Poprzedzona bardzo dobrym singlem („Fastrygi”) druga płyta Meli Koteluk „Migracje” to u nas rzadkie zjawisko.
Niedawna debiutantka, która dostała za płytę „Spadochron” dwa Fryderyki i parę innych nagród, udowadnia, że nie była zjawiskiem sezonowym. Co więcej, spycha na bok kwestię dyskutowanych wcześniej podobieństw muzycznych do Kasi Nosowskiej – przy czym pozostaje artystką, która spodoba się tej samej, fenomenalnej w naszych warunkach, publiczności.
Dlaczego fenomenalnej? Po pierwsze, ci słuchacze kupują płyty („Spadochron” doczekał się platyny), po drugie – szukają w muzyce pop wyrafinowania, bogactwa brzmieniowego, nieoczywistości.
Ze znakomitym zespołem, talentem wokalnym i świetną produkcją Marka Dziedzica Koteluk jest w stanie zapewnić wszystkie trzy czynniki, zaskakując czy to zręcznym spiętrzaniem partii instrumentalnych, czy drobiazgiem podchwyconym z innej konwencji. W tekstach Koteluk ciągle trudno mi się odnaleźć, ale i bez tego jestem gotów na zwiastowane przez tę płytę wietrzenie na polskiej scenie.
Mela Koteluk, Migracje, Warner