Konfesjonał na przystanku
Recenzja komiksu: Marcin Kołodziejczyk, Marcin Podolec, „Morze po kolana”
Wbrew temu, co głosi wydawniczy blurb („Uwaga! Tego jeszcze nie było”), połączenie komiksu i reportażu nie jest niczym nowym. Na Zachodzie ma ponad 20-letnią tradycję, własny kanon i gwiazdy, jak Joe Sacco, Igort czy duet Matt Bors&David Axe. Na rodzimym podwórku też dochodziło już do udanych wspólnych projektów dziennikarzy i rysowników (cykl „W-WA” czy rysunkowe wywiady tria Truściński, Kwaśniewski i Kłoś). Niemniej „Morze po kolana” to ciekawy przykład tzw. comics journalism, ale przede wszystkim dlatego, że reporter Marcin Kołodziejczyk i rysownik Marcin Podolec mają podobną wrażliwość.
Dobry komiks opowiada o rzeczywistości za pomocą obrazu, a nadmiar słów jest niewskazany. Tymczasem każdy, kto zna reportaże Marcina Kołodziejczyka, wie, że ich siłą jest przede wszystkim doskonałe wyczucie codziennego języka, uchwycenie frazy, potoczysty styl. Ten językowy rozmach w komiksie siłą rzeczy musiał skurczyć się do dialogów, a ciężar fabuły zostaje przeniesiony na nostalgiczne, smutne i nastrojowe rysunki Podolca, który szczęśliwie doskonale potrafi wizualizować emocje i nie stosuje graficznych banałów. Tyle że fabuła nie jest najmocniejszą stroną „Morza po kolana”. To historia trzech rozczarowanych życiem mężczyzn, którzy siedząc na przystanku w małej nadmorskiej miejscowości, dokonują rachunku sumienia. A atmosfera końca sezonu nie nastraja ich optymistycznie. Dla tych, którzy znają polską prowincję, album Podolca i Kołodziejczyka nie będzie zaskoczeniem. Potwierdzi to, co o niej już wiedzą.
Marcin Kołodziejczyk, Marcin Podolec, Morze po kolana, Wielka Litera 2016, s. 158