Zaczyna się obiecująco. Tytułowy „World on Fire” od razu porywa energią, rasowymi riffami Slasha i lekko histerycznym wokalem Mylesa Kennedy’ego. W następnym utworze „Shadow Life” – znowu dynamiczny wokal i dobre solówki gitary. A potem jeszcze 15 piosenek, głośnych i rytmicznych jak wagony rozpędzonego pociągu. Nowy album Slasha, zrealizowany z udziałem znanego z Alter Bridge wokalisty Mylesa Kennedy’ego i zespołu (a właściwie sekcji) The Conspirators, przytłacza sam siebie. Muzyce i jej wykonaniu nie można niczego zarzucić. Kompozycje spełniają wszystkie wymagania metalowej stylistyki, brzmienie wyborne, gitarowe popisy Slasha na wysokim poziomie. Tyle tylko, że każdy pociąg musi czasem zatrzymać się na stacji i dać pasażerom odpocząć. A trasa wybrana przez twórców „World on Fire” jest baaaardzo długa. Kiedyś, w dobie panowania płyt analogowych, taka masa materiału wypełniłaby podwójny album, czyli biorąc pod uwagę konieczność przełożenia płyty na drugą stronę, byłaby dawkowana w czterech ratach. Aby nie poczuć przesytu, współczesny odbiorca musi sam zdecydować o tym, ile Slasha w Slashu jest w stanie jednorazowo przyjąć. Albo kupić gramofon, bo i dzisiaj dla wielbicieli 33 i 1/3 obrotów dostępna jest dwupłytowa wersja „World on Fire”. I to na czerwonym winylu!
Slash, World on Fire, Warner