Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „K.I.S.S.”

materiały prasowe
Olga przyszła jako ostatnia. Kamil, Marcin i Adam siedzieli na kurwi stołkach przy barze i sączyli piwo. Olga nie lubiła piwa. Zamówiła gin z tonikiem.

Wiceminister skarbu. Niezła fucha. Tylko jedna wada: Andrzej Morski nie znosił rządowego budynku, w którym przyszło mu urzędować. W niczym nie przypominał klimatyzowanych biurowców klasy A, w których pracował, zanim otrzymał propozycję „zrobienia czegoś dla kraju . Ale smak władzy nad państwowymi spółkami był nieporównywalny z żadnymi innymi
przyjemnościami, jakie dawała mu praca. Zarządzał już dziesiątkami, setkami ludzi, ale tu władza smakowała inaczej. Bali się go uczciwi i nieuczciwi, menedżerowie, biznesmeni i urzędnicy. Wolał nazywać to respektem albo okazywaniem szacunku.
Ale to był strach. W spółkach, w których państwo było jedynym właścicielem, mógł zrobić wszystko. Wystarczył mu notariusz i już mógł zmienić zarząd albo radę nadzorczą, kogoś
awansować albo zrzucić ze stanowiska.
Lubił, gdy przyjeżdżali do niego ludzie z podległych mu firm, zwłaszcza z prowincji. Za komuny ich poprzednicy przyjeżdżali do resortu z takim samym lękiem. Nie wiedzieli, czy wyjdą z nagrodą, czy odwołaniem.
Usłyszał charakterystyczne pukanie do drzwi gabinetu. Lekkie, ciche, zdradzające uległość.
– Panie ministrze, przyszedł pan Bukowiński.
– Jeszcze pięć minut – powiedział, nie odwracając się od okna.
Wychodziło na podwórze, a raczej studnię, więc każdy hałas był zwielokrotniony. Okna pamiętały jeszcze lata dziewięćdziesiąte, aluminiowe żaluzje słabo powstrzymywały słońce.
Choć do zewnętrznych ścian przytwierdzono klimatyzatory, to temperatura wewnątrz i tak pobudzała gruczoły potowe do intensywnego działania. Nie to co w poprzednim biurze. Tam
panował chłód, który sprawiał, że w upalne dni wzywanym do gabinetu kobietom twardniały sutki. Były zakłopotane, że nie mogą z tym nic zrobić.
Asystentka zapukała powtórnie. Gdy skinął ręką, wycofała się, zostawiając otwarte drzwi.
– Żar się leje z nieba – powiedział jego gość. Szedł do niego śmiało z wyciągniętą ręką. Pot perlił mu się na czole. Nadwaga dawała o sobie znać.
–Mamy coraz trudniejszą sytuację. Możemy stracić kontrolę
nad Talchemem.
– Adam, po to cię wydelegowałem do rady nadzorczej, żebyśmy tej kontroli nie stracili – powiedział wiceminister, kładąc akcent na ostatnie słowa. Z Adamem Bukowińskim znali się od lat, jeszcze z pracy w banku inwestycyjnym. Dlatego gdy wybierał sobie doradcę, nie zawahał się ani chwili nad jego kandydaturą. Nie uważał, że był specjalnie lotny, ale jednego był pewien: mógł mu zaufać. A zaufanie było bezcenne. Zwłaszcza teraz, zwłaszcza tutaj,
w zapyziałym rządowym biurowcu. Od pierwszych dni urzędowania czuł, że wokół niego trwa cierpliwe knucie, że wszyscy wokół czekają na jego potknięcie, głupią wypowiedź lub błędną decyzję. Zdawał sobie sprawę, że jest tu obcym ciałem, kimś na chwilę, do przeczekania. Bo kolejne wybory wszystko zmienią.
– Trzeba działać – ciągnął Bukowiński – bo te dwa cypryjskie fundusze ciągle dokupują akcji. A Bog jeden wie, ile mają jeszcze zaparkowanych papierów w rajach podatkowych.
