Gdy wkroczyłam w świat choroby, czekały już na mnie gotowe formy i formuły – biedna, walcząca, heroiczna. Tyle że ja wcale nie chcę być tą, która umarła na raka” – pisała Aneta Żukowska przez lata związana z krakowskim środowiskiem artystycznym. Pisała teksty na blogu, w których nazywała swoje niepokoje. Dzisiaj, zebrane w formie książkowej, pokazują procesualność tego nazywania i czas, którego nie miała. Widać w nich potrzebę stworzenia nowych warunków do życia, i to nie tylko dlatego, że podczas chemioterapii miesiąc trwa dwa tygodnie. Z każdym wypalonym papierosem pokazywała figę społecznym nakazom. „Tematy bebechowate, krwiste, pełne tragicznych zwrotów akcji, wydzielin i bólu” spotykała w kolejce na chemię. Sama szukała innego języka. W tym odczarowywaniu raka poszła jednak o krok dalej niż Susan Sontag („Choroba jako metafora”, przeł. Jarosław Anders, Kraków 2016). Bo oprócz dekonstrukcji militarnego języka („po wieloletniej walce” itd.) Żukowska wymyśliła swój własny, zasadzający się na afirmacji ciała: „Nie da się budować bez wiary w przyszłość. Dlatego chcę świętować rozpad, burzenie porządku – chcę być ciałem, które wie, że minie, ale wie też, że jest, i czerpie z tego bycia największą z możliwych rozkoszy”. Tytułowe mięcho jest więc ciałem bolącym i bojącym się bólu, kochanym i do kochania, chcącym żyć i żyjącym dla przyjemności. W tym intymnym studium choroby i chorowania chodzi więc przede wszystkim o godność mięcha. Z mądrością Żukowskiej powinno być nam wszystkim po drodze.
Aneta Żukowska, Mięcho, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019, s. 176