Ludzie i style

Zadanie: tanie kopanie

Zadanie: tanie kopanie. Ile zarabiają polscy piłkarze?

Miroslav Radović (Legia Warszawa) – 166 tys. złotych miesięcznie Miroslav Radović (Legia Warszawa) – 166 tys. złotych miesięcznie Andrzej Iwańczuk / Reporter
W powszechnej opinii polski piłkarz gra słabo, bo jest zepsuty przez pieniądze. Jednak kluby Ekstraklasy płacą swoim zawodnikom coraz mniej. Ale wciąż o 50 mln zł za dużo.
Orlando Sa (Legia Warszawa) – 133 tys.Andrzej Iwańczuk/Reporter Orlando Sa (Legia Warszawa) – 133 tys.
Sebastian Mila (Śląsk Wrocław) – 116 tys.Andrzej Iwańczuk/Reporter Sebastian Mila (Śląsk Wrocław) – 116 tys.

Sukces mistrzów Polski, warszawskiej Legii, która w drodze do Ligi Mistrzów rozbiła Celtic Glasgow (6:1 w dwumeczu), jeszcze nie okrzepł, gdy dzieło piłkarzy zepsuła amatorszczyzna działaczy warszawskiego klubu. Dopuszczenie do gry nieuprawnionego rezerwowego skończyło się walkowerem dla Celtiku, a Legia zamiast walczyć o Ligę Mistrzów musi ratować sezon, starając się przebić do fazy grupowej Ligi Europy. Niekompetencja ludzi odpowiedzialnych w Legii za protokolarne formalności usunęła w cień bardzo dobre wrażenie, jakie Legia zostawiła na boisku. Podtrzymał je Ruch Chorzów, który dość niespodziewanie (i szczęśliwie) awansował do decydującej rundy eliminacji Ligi Europy. Miłośników czarnego piłkarskiego humoru nie zawiódł jednak poznański Lech, odpadając po porażce z zespołem złożonym z islandzkich studentów, wspomaganych przez kilku duńskich półzawodowców.

Po każdym blamażu polskiego klubu w europejskich pucharach wraca ta sama śpiewka: a) w Europie nie ma słabych drużyn; b) formę szykowaliśmy na później; c) drużyna jest dobra, tylko wyników nie ma; d) sorry, taki mamy klimat. Tymczasem kibic wie swoje: piłkarz grający w Ekstraklasie daje z siebie mało i nie ma motywacji, by dawać więcej, co jest logiczne, ponieważ tak czy siak zarabia dużo. Zorientowany w realiach płacowych prezes Ruchu Chorzów Dariusz Smagorowicz: – Na gwiazdę trzeba wydać co najmniej 80–100 tys. zł miesięcznie. Andrzej Juskowiak, były napastnik, a obecnie dyrektor sportowy Lechii Gdańsk: – W klubie walczącym o mistrzostwo zawodnik, który w miarę regularnie gra w pierwszym składzie, raczej nie zarabia mniej niż 30 tys. zł miesięcznie.

Pensje, premie i inne bonusy to dla przeciętnego klubu Ekstraklasy 70–80 proc. kosztów. Za dużo. Ostatnio ożył pomysł, by w każdym klubie wprowadzić odgórny, administracyjny limit płac dla piłkarzy, który funkcjonuje m.in. w zawodowych ligach za oceanem i nosi nazwę salary cap. W żadnej z poważnych futbolowych lig to nie działa, ale zwolennicy tego rozwiązania twierdzą, że jak ulał pasuje do umiarkowanie poważnego poziomu Ekstraklasy.

50 milionów za dużo

50 mln zł – dokładnie tyle 16 klubów Ekstraklasy dołożyło do prowadzenia interesów w 2013 r. Tak wynika z dorocznego raportu „Ekstraklasa piłkarskiego biznesu” przygotowanego przez Ekstraklasę SA oraz Ernst&Young. Krzysztof Sachs, partner w E&Y oraz jednocześnie szef Komisji Licencyjnej PZPN, uważa, że te 50 mln to właśnie kwota, jaką kluby mają jeszcze do zaoszczędzenia, jeśli chodzi o pensje oraz premie. – Zakładamy, że jeśli chodzi o inne obszary działalności, to kluby już mniej wydawać nie mogą. 50 mln to oczywiście dużo, ale rok wcześniej przepłacanie piłkarzy doprowadziło do łącznej straty w wysokości 110 mln – podkreśla Sachs.

