Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki „Moralny nieład”

Wybrali się więc na przejażdżkę w kierunku północnym pół godziny drogi od farmy, gdzie ceny były niższe, wypatrując znaków „Na sprzedaż". W okolicach Garrett znaleźli coś na swoją kieszeń: dom, stodołę i sto akrów ziemi. Nieruchomość przez ponad rok była wystawiona na sprzedaż. Działka do natychmiastowego objęcia - powiedział właściciel, który osobiście pokazywał im obiekt. Sam mieszkał na innej farmie, a tu w stodole trzymał siano. Ale teraz postanowił sprzedać oba gospodarstwa.

- Chciałbym jeszcze zobaczyć kawałek świata, zanim przyjdzie czas kłaść się do drewnianej skrzynki.

Tu też był staw, stare powykręcane jabłonie przy domu i szopa na maszyny rolnicze ze starym traktorem. Traktor w cenie - poinformował ich właściciel. Dom, zbudowany w połowie lat trzydziestych dziewiętnastego wieku, miał biało oszalowane ściany i z tyłu przybudówkę z cementową szlichtą zamiast podłogi - rodzaj letniej kuchni. Piwnica była niewykończona - niektóre z belek nawet nieokorowane. Prowadzące do niej schodki, strome i nierówne, nie budziły zaufania.

- Trzeba by w to włożyć masę pracy - powiedziała Nell.

Farmer wesoło przyznał jej rację i opuścił z ceny pięć tysięcy dolarów. Następnie Tig podniósł sprawę hipoteki. Dla banku są wątpliwymi klientami, jako że żadne z nich nie ma stałej pracy. Ale właściciel oświadczył, że im skredytuje zakup.

- On się chce jak najprędzej tego pozbyć - powiedziała Nell.

Stali na środku kuchni, której podłoga stromo opadała w stronę centralnej ściany. Prędzej czy później będą musieli ją zerwać i położyć nowe belki. Podłoga była pokryta linoleum w brązowo-pomarańczowe prostokąty, które Nell datowała na lata pięćdziesiąte.

- Sto akrów - powiedział Tig.

- Wydaje mi się, że tu jest ciemno - wtrąciła Nell. - I dosyć ponuro.

- Zobaczysz, będzie dobrze. Umyjemy okna - odparł Tig. Od lat nikt tu nie mieszkał; parapety były pokryte warstwą kurzu i zdechłych much, wszędzie cuchnęło stęchlizną. - Pomalujemy tapetę na biało.

Tig poszedł z farmerem przejść się i porozmawiać; zobaczył jastrzębia i potraktował to jako dobry omen.

Nell nie powiedziała, że to nie z powodu okien, lecz tapety. Ale przecież się ją pomaluje.

Wyskrobali jakoś razem na zaliczkę - poszły na to oszczędności Nell i pieniądze z telewizyjnego filmu dokumentalnego, który ostatnio zrobił Tig. W weekend, po dobiciu targu, wstawili łóżko. A potem usiedli na linoleum, jedząc sardynki z puszki z ciemnym chlebem i kawałkami sera, popijając czerwonym winem. U góry wisiała na drucie goła żarówka, więc ją zgasili i zapalili świecę. Urządzili sobie piknik w domu.

- No więc to wszystko jest nasze - powiedział Tig.

- Nigdy do tej pory nie miałam na własność żadnej nieruchomości - dodała Nell.

- Ja też nie - zawtórował jej Tig.

- Trochę tu straszno. - Nell ogarnęły wątpliwości.

- Jutro pójdziemy zobaczyć jastrzębia.

Nell pocałowała Tiga. Nie był to może ­najlepszy pomysł z uwagi na sardynki, ale ostatecznie jedli je oboje.

- Chodźmy do łóżka - zaproponował Tig.

- Muszę umyć zęby - odparła Nell.

Leżeli na materacu Tiga - na ich materacu - objęci ramionami. Zanieśli na górę świeczkę, która migotała w ciepłych podmuchach wiatru, wpadających przez otwarte okno sypialni. Nell pomyślała o zwiewnych białych firankach - gdyby je mieli - i o tym, jak falowałyby w takich podmuchach.

