Są to opowiadania przygnębiające, bo przecież chcielibyśmy wreszcie uwolnić się od roli ofiar historii, ale prawdziwe, bo na miarę wiedzy, jaka – paradoksalnie − dopiero od niedawna stała się w pełni udziałem Europy i świata. Literacki zapis obozowych doświadczeń młodego autora (gdy Borowski trafił do Oświęcimia, miał 21 lat) dziś umieszcza jego nazwisko w sąsiedztwie takich nazwisk, jak Primo Levi, Jorge Semprún, Aleksander Sołżenicyn, Warłam Szałamow, Imre Kertész. W zestawie, który proponuje „Polityka”, znalazły się m.in. „Pożegnanie z Marią”, „U nas w Auschwitzu”, „Dzień na Harmenzach”, „Proszę państwa do gazu”, „Bitwa pod Grunwaldem”.
O europejskiej cywilizacji obozów koncentracyjnych, lagrów i łagrów napisano bardzo wiele, ale przedkładając swoje świadectwo, Borowski zawładnął naszą wyobraźnią, bo wprawił ją w trwogę. Zrewoltował naszą wiedzę o nas samych i przyprawił o moralny niepokój. Narratorem swojej prozy uczynił więźnia, vorarbeitera Tadka, który w obozie utrzymuje się przy życiu: z punktu widzenia pozaobozowej moralności wydaje się „pomocnikiem śmierci”, by odwołać się do słów poety. Borowski w lakonicznej i wyzbytej komentarza pierwszoosobowej narracji powiada, że obóz można było przeżyć kosztem innych współwięźniów. To sprawiło, że został zaatakowany i do dziś jest atakowany za nihilizm. Tadek był literacką konstrukcją: żadne ze świadectw współtowarzyszy Borowskiego (który w chwili wyzwolenia obozu ważył zaledwie 35 kilogramów) nie mówi, że zachowywał się w obozie niegodnie. Stworzył swego narratora po to, by wypowiedzieć prawdę o ludzkiej kondycji – o tym, że nasza dyspozycja do dobra i zła tworzy świat, w którym jest także miejsce na koegzystencję ofiar i katów.
Przygotowany przez „Politykę” wybór „Proszę państwa do gazu” powiela tytuł anglojęzycznego przekładu opowiadań Borowskiego „This Way for the Gas, Ladies and Gentlemen”. Tamto tłumaczenie ukazało się dopiero w 1967 r., kiedy to Hannah Arendt była już po napisaniu swoich książek o banalności nowoczesnego zła. Borowski − podobnie jak autorka „Korzeni totalitaryzmu” i „Eichmanna w Jerozolimie” − wiedział, że problem zła w ludzkim świecie stanie się najpoważniejszym problemem w powojennej Europie, gdy tylko odprawi ona żałobę po śmierci milionów poległych na polach bitew, zagazowanych i zamęczonych w obozach, rozstrzelanych w egzekucjach, pogrzebanych pod gruzami zburzonych miast. Jednocześnie przerażeniem napawała go myśl, że – jak nieraz w historii – wszystko potoczyć się może tak, że to zostanie zapomniane, „że nikt o nas wiedzieć nie będzie. Zakrzyczą nas poeci, adwokaci, filozofowie, księża. Stworzą piękno, dobro i prawdę. Stworzą religię”.
Nie były to wydumane obawy. Pytanie: Jak do tego doszło? − pojawiło się równie szybko, jak szybko ta nowa wiedza zaczęła być egzorcyzmowana i spychana w zapomnienie. Za emblematyczną można tu uznać sytuację z 1961 r., czyli roku jerozolimskiego procesu Eichmanna, kiedy to amerykańska telewizja CBS musiała wycofać się z emisji dokumentalnego filmu o obozach zagłady, po tym jak oprotestowała go American Gas Association, bo dokument mógłby nieprzyjemnie skojarzyć się odbiorcom gazu w gospodarstwach domowych. W Europie, w cieniu oświęcimskich kominów, ta nowa wiedza i pamięć zdawały się bardziej trwałe, ale – może zwłaszcza w naszej części Europy – zostały zinstrumentalizowane, posłużyły za oręż w zimnej wojnie albo stały się kuźnią resentymentów i spoiwem w budowaniu wspólnoty ofiar oraz współzawodnictwa w historycznym cierpieniu.
Dziś, za sprawą uczynienia Holocaustu kamieniem milowym w historii nowoczesności, problem zła, winy, pamięci powraca i „niewczesna” książka Borowskiego w owej debacie zyskuje nowe sensy. Znowu staje się książką rewoltującą, nabiera nowej aktualności.
Borowski przeczuwał zagładę pamięci, triumf amoralnego życia, urągającego powinnościom świadczenia i osądzenia winnych. Obawiał się tego samego, czego obawiała się właśnie Hannah Arendt: co raz się wydarzyło, może się powtórzyć. W liście do żony nazywał „Pożegnanie z Marią” „podróżą do kresu pewnej moralności”, mając zapewne na myśli moralność kultury europejskiej odpowiedzialnej za Tomasza Manna i za Oświęcim. Dodawał: „To pusta zabawa, której kontynuować nie będę”. Chciał mieć pewność, że zadośćuczynimy pamięci umarłych i zdołamy zapobiec nowej katastrofie. Stał się fanatycznym komunistą. Wściekle zaangażował się w budowę nowej moralności, nowego człowieka i nowego świata na podobieństwo „nowej ziemi i nowego nieba” z millenarystycznych utopii. Chyba dostrzegł w nim odtwarzanie się oświęcimskiego zła w nowej postaci. Trzecia próba samobójcza okazała się udana.
SKLEP INTERNETOWY POLITYKI