Poprzednią płytę Ani Rusowicz „Mój Big-Bit” zapamiętaliśmy głównie dzięki nowym wersjom dawnych piosenek jej matki, Ady Rusowicz. „Genesis” to już w pełni autorska propozycja Ani, choć wciąż jest efektem tej samej fascynacji klimatem lat 60. Bardzo to hipisowskie, psychodeliczne, mocne i liryczne zarazem. Choćby piosenka „Co z tego mam?” – na początku przesłodko śpiewana a cappella, przechodzi potem z frazy na frazę w coraz potężniejsze brzmienie, niczym chóralna końcówka „You Can’t Always Get What You Want” Stonesów. Albo „Anioły” z anielską melodią, ale gitarowym podkładem jakby z Hendrixa. Tu i ówdzie pojawia się też estetyka bardzo przypominająca piosenki Jefferson Airplane. Płyta zdradza mocniejsze inspiracje zachodnim rockiem psychodelicznym niż rodzimym bigbitem, choć w „Polnych kwiatach” mamy gitarowy riff z „Gdybyś kochał” Breakoutów, zaś piosenka „To co było” brzmi jak bigbitowy evergreen Niebiesko-Czarnych. Tak czy siak to rzeczywiście bigbit nie do pomylenia, bigbit Ani Rusowicz.
Ania Rusowicz, Genesis, Universal Music