Oto najbardziej intymna książka Juliana Barnesa, ale tę intymność nie od razu widać. Angielski prozaik opowiada z początku o aeronautach (czyli argonautach XIX w.), pisze o miłości pewnego rodaka do Sarah Bernhard, wreszcie przybliża sylwetkę wybitnego fotografa, który do historii przeszedł jako Nadar. Ale podskórnie pulsuje w pierwszych dwóch z trzech esejów to, co explicite odnajdziemy w trzecim tekście – miłość Barnesa do zmarłej żony Pat Kavanagh, której dedykował „Wymiary życia” i pod której nazwiskiem pisał swego czasu powieści kryminalne.
Barnes pisze o stracie, żalu, samotności, cierpieniu i miłości subtelnie, wręcz oszczędnie, choć nie brak tu słusznego gniewu. Autor „Papugi Flauberta” nie stosuje żadnych medycznych ani psychologicznych terminów, ucieka się do prostych słów, które lepiej nadają się do wyrażenia skomplikowanych emocji. Na tych 150 stronach nie ma też miejsca na żadną niepotrzebną anegdotę, zbędną frazę. Czytelnik z czasem przekonuje się, że obydwa eseje poświęcone baloniarstwu w istocie są opowieściami o pożegnaniu Europy z metafizyką u schyłku XIX w. (co utrudnia spojrzenie w oczy śmierci), że figura Nadara potrzebna jest, by przepisać na nowo mit o Orfeuszu, a będący dowodem miłości nieprzemijający ból Freda Burnaby’ego odbija się w życiu samego pisarza.
„Wymiary życia”, najpiękniejsza książka Barnesa, przywodzi na myśl „Morze” Banville’a czy „Smutek” C.S. Lewisa, ale porusza bardziej niż te dwie pozycje. Dla myślenia o utracie najbliższych powinny się stać tym, czym dla rozważań o depresji jest „Ciemność widoma” Williama Styrona.
Julian Barnes, Wymiary życia, przeł. Dominika Lewandowska, Świat Książki, Warszawa 2015, s. 156