Zbiorowemu otrzeźwieniu prezesów sprzyja rygorystyczna polityka Komisji Licencyjnej, która straszy kluby żyjące ponad stan – przede wszystkim ograniczeniami transferowymi. Krzysztof Sachs uważa więc, że skoro ligowa branża uzdrawia się sama, to nie należy jej w tym przeszkadzać, wprowadzając sztuczne regulacje w rodzaju salary cap. – Stawiam tezę, że w 2014 r. strata będzie jeszcze mniejsza, a w 2015 r. większość klubów osiągnie równowagę budżetową – dodaje.

Najlepszy przykład, że sukces na krajowym podwórku można osiągnąć niewielkim kosztem, dał w poprzednim sezonie Ruch Chorzów. Ukończył rozgrywki na trzecim miejscu mimo poważnych problemów finansowych – piłkarze wiedzieli, że w nowych kontraktach ich zarobki zostaną znacznie odchudzone, a poza tym w połowie sezonu Komisja Licencyjna zakazała władzom klubu płacenia nowym zawodnikom więcej niż 5 tys. zł miesięcznie. Prezes Smagorowicz wspomina, że, paradoksalnie, nigdy nie czuł takiego komfortu podczas negocjacji z piłkarzami. – Karty leżały na stole. Było jasne, że z nami nie da się targować. Albo ktoś chciał tu grać i się wypromować, albo szukał szczęścia gdzie indziej. Oczywiście nie da się zbudować zespołu, płacąc piłkarzom po pięć tysięcy. Ale ta kuracja wstrząsowa dobrze nam zrobiła.

Piłkarzy motywowała jedynie premia za miejsce na podium (– Godna – podkreśla prezes Smagorowicz). Dziś w Ruchu nie ma piłkarza o pensji wyższej niż 15 tys. zł. Kilku graczy z pierwszego składu uznało, że nowe, skromne uposażenie jest niegodne ich klasy oraz umiejętności. Odeszli więc do krakowskiej Wisły, która też zmaga się z poważnymi kłopotami finansowymi, spotęgowanymi przez niskie wpływy z biletów, bo trybuny bojkotują radykalni fani. Ale wciąż stać ją, by przebić maksymalną stawkę Ruchu. W Chorzowie tymczasem zrobiło się nerwowo, bo Ruch przegrał pierwsze trzy mecze w sezonie i co bardziej zaniepokojeni kibice przypominają casus Widzewa Łódź, któremu Komisja Licencyjna też nałożyła kaganiec transferowy i już go w Ekstraklasie nie ma.

Koniec eldorado

Dariusz Smagorowicz uważa, że czasy płacowego eldorado w polskiej Ekstraklasie chwilowo mamy za sobą. Ostatni raz pasa popuszczono przed Euro 2012. Dominowało wtedy przekonanie, że po mistrzostwach kibic będzie zabijał się o miejsca na nowiutkich stadionach. Wśród co bardziej popędliwych i mało przewidujących prezesów uruchomiło to wyścig po piłkarzy, którzy mieli zapewnić widowisko na miarę oczekiwań wyposzczonej publiczności. Zawodnicy momentalnie wyczuli, że druga taka okazja szybko się nie powtórzy i negocjowali twardo. – Do tego, że nie przebijemy finansowo Legii czy Lecha, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ale wtedy 50 tys. miesięcznie to była średnia pensja w Zagłębiu Lubin, GKS Bełchatów [klubach sponsorowanych przez spółki z udziałem Skarbu Państwa, KGHM i PGE – przyp. red.] albo w Widzewie, czyli zespołach z dołu tabeli. Ciężko się z piłkarzami rozmawiało – wspomina prezes Smagorowicz.

Wcześniej rynek psuli milionerzy w rodzaju właściciela J.W. Construction Józefa Wojciechowskiego, który wymyślił, że zrobi z Polonii Warszawa potęgę (wycofał się po kilku latach, utopiwszy w klubie 100 mln zł). Szastali pieniędzmi, bo mieli kaprys pokazać pański gest, a potem wpadali w sidła menedżerów, pośredników i farbowanych doradców, którzy za ciężkie miliony wciskali im futbolowy kit. Mistrzem takich transferowych niewypałów stała się warszawska Legia – do tej pory musi wywiązywać się z bezmyślnie podpisywanych kiedyś kontraktów z gwiazdorami czwartej kategorii. Podobnie jest w Wiśle – klub wciąż procesuje się z kilkoma piłkarzami z hurtowego, zagranicznego zaciągu, który kilka lat temu miał dać pod Wawelem upragnioną Ligę Mistrzów. Nie opłaciło się – europejskich pucharów się Wisła nie doczekała, a kac po Bizancjum, jak z przekąsem mówi się o niedawnym okresie, boli w klubie do dziś.

