Ugniatanie języka
Recenzja książki: Małgorzata Łukasiewicz, „Pięć razy o przekładzie”
Wiadomo, że tłumacze są najlepszymi czytelnikami, a w dodatku potrafią opowiadać o literaturze nawet ciekawiej od samych pisarzy. Mogą się o tym przekonać widzowie znakomitego festiwalu „Odnalezione w tłumaczeniu”, który cyklicznie odbywa się w Gdańsku. I w czasie festiwalu miał premierę zbór pięciu esejów Małgorzaty Łukasiewicz, wybitnej tłumaczki literatury niemieckojęzycznej, m.in. W.G. Sebalda. To jest książka o tworzeniu w języku. Przekładu nie dokonuje się bowiem z języka na inny język, ale tłumaczy się język pisarza, który jest indywidualny i wyjątkowy. Tłumacz może pisarza stworzyć, może i zniszczyć, popsuć mu reputację. A pewne przekłady zakorzeniają się tak głęboko, że okazują się równie ważne, a nawet ważniejsze niż rodzima twórczość. Tak było w wielu krajach z przekładami Hemingwaya, w Polsce choćby z „Mistrzem i Małgorzatą” Bułhakowa. Czasem przekłady wpływają na bieg literatury – szkoła poetów nowojorskich wyraźnie miała wpływ na polską poezję po 1989 r., a z kolei w latach 60. przekłady Herberta i Miłosza wpływały na poezję brytyjską. Książka Łukasiewicz jest zaproszeniem do rozmowy o istocie przekładu. O tym, czy warto na nowo przekładać dzieła dobrze zakorzenione w polszczyźnie. To jest książka w dużej mierze o czytaniu, bo przekład jest najintymniejszym rodzajem czytania. Czytelnicy to „jedyni świadkowie” literackich zdarzeń, jak nazwał ich (a właściwie nas) Sebald. Czytanie jest rodzajem przekładu, przekład jest tworzeniem, a to wszystko służy jednemu: „Od tego obłędu leksykalnego, od tej roboty, tego dłubania, rzeźbienia, tańczenia i ugniatania, przybywa nam języka”.
Małgorzata Łukasiewicz, Pięć razy o przekładzie, Karakter, Kraków 2017, s. 140