Ludzie i style

Najlepsze wzorce

Wyższa szkoła futbolu

Swojski talent, plus zapał do pracy, plus barcelońskie know-how – kto wie, czy nie tego właśnie trzeba, by sypnęło u nas futbolistami wielkiego formatu. Swojski talent, plus zapał do pracy, plus barcelońskie know-how – kto wie, czy nie tego właśnie trzeba, by sypnęło u nas futbolistami wielkiego formatu. Cezary Balcerzak/FC Bescola Varsovia / Materiały prywatne
Pod postacią akademii FC Barcelony zstąpiła do Polski wyższa kultura futbolowa. One i jej podobne mają pomóc zamienić małą teraźniejszość w wielką przyszłość.
Wiesław Wilczyński, dyrektor stołecznego Biura Sportu i Rekreacji.Andrzej Iwanczuk/Reporter Wiesław Wilczyński, dyrektor stołecznego Biura Sportu i Rekreacji.

Wiesław Wilczyński, dyrektor Biura Sportu i Rekreacji w warszawskim ratuszu, a zarazem ojciec chrzestny pomysłu ulokowania nad Wisłą akademii FC Barcelony, nie lubi w odniesieniu do tego projektu słowa szkółka. Szkółka to może być – mówi – sadzonek leśnych. A zważywszy na prestiż, jaki niesie za sobą wszystko spod szyldu Barcy, trzeba mówić o szkole, co najmniej. Tym bardziej, tu dyrektor mówi z naciskiem, że pożytki z wykształconych w niej piłkarzy może mieć w przyszłości reprezentacja Polski. Żeby już nie trzeba było nerwowo przebierać nogami w oczekiwaniu na decyzję wojewody bądź nawet samego prezydenta o nadaniu obywatelstwa piłkarskim potomkom emigrantów z ziemi polskiej. Swojski talent, plus zapał do pracy, plus barcelońskie know-how – kto wie, czy nie tego właśnie trzeba, by sypnęło u nas futbolistami wielkiego formatu, zastanawia się dyrektor Wilczyński.

Obejmował stanowisko w ratuszu z mocnym postanowieniem realizowania w Warszawie projektów nietuzinkowych. Wiedział, że FC Barcelona otwiera się na świat, że uruchamia w najodleglejszych zakątkach (Meksyk, Hongkong, Japonia, Dubaj, Peru) akademie pod flagą granatowo-burgundową.

Ruszył więc do stolicy Katalonii przekonywać, że Warszawa to wcale nie gorszy adres. Rozpoczęły się rozmowy, podczas wizyt goście zadawali niekończącą się liczbę pytań, starali się wyczuć klimat dla sportu, a dyrektor, oprócz dostarczania im informacji, brał pod włos. – Przekonywałem, że nie ma w Polsce popularniejszego klubu niż Barcelona. Pokazałem liczby sprzedanych replik oryginalnych koszulek, zdobyłem dane odsłon oficjalnej strony internetowej klubu po finale tegorocznej Ligi Mistrzów. Pierwsza trójka, z podziałem na kraje, wyglądała następująco: Stany Zjednoczone, Hiszpania, Polska. Wydaje mi się, że zrobiło to na nich wrażenie – chwali się dyrektor Wilczyński.

Za punkt zwrotny w rozmowach uznaje marcową wycieczkę po dzielnicy Praga Północ, gdzie goście wśród odrapanych kamienic, rozbitych flaszek i nieprzyjaznych bram upstrzonych nic niemówiącymi im hasłami CHWDP ujrzeli boiska spod igły. Zaświeciły im się oczy, przez myśl przemknęło motto Barcelony – „Więcej niż klub”, co tam rozumie się choćby jako wyrównywanie szans, wyciąganie z biedy, przemocy i braku perspektyw, w skrócie: wychowanie przez futbol. – I wtedy usłyszałem od nich zapewnienie: wchodzimy w to – opowiada Wilczyński.

Gdy okazało się, że stołeczne szkoły Barcelony będą w Europie pierwszymi poza Katalonią, zaczęto doszukiwać się w tym projekcie drugiego dna. Wiadomo, że w najlepszym klubie świata potrafią liczyć, ale gdyby te akademie miały być tylko pretekstem do szału zakupów wszystkiego, co barcelońskie, na cel wzięto by raczej Szwajcarię albo Skandynawię. Więc może chodzi o rekrutowanie zaciągu do własnych szeregów? Jak się trafi jakaś perła, może liczyć na zaproszenie do słynnej akademii La Masia, ale czy w Polsce jest jakiś szczególne zagęszczenie talentów na metr kwadratowy? Wolne żarty.

Więc może jednak Barcelona zrobiła to dla idei. Zwłaszcza że po jej stronie koszty są minimalne. Nie daje na projekt ani euro. Przyzwala za to na korzystanie z dóbr niematerialnych – nazwy i herbu, niech więc biegli w marketingu łowią na te przynęty sponsorów dla szkół. Tamtejszą filozofię futbolu ma przeszczepić na polski grunt oddelegowany na stałe trener.

Dryg do piłki

Trwają poszukiwania rodzimego grona pedagogicznego (w liczbie 25), oprócz niezbędnego dyplomu trenerskiego mile widziane atuty to: otwarta głowa, cierpliwość, podejście do dzieci, poza tym kultura osobista, bo jak podkreśla dyrektor Wilczyński, praca w FC Barcelona to wyróżnienie, ale przede wszystkim zobowiązanie.

Koordynatorem filii na Ursynowie będzie Sebastian Szymański. Jak sobie wyobraża przyszłe zajęcia? – Indywidualne podejście, z naciskiem na doskonalenie techniki, w młodszych rocznikach nauka przez zabawę, żadnych meczów o wynik albo puchar, żadnego krzyku, kar ani podziałów na lepszych i gorszych. No, ale nie chcę się mądrzyć. Czekamy na wytyczne z centrali – ucina Szymański.

Dyrektor Wilczyński uważa, że projekt już jest sukcesem, bo przez pierwsze dni internetowej rekrutacji zgłosiło się niemal dwa tysiące chłopców z roczników 1999–2005. Miesięczne czesne ustalono na 190 zł, co zdaniem trenera Szymańskiego nie jest kwotą wygórowaną, przynajmniej na tle innych prywatnych szkół. Lawina zgłoszeń cieszy, ale miejsc jest tylko tysiąc. Trzeba będzie ostudzić nadzieje, sprowadzić małych marzycieli na ziemię, co samo w sobie nie jest zajęciem wdzięcznym. Poza tym Sebastian Szymański zdaje sobie sprawę, że dzisiejsze 11–12-latki powinny już trenować od kilku lat. Kim są zatem ci, którzy się zgłosili? Opuścili swoje dotychczasowe kluby? – Raczej mało prawdopodobne, bo dla chłopców w tym wieku klubowe godło jest ważne, a koledzy jeszcze ważniejsi – uważa. Jego zdaniem jeśli drużyny starszych roczników lepić z już przebranych, bez specjalnego drygu do piłki, to lepiej nie tworzyć ich wcale i skupić się na zajęciach z kilkulatkami. Ale oczywiście trzeba poczekać na przegląd kadr i przede wszystkim, rzecz jasna – na wytyczne z centrali.

Sebastian Groszek, szkolący aktualnie 10-latków w warszawskim Drukarzu, wieść o tym, że pod bokiem wyrasta konkurencja pod słynną marką, przyjął spokojnie. Po pierwsze, był ciekaw, czy nowe zespoły zostaną zgłoszone do młodzieżowych rozgrywek. Już wiadomo, że nie, przynajmniej na razie.

 

Uznaliśmy, że najważniejsza jest spokojna nauka, praca u podstaw. Na rywalizację przyjdzie pora. Zresztą już widzę, co by się działo, gdyby nasi chłopcy przegrali, dajmy na to, z rówieśnikami z Ursusa Warszawa. Złośliwościom nie byłoby końca – uważa Szymański, dając do zrozumienia, że w środowisku zawiść trzyma się mocno.

Trener Groszek z Drukarza miał też obawy, czy magnes Barcelony nie będzie na tyle silny, że po wakacyjnej przerwie zastanie na treningu pustki. Nic z tych rzeczy. – Rodzice co najwyżej pytają, czy można łączyć zajęcia u nas i w Barcelonie. Odpowiadam, że to nie najlepszy pomysł, bo w tym wieku chłopiec powinien trenować nie więcej niż dwa razy w tygodniu. Wybór zostawiam im – opowiada.

Sam wychodzi z założenia, że dzieci mają się sportem bawić możliwie jak najdłużej, że trzeba umieć im wytłumaczyć, że jedna czy druga przegrana nie jest końcem świata, że trzeba chuchać na ich umiejętności, a siła i kondycja przyjdą z wiekiem. – Niestety wielu trenerów, ale i, co gorsza, rodziców, ma obsesję wyniku. Jest dość typowe, że szkoleniowiec, mając do dyspozycji kilkunastu chłopaków, przez cały turniej gra mocną siódemką, bo własną wartość mierzy pucharami. To droga donikąd – uważa Groszek. Więc tumult powstały przy okazji otwarcia warszawskich akademii Barcy go cieszy, bo to reklama dla wszystkich pracujących z młodymi chłopakami na zdrowych zasadach. – Pod wieloma względami nie możemy się z Barceloną równać, ale u nas miesięczna składka wynosi 40 zł i przed żadnym dzieciakiem nie zamykamy drzwi, jeśli tylko chce mu się uczyć. Poczekamy i na tych, którzy rozwijają się wolniej – informuje Groszek.

Football Academy

Będzie okazja, by przekonać się o skuteczności barcelońskiego pomysłu na futbol. Gdyby sprowadzał się tylko do pielęgnowania indywidualizmu, uczenia przez zabawę, dopóki chłopcy sami nie poproszą o poważniejsze traktowanie, oraz oderwania od presji związanej z walką o punkty – byłby za prosty. Bo takie metody są coraz powszechniejsze.

Angielska federacja piłkarska właśnie zakazała prowadzenia klasyfikacji dla drużyn poniżej 12 roku życia. A jeszcze niedawno na porządku dziennym było, że tamtejszym 8-latkom zakładano korki i wypuszczano na trawiaste boisko z misją walki na całego – opowiada Radek Soperczak z sieci piłkarskich szkół Football Academy, ściśle współpracujących z Bolton Wanderers.

Soperczak był na Wyspach przez półtora roku, w przerwach od pracy słał maile do tamtejszych futbolowych akademii, ciekaw ich funkcjonowania. O dziwo przychodziły wyczerpujące odpowiedzi, a w FC Liverpool mógł wszystko obejrzeć na własne oczy. Gdy wrócił do Opola, wybrał się z 6-letnim siostrzeńcem na trening jego drużyny, gdzie usłyszał, jak trener notorycznie zwraca się do dzieci per „barany”. Wtedy Soperczak wymyślił, że trzeba angielskie pomysły skopiować i to był zalążek Football Academy.

Wraz z dwoma kolegami wyłożył tysiąc funtów na zarezerwowanie stolika podczas uroczystej kolacji w Boltonie, na zakończenie w Premiership sezonu 2010/11. Krążyli od stolika do stolika przekonując do własnego projektu i w końcu dostali, co chcieli: wstęp na treningi, podglądanie metod oraz błogosławieństwo do reklamowania się jako podmiot z Boltonem zaprzyjaźniony.

Bolton to nie Barcelona, ale magia dużego futbolu i tak działa, zwłaszcza że pocztą pantoflową rozchodzą się o szkole pozytywne opinie. – Do końca roku planowaliśmy otworzyć 10 szkół. Będzie 30 – chwali się Soperczak. Ich misja to zarażanie pasją, optymizmem; zabawa, no a z czasem obowiązkowa nauka gry jeden na jednego, dryblingu, strzelania obiema nogami. Filozofia Barcelony w pigułce.

O rodzimych metodach szkoleniowych Soperczak nie ma najlepszego zdania. – Do większości śląskich klubów selekcji dokonuje się na zasadzie: im większy, tym lepszy. Ostatnio na jednym z turniejów widziałem drużynę, w której chłopcy mieli zakaz wychodzenia na boisku poza przypisane role. Był i wymiatacz, którego jedynym zadaniem było wybijanie piłki na oślep, więc gdy do niego nadlatywała, ich trener darł się na całe gardło: wyyyjaaazddd! I taki zespół wygrywa turniej, trener jest bogiem, a w lokalnej prasie laurki. Dramat – opowiada.

Rosnąca popularność Football Academy jest w śląskim środowisku komentowana cierpko. Śmieją się z ich metod i wyzywają na pojedynki, ale Soperczak mówi, że jeszcze nie czas, bo rywale hodowani na starą modłę mają za dużą przewagę fizyczną. – Pierwsze juniorskie drużyny wyklują się u nas za trzy lata. Wtedy zobaczymy, czyje na wierzchu – deklaruje Soperczak. A jeszcze bardziej nie może się doczekać pojedynku z rówieśnikami z warszawskiej Barcelony.

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Coś z życia; s. 102
Oryginalny tytuł tekstu: "Najlepsze wzorce"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną