Rodzina Romanowów nasłuchuje dobiegających spod pałacu okrzyków. Starsze pokolenie stara się bagatelizować sytuację, schronienia przed coraz głośniejszą historią szuka w tradycji, celebrze, wierze albo jak car po prostu zakłada gogle przenoszące do wirtualnej rzeczywistości. Młodsze szansę na przetrwanie widzi w przyłączeniu się do ludu – carewicz Aleksander czyta Lenina i intonuje „Międzynarodówkę” (część widowni się dołącza), carówny kokietują lud – widzów, zapraszając przedstawiciela widowni do vip-roomu, częstując papierosami i szampanem, czarując tańcem na rurze. Zachęcają do udziału w rekonstrukcji historycznej – pogromu kieleckiego z 1946 r. Jednak widzowie jakoś nie porywają rozdawanych złotych wideł i nie ruszają w pogoń za aktorami w chałatach i lisiurach. W końcu zapraszają na scenę Lenina (z mauzoleum), z którego rozkazu Romanowowie zostali zamordowani. Co – wraz ze wspólnym zamiataniem sceny z ekshumowanych szczątków carskiej rodziny – ma doprowadzić do pojednania stron i zapobiec kolejnej powtórce z historii.
Niby wszystko w „Rasputinie” się zgadza: temat, forma, interakcje z widzami też są uzasadnione, ale z siłą spektaklu, przegadanego i przeładowanego wątkami, jest jak z tytułowym bohaterem. Gdyby nie to, że Maciej Pesta przez część spektaklu gra tę postać z penisem umazanym czekoladowym budyniem (pewnie aluzja do legendarnej uwodzicielskiej mocy bohatera), można by tej postaci w ogóle nie zauważyć.
Jolanta Janiczak, Rasputin, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Żeromskiego w Kielcach