- Niepotrzebnie powiedziałeś, że jestem twoją żoną - odezwała się po chwili Nell. - Tam u notariusza.

- Teraz wiele kobiet zostaje przy panieńskim nazwisku - odparł Tig.

- Ale powiedziałeś nieprawdę. W dalszym ciągu twoją żoną jest Oona. Dalej jesteście małżeństwem.

- Tylko pozornie.

- W każdym razie napisałeś „małżonka" zamiast „żona". I to nas zdradziło. Nie zauważyłeś, jak ten facet na mnie patrzył? Ten notariusz?

- Jak na ciebie patrzył?

- O, tak.

- A jak byś chciała, żebym cię nazywał? - Tig był wyraźnie urażony.

Nell nie odezwała się słowem. Wszystko psuła, a przecież nie tego chciała. Została postawiona w fałszywej sytuacji i czuła się z tym bardzo źle. Ale nie potrafiła nic innego zaproponować - nic, co by ją określało w sposób zgodny z prawdą i jednocześnie możliwy dla niej do zaakceptowania.

W ciągu kilku najbliższych dni przewieźli resztę rzeczy - piętrowe łóżka dla chłopców Tiga, te, na których sypiali, kiedy przyjeżdżali na weekendy, pojedyncze łóżko do pokoju gościnnego, biurko Nell, parę krzeseł, półki na książki i trochę książek. I pomarańczowy stół Nell. Resztę mebli zostawiła w mieście. W końcu będą musieli dokupić jakieś sprzęty - dom robił wrażenie dosyć pustego - ale na razie nie mieli na to pieniędzy.

Synowie Tiga przyjechali w najbliższy weekend. Spali na piętrowych łóżkach w swoim nowym pokoju, ale przedtem poszli z Tigiem na długi spacer po całej farmie. Widzieli jastrzębia - dwa jastrzębie. To musi być para - uznał Tig - polują na myszy. Chłopcom spodobał się traktor. Na traktor nie trzeba było mieć prawa jazdy, w każdym razie jeśli się nie wyjeżdżało na drogę. Tig im obiecał, że kiedy naprawi traktor - albo kiedy go da do naprawy - pozwoli im jeździć po łąkach.

Nell nie wzięła udziału w spacerze. Została w domu i piekła ciasteczka. Tutejsza stara kuchnia elektryczna działała, z wyjątkiem jednego palnika, bez zarzutu. Zamierzali też zainstalować kuchnię na drzewo - takie w każdym razie były plany.

Po powrocie ze spaceru wszyscy razem jedli ciasteczka z miodem i pili herbatę z gorącym mlekiem. Siedzieli swobodnie przy pomarańczowym stole Nell, podpierając się łokciami, jak rodzina.

Jestem tu jedyną osobą z nikim niezwiązaną - pomyślała Nell. Czuła się jakby odizolowana. Teraz rzadko jeździła do miasta, a jeżeli, to tylko w interesach - spotykała się z wydawcami i z autorami, których książki redagowała - więc prawie się nie widywała z przyjaciółmi. A w dodatku rodzice się do niej nie odzywali, chociaż się do niej nie nie odzywali. Mówiąc językiem kolokwialnym, znalazła się w szarej strefie, przypominającej poczekalnię na przystanku autobusowym: chłód, długie okresy milczenia, a jeśli rozmowy, to ograniczone do stanu zdrowia i pogody. Rodzice nie przyzwyczaili się jeszcze do faktu, że Nell zamieszkała z mężczyzną, który dalej był mężem jakiejś innej kobiety. Nigdy dotychczas nie pozwalała sobie na tak drastyczne zachowania. Liczyła się do pewnego stopnia z pozorami. Była bardziej dyskretna. Ale teraz, kiedy tak jawnie zostały rozesłane jej wizytówki ze zmienionym adresem, zabrakło miejsca na dyskrecję.

Nell całą swoją energię poświęciła na urządzanie ogródka przykuchennego. Ponieważ w okolicy było dużo kretów, zaczęła od ogrodzenia. Pomógł jej w tym Tig. Dolną krawędź siatki wpuścili na głębokość trzydziestu centymetrów, żeby krety nie mogły się podkopać. Ziemię Nell wymieszała z dobrze zmacerowanym krowim nawozem, który znalazła w stodole. Starczyłoby go na lata. Przy drzwiach frontowych rosła powykręcana gruzłowata róża - Nell ją poprzycinała. Poprzycinała też niektóre jabłonki. Zaczęła się interesować różnymi ostrymi narzędziami, takimi jak sekatory, nożyce, motyki, szpadle, piły i widły - z wyjątkiem siekier. Uważała, że z siekierą sobie nie poradzi.

Do tej pory przeczytała już wiele na temat miejscowych pionierów - ludzi, którzy przybyli tu na początku dziewiętnastego wieku, karczując las, paląc drzewa i wykorzystując gigantyczne korzenie do budowy ogrodzeń, których powoli próchniejące resztki do dziś było widać tu i tam. Wielu z tych ludzi do przyjazdu w te strony nigdy nie używało siekiery. Niektórzy poodrąbywali sobie nogi, inni rąbiąc, stali w wiadrach, żeby uniknąć ich losu.

Ziemia w ogródku okazała się całkiem dobra, chociaż pełno w niej było kamieni, odłamków potłuczonej zastawy stołowej i szklanych fiolek po lekarstwach - białych, niebieskich i brązowych. Ręka lalki. Zoksydowana srebrna łyżka. Zwierzęce kości. Kulka do gry. Przeżyte życia - warstwa na warstwie. Kiedyś dla kogoś ta farma była nowa. Musiała być świadkiem kłótni, wątpliwości, klęsk i rozpaczy. No i naturalnie śmierci. Śmierci różnego rodzaju.

Kiedy Nell pracowała w ogrodzie, Tig jeździł po bocznych drogach, poznając okolicę. Pojechał do Garrett, zaszedł do sklepu żelaznego i założył konto w banku. Sklep spożywczy w centrum miasta - nie mylić z supermarketem na obrzeżach - miał w oknie wystawowym reklamę jajek: „Bezkostne owoce kury". Po powrocie z tych wycieczek opowiadał Nell o swoich odkryciach i przywoził jej podarunki: łopatkę, kłębek sznurka, rolkę plastikowej płachty do okrywania korzeni.

Przy najbliższym skrzyżowaniu była kombinacja stacji benzynowej ze sklepem wielobranżowym. Tig zaczął tu z miejscowymi farmerami, tymi starszymi, popijać kawę. Patrzyli na niego jak na osobliwość - powiedział. Aczkolwiek nie doświadczył ich pogardy, jak większość ludzi z miasta: jeździł zardzewiałym samochodem, nie nosił krawata i - co działało na jego korzyść - wiedział wszystko o kole zapadkowym. Ale nie był też farmerem. Mimo to pozwalali mu brać udział w swoich kawowych spotkaniach, gdzie łapał różne miejscowe plotki i zdobywał farmerskie ostrogi. Zaczęli sobie nawet z niego żartować, o czym Tig opowiedział Nell nie bez pewnej dumy.

Nell nie uczestniczyła w tych spotkaniach; nie zapraszano jej. Z zasady miały charakter wyłącznie męski. Nie było to jakieś postanowienie; to był pewnik.

- Zapytałem ich, jakie powinniśmy mieć zwierzęta - oznajmił Tig pewnego dnia po powrocie z takiego spotkania.

- I? - zapytała Nell.

- Powiedzieli, że żadnych.

- To chyba dobry pomysł - skwitowała sprawę Nell.

- A potem jeden z facetów dodał, że jeśli chcemy mieć inwentarz żywy, to będziemy mieć inwentarz martwy.

- Może to i racja - odparła Nell.

Po kilku dniach Tig powiedział, że jeżeli mają zamiar żyć na farmie, to nie powinni dopuścić do tego, żeby ziemia leżała odłogiem, a to oznacza, że muszą mieć jakieś zwierzęta. Dodatkowo będzie to z korzyścią dla chłopców - dowiedzą się dzięki temu, skąd tak naprawdę bierze się jedzenie. Najlepiej zacząć od kur. Kury są łatwe, powiedzieli farmerzy.

Tig z pomocą chłopców zbudował koślawy kurnik, który miał w nocy chronić kury przed drapieżnikami. Zrobili też zagrodę, w której mogłyby sobie bezpiecznie chodzić. I oni, i każdy, kto przyjedzie na farmę, będą mieli jajek w bród - powiedział Tig - a potem mogą zjeść same kury, kiedy już przestaną się nieść.

Nell zastanawiała się, kto te stare kury pozabija. Z pewnością nie ona.

Kurczaki przyjechały w jutowym worku. Do nowego środowiska przystosowały się natychmiast, a przynajmniej tak się wydawało - nie miały do dyspozycji szerokiego wachlarza min, za pomocą których mogłyby wyrażać swoje uczucia. Hodowca dorzucił koguta.

- Powiedział, że kury będą dzięki temu w lepszym nastroju - wyjaśnił Tig.

Kogut piał codziennie rano i był to starożytny biblijny dźwięk. Poza tym prawie cały czas skradał się za kurami. Kiedy grzebały w piasku, atakował je od tyłu i wskakiwał na nie, wściekle dziobiąc po głowie. Jeśli akurat Nell albo chłopcy, idąc po jajka, nadmiernie zbliżyli się do kur, kogut rzucał im się na gołe nogi i orał ostrogami. Zaczęli nosić przy sobie kije, żeby się przed nim oganiać.

Nell upiekła ciasto z nadwyżki jajek i zamroziła w zamrażarce, którą musieli kupić, bo gdzie mieliby przechowywać te wszystkie produkty, których dostarczy ogródek, kiedy się już na dobre rozkręci?

A potem Tig sprowadził kaczki - tym razem nie były to już kaczęta - które musiały sobie jakoś radzić na stawie, i jeszcze dwie gęsi, które miały znosić jajka i wysiadywać gęsięta. Niestety jedna z gęsi uszkodziła sobie łapę i trzeba z nią było iść do pani Roblin, mieszkającej kawałek dalej przy tej samej drodze.

Tig i chłopcy zaprzyjaźnili się z Roblinami, którzy od bardzo dawna gospodarowali na farmie i wiedzieli, co robić w różnych sytuacjach. Na miejscowym cmentarzu leżało wielu Roblinów. Nell miała nadzieję, że pani Roblin nastawi gęsi łapę i weźmie ją w łubki, ale tak się nie stało. Gęś wróciła w brytfannie, bo tak - wyjaśnił Tig - załatwia się na wsi takie sprawy. Pozostała gęś - czy może był to gąsior - snuła się przez jakiś czas smętnie, tak przynajmniej twierdziła Nell, aż w końcu odleciała.

W tym czasie były już dwa pawie, para, którą Tig kupił na farmie pawiej przy jednej z bocznych dróg i ofiarował Nell w prezencie.

- Pawie?! - wykrzyknęła Nell. Tig chciał jej zrobić przyjemność. Zawsze chciał jej zrobić przyjemność. Jak ­mogła nie docenić jego entuzjazmu, jego spontaniczności? - A co będzie zimą? - spytała. - Nie zdechną?

- Pawie to północnohimalajskie bażanty - odparł Tig. - Dadzą sobie radę. Dobrze znoszą niskie temperatury.

Pawie zawsze trzymały się razem. Samiec rozpościerał swój wielki ogon, stukocząc piórami, a samica go podziwiała. Latały swobodnie, siadając na drzewach, dziobiąc to tu, to tam. Od czasu do czasu lądowały w zagrodzie dla kur. Kogut okazał się nie taki głupi, żeby się wdawać w bójki z pawiem, który był od niego o wiele większy. Nocami pawie siadywały na belce poprzecznej w stodole, uważając zapewne, że są tam bezpieczne. Wrzeszczały jak mordowane niemowlęta, zwykle przed świtem. Nell zastanawiała się, gdzie uwiją gniazdo. I ile będą miały małych.

Tłum. Zofia Uhrynowska-Hanasz

Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną