraelskie partie głosowaliby dzisiaj Debora i rabi Akiwa.

Co najważniejsze, każdy z naszej czwórki doskonale by zrozumiał (a przynajmniej nie byłby zdziwiony), że my dołączamy do tworzonego przez nich łańcucha.

Z drugiej strony, nie pomniejszajmy różnic ani dystansu. W żydowskiej ciągłości nie ma nic mistycznego ani cudownego, przynajmniej w naszej opinii. Nie zachwycamy się naszymi wielkimi przodkami, nie mówiąc już o oddawaniu im czci. Niejeden starożytny Ateńczyk jest bliższy naszemu sercu niż większość biblijnych Izraelitów.

Czemuż zatem w żydowskich tekstach, nawet najbardziej archaicznych, jest tyle rzeczy, które do nas przemawiają i brzmią znajomo? Jesteśmy przywiązani do bohaterów hebrajskich i do żydowskich tekstów. To ludzie z krwi i kości. I z głosu. Przebywając z nimi, niekiedy czujemy niesamowitą intymność.

Oczywiście, wrażenie to dotyczy nie tylko żydowskich tekstów. Antygona wywołuje uczucie uznania i szacunku; święty Augustyn domaga się emocjonalnej reakcji; Don Kichot porusza w nas sentymentalną strunę; jeśli idzie o Czechowa, to nic, co ludzkie, nie jest mu obce. Oni wszyscy fascynują nie mniej niż żydowskie książki, nie mniej zachwycają. Część żydowskiej przeszłości jest nam zupełnie obca, część nieżydowskiego dziedzictwa – niezmiernie bliska.

Musimy tedy dodać jeszcze jeden element, który pozwoli lepiej określić, czym jest ciągłość żydowskich tekstów i ludzi. Owe rzesze zapatrzonych w przeszłość, wykształconych i twórczych Żydów mają ze sobą coś wspólnego, coś, co pozwala gromadzić nowe źródła i toczyć zrozumiałe rozmowy ponad stuleciami, językami i kulturami. Oni rozmawiają ze sobą, mówią jeden do drugiego. Wygląda to jak niekończąca się dysputa przy szabatowej wieczerzy: nie chodzi o jednomyślność, ale o wspólny leksykon doniosłych spraw. To on, oraz fakt, że wszyscy dobrze się znają, sprawia, że płomień nie wygasa.

Nie trzeba dodawać, że nie jesteśmy w stanie określić ze stuprocentową pewnością, co jest mitem, a co faktem historycznym. Kto „naprawdę” napisał coś, co mu przypisują. Ciekawi nas to, ale nie ma większego znaczenia. Prawda historyczna nie jest prawdą archeologiczną, jak zauważył Achad haAm. Historia może przekazywać najczystszą prawdę poprzez postacie fikcyjne, alegorie i mity. Pewien talmudysta żyjący w IV wieku powiedział, że Hiob najprawdopodobniej nie istniał, jest postacią baśniową. Inni mędrcy nie zgadzali się z tą opinią, ale jednak odnotowano ją w Talmudzie. Czemu jej nie wykreślono jako bluźnierczej albo bezwartościowej? Ponieważ (tak chcielibyśmy wierzyć) Talmud antycypuje nasz punkt widzenia i godzi się z nim: baśnie mogą mówić prawdę. Baśń to nie bujda. Hiob istniał niezależnie od tego, czy istniał „naprawdę”. Istnieje nadal w umysłach niezliczonych czytelników, którzy od wieków się o niego spierają. Hiob, jak Makbet czy Iwan Karamazow, istnieje jako prawda tekstualna.

Tym, co nas pcha do przodu, jest świadomość, że należymy do użytkowników tej samej, wciąż rozrastającej się biblioteki. Oraz to, że Żydzi, gromadząc skarbnicę tekstów, czytając je i dyskutując przez wieki, i to mimo tylu katastrof, stworzyli genealogię, która jest czymś niepowtarzalnym.

Dla przykładu: właśnie Hiob, a nie Rechabeam, jest kimś, z kim w skrytości rozmawiamy. Nie rabin Kook Starszy, lecz prorok Amos i eseista Achad haAm. Oni są naszymi partnerami w walce o sprawiedliwość i pokój. Nie Debora – radosna amazonka, ale Debora – matka z sarkastycznym poczuciem humoru. To ją paradoksalnie rozumiemy, jej dzikość i ostry język. Podobnie z rabim Akiwą. Ten nakłonił swoich uczniów do powstania skazanego na klęskę, a nam bliżej jest do rabiego Jehudy haNasiego, uciekiniera politycznego i człowieka, który ocalił żydowską naukę. Biorąc pod uwagę historię wojen – przegrał; z punktu widzenia dziejów intelektualnych – zwyciężył. On jest naszym politycznym towarzyszem broni.

Takie są nasze wybory. Każdy czytelnik może mieć własne, wolno mu też stanowczo odrzucić nasze. Ale jeśli już stał się czytelnikiem, to obojętne, czy jest, czy nie jest Żydem – należy do naszej rodziny. Powiadają, że warunkiem dobrego funkcjonowania każdej rodziny jest umiejętność ujęcia nieporozumień w słowa.

*

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czytelnik.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną