Jesteśmy bodaj trzecim (po Kanadzie i Francji) najwierniejszym odbiorcą muzyki Leonarda Cohena, jego poprzednia płyta „Old Ideas” sprzedała się u nas w ponad 40 tys. egzemplarzy. Świadczy to o tym, że melancholia coraz niższego głosu i urok stoicyzmu tego autora i wokalisty są dla nas ważniejsze niż lekkie anachronizmy aranżacji jego stałego kompana Patricka Leonarda. Nową płytę „Popular Problems” Cohen przygotował sobie na 80 urodziny. Złośliwi będą wypominać, że na jego pracowitość wpływają problemy tyleż tytułowo popularne, co po prostu finansowe. Nie sposób jednak skreślić ten zestaw z powodu uprzedzeń ani nawet za momenty ckliwe lub wejścia udających instrumenty dęte syntezatorów. Ten ton mędrca uzupełniany soulowymi chórkami, które kojarzą się momentami z brzmieniem solowych albumów Rogera Watersa, zdominowałby każde muzyczne otoczenie. Kontrast dramatyzmu wychrypianej zwrotki „Did I Ever Love You” (tu już nawet nie Cocker, raczej późny Tom Waits) i leciutkiego refrenu w stylu country nie przestanie mnie zadziwiać. Podobnie jak fakt, że takie bezceremonialne rozwiązania w powiązaniu z elegancką manierą mają pewną magnetyczną siłę. Kto kocha, ten wybaczy. A kto wybaczy, zapewne pokocha. Choć gdyby za ten album Cohena wziął się – jak za późne płyty Johnny’ego Casha – Rick Rubin, pokochaliby wszyscy.
Leonard Cohen, Popular Problems, Columbia