Poprzednia książka Filipa Springera „Wanna z kolumnadą” trafiła w sam środek dyskusji o chaosie w miejskiej przestrzeni publicznej, a na wysuwane w niej argumenty powoływali się także wykładowcy na warszawskim Wydziale Architektury. O ile kwestie zasłoniętych reklamą okien czy grodzonych osiedli można rozwiązać (niedawno weszła w życie ustawa krajobrazowa, która pozwala na pierwszy krok), o tyle z problemami przedstawionymi w „13 piętrach” Polska nie radzi sobie od co najmniej dwudziestolecia międzywojennego. Springer dowodzi, że głód mieszkaniowy w przedwojennej Warszawie był nie mniej dokuczliwy niż w dzisiejszych miastach. Reporter sugestywnie zestawia czarny obraz warszawskich robotników tłoczących się w kilka osób w jednej izbie ze współczesnymi Polakami – „szczęściarzami” posiadającymi mieszkanie za wielotysięczne kredyty i pechowcami czekającymi w strachu na „czyścicieli”, czyli osoby nielegalnymi środkami wymuszające wyprowadzkę z prywatnych kamienic. Wielu z bohaterów „13 pięter” mieszkających w warunkach urągających ludzkiej godności popełniało samobójstwa, a gazeta „Robotnik” z lat 30. skrupulatnie podawała ponure statystyki. Przygnębiający obraz międzywojnia nieco łagodzi Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa zapraszająca najgorzej sytuowanych do modernistycznych żoliborskich kolonii. Springer pominął milczeniem budownictwo mieszkaniowe w PRL, choć prawo spółdzielcze wywodzi się z tej właśnie epoki. III RP według tego opisu nie ma się czym pochwalić – nie tylko nie stworzyła współczesnego Żoliborza, ale zaproponowała programy budowy mieszkań, które tylko zasiliły kasy deweloperów. A to doprowadziło do tego, że Polacy w wieku średnim bohaterem swojego życia uczynili kredyt.
Filip Springer, 13 pięter, Czarne, Wołowiec 2015, s. 288