– Po jaką cholerę ten idiota Barchat –Morski nie umiał łagodniej mówić o swoim poprzedniku – sprzedał tyle akcji Talchemu?
Tak się, kurwa, nie sprzedaje strategicznych firm! Przecież mogli spokojnie zostawić ponad połowę udziałów.
– Może nie mieli wyjścia? Dostali telefon z Ministerstwa Finansów, że trzeba zalepić dziurę w budżecie, i co mieli robić?
Morski dobrze wiedział, że Bukowiński nie powie głośno o drugim scenariuszu: jego poprzednik mógł też wystawić firmę pod strzał. Teraz strzelcy przychodzą po swoje...
– Banki: zagraniczne, ubezpieczenia: zagraniczne. Dobrze, że została nam jeszcze duża energetyka, choć i tak już posprzedawali niektóre rodzynki z ciasta – rzucił minister. –Wezwałem cię, bo byli wczoraj u mnie ludzie ze służb. Sprawdzili te cypryjskie fundusze. Twierdzą, że to rosyjskie pieniądze.
– Jak wpuścimy ruskich do chemii...
Bukowiński nie musiał kończyć. Wezmą chemię, będą mieli wpływ na rolnictwo, rafinerie...
Morski opadł ciężko na krzesło. Sięgnął po kruche ciasteczka, które leżały na stole od tygodnia.
– Ohyda.
– Dawno już nic nie sprzedałeś, to i catering słaby.

 



Minister nie podjął żartu. – Rozmawiałem z górą. Koniec pasywności. Jest zgoda na odbicie chemii. Bukowiński aż zagwizdał z wrażenia.
– No, no, witamy w ministerstwie nacjonalizacji! Ale jak to chcesz zrobić? Przecież oni już teraz mają więcej akcji niż my. Zażądali walnego. Jak nic przejmą radę nadzorczą i wywalą na zbity pysk nasz zarząd.
– Musimy znaleźć sojuszników wśród krajowych funduszy emerytalnych i inwestycyjnych. Razem spokojnie powinniśmy mieć ponad połowę głosów na walnym.
Bukowiński zastanawiał się tylko przez chwilę.
– Ale przecież nikt tego nie zrobi za friko – wycedził.
– Dostaną miejsca w radzie nadzorczej i życzliwość ministra. Przecież nadal będziemy prywatyzować firmy. No, przynajmniej częściowo. I decydować, komu z dużych przydzielimy akcji w ofertach, ile i po ile.
– Trzeba więc będzie zawrzeć porozumienie w celu wspólnego głosowania, takie są przepisy...
– O przepisy się nie martw. Pamiętaj, że nadzór to też państwo. Jeśli chodzi o jedno walne i współdziałanie, które nie ma cech trwałego układu, nie będzie problemu. Przecież
zawsze ktoś z kimś głosuje. Potem już nie będziemy ich potrzebować.
– Jak to nie? Przecież ci rublowi Cypryjczycy nie odpuszczą. Złożą wniosek o zwołanie kolejnego walnego. Musielibyśmy dokupić akcji. A państwo przecież tylko sprzedaje, a nie
kupuje.
–W projektach uchwał na walne zażądamy zmian w statucie spółki. Ograniczymy innym prawo głosu. Tak, żeby nikt nas nie mógł przegłosować. Ani sam, ani w porozumieniu. Mamy
opinie prawników: możemy to zrobić. Jak się uda, założymy takie bezpieczniki w każdej spółce, na której nam zależy. Nikt nam wtedy nie podskoczy.
–    Przecież to nierówne traktowanie akcjonariuszy. Zaskarżą takie uchwały do sądu. I pewnie wygrają.
–Wcale tak nie uważam. Widziałeś u nas sąd, który na koniec dnia nie myśli o polskiej racji stanu?
Bukowiński wiedział, że decyzje zostały podjęte i dalsze rozważanie „za i przeciw” nie ma sensu. Argument „polska racja stanu” kończył wszystko.
– Kto zorganizuje nam wsparcie funduszy?
Minister spojrzał na Bukowińskiego na tyle wymownie, że zrozumiał. Dopiero teraz zrobiło mu się naprawdę gorąco.
„To dlatego mnie wezwał”– pomyślał. Wcale się nie palił, aby służyć Morskiemu za posłańca. Ale zdaje się nie miał wyjścia.
– Pójdziesz do wszystkich z wyjątkiem pierwszej trojki. Tam sprawy załatwię osobiście. Nie martw się, pójdzie gładko, przecież ich wszystkich znamy. Trzeba tylko odkurzyć stare przyjaźnie. I pamiętaj, gęba na kłódkę. To delikatne sprawy. Nie chciałbym przeczytać o tym jutro w gazetach.
* * *
Olga niecierpliwie czekała na windę. Gdyby sama projektowała ten biurowiec, wind byłoby dwa razy więcej i nie trzeba by czekać na nie minutami. Teraz dźwig zatrzymał się na dwudziestym
siódmym piętrze. „To u nas” – pomyślała. Spojrzała na zegarek. „No tak, pora lunchu”.
Patrzyła, jak na wyświetlaczu piętra leciały w dół. W końcu chichy gong oznajmił, że drzwi się zaraz otworzą. Zrobiła krok i o mało się nie zderzyła z mężczyzną, który wypadł z windy, jakby chciał wyskoczyć nie tylko z niej, ale i też z budynku, i jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie miasta.
– O, pan minister...– powiedziała odruchowo.
Chyba nie dosłyszał. Nawet nie odwrócił głowy w jej stronę. Była tak zaskoczona, że jeszcze chwila i nie wsiadłaby do windy. Na szczęście ktoś przytrzymał przycisk i drzwi ponownie się
rozsunęły.
„Co on tu robił?”– zachodziła w głowę, gdy winda zatrzymywała się na kolejnych piętrach i wyrzucała kolejne partie białych kołnierzyków. Do swojego biura na dwudziestym siódmym
piętrze dojechała zupełnie sama. Po drodze do gabinetu zatrzymała się w sekretariacie.
– U kogo był minister? – rzuciła w stronę asystentek. Nie odpowiedziały. Jedna z nich przejechała po ustach palcami jak suwakiem.
Nie zdążyła się załogować, kiedy zadzwonił telefon.
– Szefowa chce cię widzieć. Zaraz.
– Zamknij drzwi, proszę – powiedziała Anna i wskazała Oldze fotel przy małym stoliku. Dziwne. Zwykle sadzała ją po drugiej stronie biurka, żeby zaznaczyć hierarchię i dystans.
– Pójdziesz na walne Talchemu. Będziesz głosować jak minister.
– Słucham?
– On chce odbić spółkę – Anna nie owijała w bawełnę.
– A my mu pomożemy.
– Przecież nie mieliśmy jeszcze komitetu w tej sprawie – wtrąciła Olga. Ale natychmiast zamilkła, widząc na twarzy szefowej grymas irytacji.
– Wszystko zostało już ustalone. W zamian dostaniemy miejsce w radzie nadzorczej. Pomyślałam o tobie. Czas, żebyś się sprawdziła w nadzorze.
– Rada nadzorcza?! Przecież dotychczas staraliśmy się ich unikać. Na to trzeba czasu, analizy spółki...
– Poradzisz sobie. Zresztą i tak minister będzie wszystkim kierować. Tu chodzi o polską rację stanu.
– Myślałam, że trzymamy akcje, licząc na przejęcie Talchemu przez te cypryjskie fundusze. Pewnie kupiliby je od nas dużo powyżej kursu giełdowego. Taką strategię ustaliliśmy na ostatnim komitecie. A jak minister weźmie Talchem, nic na tym nie zarobimy.

 



– Nie martw się, zarobimy...
– To dlatego był tutaj minister?
Anna spojrzała na Olgę, jakby chciała zasznurować jej usta.
– Minęłam się z nim na parterze, zjeżdżał od nas windą
– ciągnęła Olga.
– Załóżmy, że pomylił piętra – Anna skrzywiła się nerwowo.
– I nie chciałabym, abyś o tej pomyłce komukolwiek opowiadała. Pamiętaj, żeby przygotować na walne pisemną zgodę na kandydowanie i CV do komunikatu giełdowego. Do rejestracji akcji mamy jeszcze kilka dni. Możesz jeszcze dokupić akcji.
– Jesteśmy nimi napakowani po sufit.
Anna kiwnęła głową. Olga wstała i ruszyła w stronę drzwi.
– Aha, jeszcze jedno – głos szefowej zatrzymał ją tuż przy drzwiach. – Sprawdzą cię służby, bo to nadal państwowa spółka.
Mam nadzieję, że nie masz czegoś w przeszłości. Wiesz, co mogłoby ci zaszkodzić. Szczególnie po tej historii głosowania razem z Bernsteinem na walnym Amexu...
– Używam tylko gróźb karalnych pod adresem tych, co śmiecą w górach – uśmiechnęła się Olga. – Innych grzechów nie pamiętam.
Naciskała klamkę i miała otworzyć drzwi, gdy szefowa przytrzymała je dłonią i szepnęła do ucha.
– To będzie większa akcja. Polityka wchodzi do gospodarki, a my możemy na tym skorzystać. Wdzięczność ministra jest bezcenna. To taki nowy trend na giełdzie. Pamiętaj: „Trend is your friend”.
Jeszcze nie ochłonęła po rozmowie z Anną, kiedy zadzwoniła komórka. „Kamil” – odczytała na wyświetlaczu.
– Był u was? – zaczął bez przygotowania.
– Kto?
–    Francuski łącznik. Nie udawaj, że nie wiesz. Od ministra. Zapadła cisza. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
–U nas był szef rady Bukowiński – ciągnął Kamil – i w imieniu ministra zaprosił nas do koalicji na walnym Talchemu. Na razie nie ma decyzji. Nie do końca jesteśmy przekonani, czy to legalne, ale pokusa, aby grać z rządem w jednej drużynie, jest spora. Mówię ci, czegoś takiego jeszcze nie było. Moi szefowie w kółko powtarzają coś o polskiej racji stanu. Nagle stali się patriotami!
–Wygląda na to, że spotkamy się na tym walnym–Olga ważyła słowa. – I chyba to nie będzie przypadek. Wiesz, że mamy ponad pięć procent papierów Talchemu.
– Ale jaja. Czyli to jednak zorganizowana akcja. Można teraz Talchem kupować w ciemno. Jak się minister chce wziąć za łby z cypryjskim najeźdźcą, kurs odjedzie na księżyc!
Kamil się zaśmiał. Zamilkł na chwilę.
–Wpadniesz dziś wieczorem? Stęskniłem się...– teraz jego głos miał już zupełnie inną barwę. – Bo jak nie, to znowu mnie chłopaki wyciągną na imprezę.
–A gdzie się spotykacie? Może warto by pogadać w większym gronie, skoro tyle się dzieje.
Kamil westchnął.
– O 19. w Waldorffie. Uprzedzę ich.
***
Olga przyszła jako ostatnia. Kamil, Marcin i Adam siedzieli na kurwi stołkach przy barze i sączyli piwo. Olga nie lubiła piwa. Zamówiła gin z tonikiem.
– Minister zrobił rundę po wszystkich, którzy mają większe pakiety. Nie tylko w Talchemie. Chodzi o całą chemię. Wiedział o wszystkich, nawet tych, którzy mają pakiety poniżej pięciu procent. Nie mam pojęcia, skąd o nich wiedział – Marcin bębnił w blat palcami.
–Nigdy się nie mieszali do takich spraw. A tu nagle walą z grubej rury. Widocznie im zależy, a wiedzą, że są za słabi. Bez nas te cypryjskie fundusze ich przegłosują. Cypryjczycy mają blisko dwadzieścia procent, a kolejnych kilkanaście mają pewnie zaparkowane u innych.
– I dowiemy się o tym dopiero z listy akcjonariuszy – dodał Kamil. – Dam się pokroić, że będzie tam parę interesujących spółek z rajów podatkowych. Byłaś na Seszelach? Podobno tam naprawdę jest jak w raju – Kamil porozumiewawczo mrugnął do Olgi.
– Słuchajcie – przerwała Kamilowi. – Powiem wam, co wiem, ale to nie może nigdzie wyciec. Jasne?
– Słowo harcerza! – zaśmiał się Kamil. To teraz mów, pani harcmistrz, harcerzyki umierają z ciekawości.
Kiedy skończyła, Kamil, Marcin i Adam wyglądali jak ogłuszeni.
– Ja też dostałem propozycję wejścia do rady – zaczął niepewnie Adam.– W zasadzie polecenie służbowe.
– Nieźle, zostaniecie z Olgą przydupasami ministra – rzucił Kamil z przekąsem. – Ja co najwyżej dostanę dyplomu znania za zasługi dla kraju. Czy to wszystko nie jest przypadkiem korupcja?
–A co myślałeś? – odpowiedział Adam. – Że przyjdą, grzecznie poproszą o nasze wsparcie, a potem powiedzą: „Bóg zapłać?”. Musieli naszym bossom sporo naobiecywać. Mogę się założyć, że na miejscach w radach nadzorczych się nie skończy.
– Tylko czy wystarczy im głosów, żeby wygrać? – wtrącił się Marcin.
– A ile my mamy razem? – zaciekawił się Kamil.
Adam aż podskoczył: – To jest tajemnica służbowa, za taką ciekawość jest paragraf.
– Poczekajcie, mam pomysł – powiedziała Olga. Sięgnęła po serwetki i położyła każdemu pod nosem. – Niech każdy napisze, ile ma procent, i nikomu nie pokazuje.
Zebrała odwrócone serwetki i przywołała barmana.
–    Chcemy zapłacić. Olga odliczyła banknoty i dołożyła solidny napiwek. Barman był wniebowzięty.
– Jeszcze jedno – zatrzymała go, gdy chciał odejść. Podała mu serwetki. – Może pan to zsumować i powiedzieć nam, ile wyszło? To taka zabawa..
– Oczywiście. – Na jednej z serwetek kilkoma ruchami długopisu zrobił kalkulację.
– Dokładnie dwanaście złotych i osiemdziesiąt sześć groszy – powiedział. – Zgadza się?
Roześmiali się jak na sygnał. – Tak, tak, dziękuję, bardzo nam pan pomógł – powiedziała Olga. – Serwetki proszę wyrzucić.
– Ale ty jesteś przebiegła –Marcin nie mógł wyjść z podziwu.
– Kamil, zazdroszczę ci. Gdybyś kiedyś chciał ją rzucić, to wykonaj telefon do przyjaciela.
– Niestety, Marcin, nie masz szans, nic a nic mnie w tobie nie kręci – powiedziała z rozbawieniem.
– To jak, harcerze? Pomożecie państwu polskiemu? – rzucił Kamil.
– Pomożemy! – prawie krzyknęli wszyscy, od wesołości bujając się na drewnianych stołkach. Ich śmiech niósł się po pubie, więc niektórzy goście przerwali rozmowy i zaczęli się na nich gapić. Zamilkli. Olga wzięła torebkę. Dała sygnał do wyjścia. Został tylko Marcin. Zamówił kolejnego drinka.
– No to ci najeźdźcy z Cypru mają przerąbane – skwitował Kamil, kiedy rozstawali się przed pubem. Olga chciała iść w swoją stronę, ale przytrzymał jej dłoń.
– Nie opuszczaj mnie, bez ciebie więdnę...
Pociągnęła go w stronę postoju taksówek. Adam patrzył, jak śmiejąc się, przytuleni sadowią się na tylnym siedzeniu auta. Kiedy odjechało, odwrócił się. Przez chwilę myślał, czy nie wrócić do baru. W końcu ruszył w dół ulicy.

*

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Agora.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną