W czasie gdy nawet papież Franciszek publicznie ogłasza, że kuria rzymska to siedlisko zła, Jan Klata wyważa otwarte drzwi, tworząc spektakl o Kościele, który wciąż tkwi w epoce Borgiów. Stary, stojący na granicy demencji i szaleństwa król Lear/papież – wnoszony w lektyce, pełen dostojeństwa i cierpienia w wykonaniu Jerzego Grałka – dzieląc swoje królestwo między córy/namiestników w sutannach, rozpętuje grę o tron. W rytm „Nothing Compares 2U”, przeboju Shinéad O’Connor i Prince’a śpiewanego po pseudochińsku przez Fatimę Al Qadiri, z tyłu sceny przesuwają się wystylizowane kadry wideo, z przodu zaś w watykańskich kaplicach duchowieństwo w malowniczych, bardzo teatralnych szatach odprawia barokowe ceremoniały i knuje. Na tym tle islam wydaje się religią młodą, świeżą i pełną wigoru. Myślowo niezbyt odkrywczy „Król Lear” Klaty przypomina półtoragodzinny, pełen efektownych obrazków i świetnej choreografii teledysk. Problem w tym, że i te obrazki nie są pierwszej świeżości. Już Fellini udowodnił, że watykański przepych doskonale się fotografuje, a w ubiegłym roku potwierdził to Paolo Sorrentino w „Wielkim pięknie”.
William Shakespeare, Król Lear, reż. Jan Klata, Stary Teatr w Krakowie