Wycofanie się z futbolu magnatów mających mgliste pojęcie o efektywnym zarządzaniu klubem, w rodzaju Wojciechowskiego, jak również radykalne przykręcenie kurka przez innych milionerów, jak np. Bogusława Cupiała w Wiśle, przywróciło rynkowi zdrowe odruchy. Skończyły się cwaniackie zagrywki piłkarzy i ich menedżerów, którzy szantażowali, że konkurencja daje im trzy razy tyle. – Poza tym piłkarze odczuli, że jest różnica między kontraktem za 50 tys., pisanym palcem na wodzie, a o połowę mniejszym, ale za to pewnym. Szukają stabilnych przystani – zauważa Krzysztof Sachs. Jego zdaniem 15 tys. zł – a takie ograniczenie miesięcznych pensji do czasu uzdrowienia finansów obowiązuje np. w Ruchu albo Górniku Zabrze – spokojnie wystarczy, by zatrudnić dziś porządnego ligowego kopacza. – Dwa lata temu tyle płacono juniorowi, wokół którego zrobiło się trochę szumu – dodaje.

Jaka praca...

W klubach coraz bardziej powszechne staje się też uzależnianie wypłat od wyników. Choć nigdzie nie jest niestety tak, jak w Wiśle za czasów Henryka Kasperczaka, gdzie każda porażka kosztowała zawodników zwrot do kasy ustalonej kwoty. Może również dlatego tamta Wisła w lidze bawiła się z rywalami i zaliczyła jeden przebojowy sezon w europejskich pucharach.

Jarosław Mroczek, właściciel szczecińskiej firmy EPA (systemy IT, elektroniczne, farmy wiatrowe), główny udziałowiec i prezes Pogoni, mówi, że nie należy dziwić się piłkarzom, że walczą o pieniądze i są roszczeniowi. – Kariera nie trwa wiecznie. Nie można od nich wymagać, by grając w piłkę, jednocześnie sposobili się do zawodowego życia po futbolu. Niech dobrze grają i dobrze zarabiają – kwituje Mroczek, którego jednak do szewskiej pasji doprowadza sytuacja, w której piłkarz, który kosztował go fortunę i wynegocjował kilkadziesiąt tysięcy złotych, nagle przestaje grać. I do końca kontraktu, bywa że na 2–3 lata, staje się finansową kulą u nogi. Zdarzały się prezesowi takie przypadki.

Andrzej Juskowiak podkreśla, że piłkarze stają się łatwym celem, zwłaszcza gdy wywracają się w Europie na pierwszych stopniach, ale na treningi z fasonem zajeżdżają sportowymi samochodami i lansują się w mediach społecznościowych. Ich parcie do obnoszenia się z luksusem oraz brak odporności na pokusy celebryckiego świata trzeba zrozumieć – po prostu to środowisko tak ma. – Pogubić się łatwo. Chłopak trafia z prowincji do wielkiego miasta, pełnego pokus. Jego menedżer pojawia się przeważnie tylko wtedy, gdy trzeba podpisać umowę. A gdy młodzieńca trzeba postawić do pionu, to już trudniej się do agenta dodzwonić – ubolewa Juskowiak.

Gdy ostatnio dyskutował ze znajomymi na temat mentalności współczesnych polskich piłkarzy młodego pokolenia, wszyscy złapali się na podobnej refleksji: tych chłopaków pochłaniają giełdy, indeksy, inwestycje, wiszą na telefonach z doradcami finansowymi – mistrzami w specjalności tanio kupić–drogo sprzedać. – Mnie w ich wieku raczej zaprzątało to, jak stać się lepszym piłkarzem. A gdy na nich patrzę, to mam wrażenie, że zadawala ich to, co mają w Polsce. Nie myślą o tym, co zrobić, by zamiast 30 tys. miesięcznie zarabiać tyle samo, ale w euro – zauważa Juskowiak.

Przykłady kolegów po fachu, którzy próbowali sił w lepszych ligach, nie zachęcają. Wciąż jest u nas więcej Arieli Borysiuków i Bartłomiejów Pawłowskich (którzy nie potrafili odnaleźć się w przeciętnych zagranicznych klubach i teraz będą próbowali odbudować karierę w Lechii) niż Robertów Lewandowskich. U niego było tak: ucz się, pracuj, a wielkie pieniądze przyjdą same. Taka mądra lekcja, a tak trudno ją powtórzyć.

***

Najlepiej zarabiający piłkarze

(w złotych miesięcznie, dane z maja 2014 r.)

1 Miroslav Radović (Legia Warszawa) – 166 tys.

2 Orlando Sa (Legia Warszawa) – 133 tys.

3 Sebastian Mila (Śląsk Wrocław) – 116 tys.

Źródło: tygodnik „Piłka Nożna”

Polityka 33.2014 (2971) z dnia 11.08.2014; Ludzie i Style; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Zadanie: tanie kopanie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną