Podstawiasz mikrofon, jakbyś zapalał lont – potem możesz już tylko się oddalić i czekać. Tak opisuje Chris Watson znaczną część swojej pracy, która polega na podsłuchiwaniu dzikiej przyrody. Jak wtedy, gdy ukrył się ze słuchawkami na uszach na szczycie wzgórza w północnej Szkocji, przez trzy dni słuchając dźwięków z ustawionego wcześniej mikrofonu. „Wśród wiatru spływającego w dół wzgórza ryk jelenia zabrzmiał jak ludzki głos. Rzadko tak mocno reaguję w takich sytuacjach, ale wtedy włosy zjeżyły mi się na karku” – opowiadał później. Ledwie 20-sekundowe nagranie trafiło na jedną z jego pierwszych płyt.
Kiedy się ukazała, przedstawiciel Performing Rights Society (odpowiednik naszego ZAIKS) zadzwonił do wydawcy: „To przecież tylko nagrania dzikiej przyrody. Trudno nam w tym dostrzec jakiś pomysł muzyczny czy kompozytorski. Jakim instrumentem posługuje się pan Watson?”. Na to wydawca: „Mikrofonem”. „Aha, dziękujemy” – usłyszał. Nigdy więcej nie dzwonili.
Za to Watson pracował coraz intensywniej. Nagrywał pomruki gepardów w Afryce i pękające lodowce w Islandii. Jeździł z ekipą filmową Davida Attenborough, rejestrując dźwięki dzikiej przyrody. Podróżował od bieguna do bieguna – dosłownie, bo zeszłoroczny dokumentalny serial BBC „Frozen Planet” dał mu okazję nagrywania dźwięków lodu i tego, co pod lodem. „Ale telewizja to medium bardzo ulotne, chociaż popularne. Za to dźwięk to coś niezwykle sugestywnego” – mówi. Czuje się przede wszystkim muzykiem – kiedyś zresztą realizował się w zespole Cabaret Voltaire.