Wolfgang Büscher, niemiecki dziennikarz, który jakiś czas temu obszedł pieszo Niemcy dookoła, w Guben wpadł w depresję. Zaczepiał ludzi w kawiarni i pytał, jak mogą tu żyć i nie oszaleć. Z niemieckiej perspektywy Guben faktycznie musi wyglądać przerażająco: tkanka urbanistyczna szczątkowa, parę ulic, i to na końcu świata, bo już za rogiem szczerzą się blokiszcza polskiego Gubina. I żeby jeszcze świat się naprawdę kończył, żeby była jakaś krawędź ziemi, za którą można wystawić głowę, ale nie: rzeczka, za nią polskie bloki, a pod blokami stoją polscy blokersi i wyzywająco patrzą na niemiecką stronę. I w dodatku żadna ściana nie oddziela Guben od tej Polski i kto chce, może sobie przejść na drugą stronę niespecjalnie imponującej Nysy.
Ale z polskiej perspektywy – jest tu całkiem przyjemnie. Fakt, Guben jest maleńkie, ale dość ładne. Kawiarenki przy ulicy, miłe sklepiki, kąty proste i chodniki posprzątane. W polskim Gubinie też coś próbowano odnawiać, ale wjazd do ojczyzny od zachodniej strony nadal oznacza konieczność nagłego przestawienia się na inną jakość przestrzeni. Rzeczywistość zaczyna wyglądać na rysowaną o wiele mniej subtelną kreską.
Przechodziłem z Guben do Gubina i z powrotem jak w letargu. Bo uskok cywilizacyjny na Odrze i Nysie to nadal jeden z największych uskoków na świecie. Trudno pojąć, jak te rzeczywistości mogą istnieć obok i nie osuwać się na siebie. Nic ich przecież nie oddziela.