Björk, oprócz zestawu piosenek, proponuje tym razem cały projekt artystyczny. Są warsztaty edukacyjne, które mają uświadomić ludziom, że magia tworzenia muzyki to rzecz osiągalna dla każdego. Jest zestaw aplikacji na iPada, które pozwalają bawić się motywami z jej nowych utworów. Do tego seria singli z remiksami przygotowanymi przez mniej (Matthew Herbert) lub bardziej (Omar Souleyman) egzotycznych współpracowników Islandki. Same utwory, odnoszące się do sił rządzących światem, są na planie muzycznym różnorodne, ale oszczędne w instrumentacji i pełne prostego piękna – jak to bywało u artystki wcześniej. Ale pod względem formy niosą szalone koncepcje nawiązujące do nauki i filozofii, włącznie z Pitagorasem i jego muzyką sfer. I tak piosenka „Moon” ma konstrukcję odnoszącą się do faz księżyca, a „Solstice” wykorzystuje fenomen wahadła Foucaulta; niektóre utwory („Thunderbolt”) powstały z użyciem specjalnie zaprojektowanych instrumentów.
Dostajemy wielowymiarowe dzieło, które wystarczy na znacznie dłużej niż dwie godziny i dla którego sama muzyka to ledwie część. Ale nawet i ta ostatnia wystarczy, żeby uznać „Biophilię” za satysfakcjonującą i najlepszą od czasu albumu „Medúlla” sprzed siedmiu lat.
Björk, Biophilia, One Little Indian