W „Ptakach Wierchowiny”, tak jak w innych powieściach Bodora, codziennością jest bowiem to, co pozostaje nierzeczywiste. Nikt nie dziwi się tutaj dziecku z trzema nogami lub ciąży trwającej dwa lata. Wszystkie „magiczne” wydarzenia w „Ptakach Wierchowiny” zaświadczają raczej o przenikającej wszystko atmosferze grozy i bezbrzeżnej pustki. To niemalże liryczny opis apokalipsy, która rozgrywa się w dobrze nam znanym świecie. Wierchowina, Lwów czy Czerniowce – sztafaż geograficznego konkretu ma jedynie na celu uwypuklenie umocnionego przez historię i literackie tradycje regionu, fatalizmu wierchowińskich – i szerzej: środkowoeuropejskich – losów. Fikcyjna Jabłońska Polana – miejsce, gdzie rozgrywa się akcja powieści – jest więc poniekąd z tego świata (pogranicze Ukrainy, Rumunii i Węgier), a jednocześnie jest odstręczająco obca.
O tym dziwnym miejscu i jego historii opowiada Adam, członek brygady doglądającej źródeł wody termalnej – lokalnego bogactwa naturalnego, dzięki któremu w Jabłońskiej Polanie kwitło życie. Ale to już przeszłość, ponieważ miasteczko wyludnia się w zastraszającym tempie, a jego mieszkańcy znikają w tajemniczych okolicznościach. To, co brzmi jak scenariusz taniego horroru, w istocie jest literackim majstersztykiem. Bodor kapitalnie łączy historiozofię z katastrofizmem, metafizykę przełamuje ironią, a wszelką wzniosłość zagłusza zwierzęcymi instynktami bohaterów. W efekcie powstał posttotalitarny koszmar, rozgrywający się w scenografii, która mogłaby być idylliczna, ale w istocie przesiąknięta jest trupim fetorem.
Ádám Bodor, Ptaki Wierchowiny, przeł. Elżbieta Cygielska, Czarne, Wołowiec 2014, s. 240