Całe pokolenie urodziło się i osiągnęło dojrzałość, nie mogąc za swojego życia kupić nowych utworów legendarnej grupy Pink Floyd. I tak zostanie. Bo „The Endless River” – pierwsza płyta z premierowym materiałem od 21 lat – nie jest do końca nowa. Zawiera odrzucone wcześniej fragmenty sesji do ostatniego albumu „The Division Bell” na nowo złożone w całość, z partiami dogranymi przez dwóch pozostałych członków grupy Nicka Masona i Davida Gilmoura, w hołdzie dla zmarłego Ricka Wrighta. 18 utworów w większości się ze sobą łączy, tworząc nie tyle concept album, jak za starych czasów, ile cykl powiązanych ze sobą ilustracyjnych motywów o impresyjnym charakterze, niemal wyłącznie instrumentalnych. Jedyną – zresztą średniej klasy – piosenkę „Louder Than Words” dostajemy na finał. Fakt, że z miejsca trafiła na szczyt Listy Przebojów Trójki, dobrze określa temperaturę wokół tej premiery i prognozuje wysoką sprzedaż.
Dla fanów zespołu „The Endless River” może służyć jako kalejdoskopowy przegląd motywów i technik, które znajdowali wcześniej na „Wish You Were Here”, „The Wall” i właśnie „The Division Bell”. Postronnych ta zabawa raczej nie wzruszy, a przelewające się ciągi solówek – przede wszystkim najmocniej dziś kształtującego styl grupy Gilmoura – mogą nawet zniechęcić. Wyobrażam sobie lepsze zakończenie kariery Pink Floyd, ale też szanuję decyzję o zamknięciu jej w tym punkcie. Gilmour i Mason właściwie nawet nie próbują nam wmówić, że nagrali wielką płytę, podrzucając za to link do swego starszego dorobku pokoleniu opisanemu na wstępie.
Pink Floyd, The Endless River, Parlophone