Ludzie i style

Rozmowa obrazkowa

Kulturą rządzą obrazki

Tysiące lat po tym, jak zrezygnowaliśmy z piktogramów i hieroglifów, ludzkość wydaje się je odkrywać na nowo – tym razem w sieci.

„Co robisz?”. Rzut z góry na rozmazaną kierownicę roweru. „Co dziś na obiad?”. Zdjęcie pudełka z mrożoną margheritą. „Plany na sobotę?”. Rura odkurzacza. „Jak tam sprawy?”. Buźka z iksami zamiast oczu i ustami ułożonymi w literę „o”. Na pytanie o czytanie dwie ikonki: diabełek i but na obcasie. Chwila zastanowienia? „Diabeł ubiera się u Prady”:

Unicode Emoji„Diabeł ubiera się u Prady”

Według prof. Robina Kelseya z Uniwersytetu Harvarda jego specjalizacja – fotografia – przeżywa kolejną w ciągu ostatnich dekad rewolucję. Poprzednią zawdzięczamy inwazji aparatów cyfrowych – od kieszonkowych automatów po półprofesjonalne lustrzanki, dzięki którym każdy śmiertelnik mógł fotografować niewielkim kosztem, za to na wielką skalę. I dzielić się setkami klatek z całym światem najpierw za pośrednictwem specjalistycznych serwisów zdjęciowych (w rodzaju Flickra), później poprzez zwykłe portale społecznościowe. Użytkownicy Facebooka publikują ok. 300 mln fotografii dziennie, czyli ponad 100 mld rocznie.

Druga rewolucja także wynika z łatwości robienia i dzielenia się zdjęciami. Chodzi w niej jednak o coś więcej: o zastosowanie. Swego czasu jeden z założycieli Google zachwycał się odkryciem, którego dokonał dzięki elektronicznym okularom firmy Google Glass. Podczas obiadu dostał od znajomego esemes z pytaniem, co robi. Zamiast odpisać, odruchowo skorzystał z urządzenia, które miał na nosie. Kazał okularom sfotografować posiłek i odesłał zdjęcie koledze. Na wiadomość tekstową odpowiedział obrazkową. Komentarz był zbędny.

Na długo przed nim potencjał zdjęć zaczęli dostrzegać posiadacze najzwyklejszych telefonów komórkowych. A prawdziwy boom fotokonwersacji wywołało rozpowszechnianie się smartfonów, wyposażonych w bardzo przyzwoite aparaty oraz stały dostęp do internetu. Nie trzeba już podłączać aparatu cyfrowego do komputera, by zawartość jego pamięci przenieść na dysk twardy. Po zrobieniu zdjęcia smartfonem wystarczy musnąć ikonkę „share” – czyli „podziel się” – a obrazek natychmiast trafi do wybranej osoby (za pomocą aplikacji czatowych lub maila) lub do wszystkich wirtualnych znajomych (poprzez Facebooka czy Twittera). W obu przypadkach za darmo.

To pozwala zastąpić zdjęciem wiele codziennych komunikatów werbalnych. O ileż łatwiej – nie tylko pod względem technicznym – wysłać fotkę zegarka pokazującego godz. 20.15, niż skarżyć się, że czekasz już kwadrans („Schodzisz czy nie?”). Błękitem nieba opowiedzieć o pogodzie nad morzem. Zarysem Rysów tudzież zakorkowaną zakopianką odpowiedzieć na pytanie o to, jak spędzasz długi weekend. Jeden obraz jest wart być może nie tysiąca słów, ale na pewno kilku zdań. Fotografia przestaje nam służyć do rejestrowania i archiwizowania przeszłych wydarzeń, a staje się narzędziem codziennych konwersacji.

Unicode EmojiCo dalej?

Użytkownicy Snapchata codziennie wymieniają między sobą 700 mln wiadomości bez słów. Aplikację tę trzy lata temu uruchomili dwaj studenci Uniwersytetu Stanforda. Spośród licznych programów służących do dzielenia się zdjęciami Snapchat wyróżniał się ograniczeniem, które zrazu wydawało się absurdalnym. Osoba udostępniająca fotografię lub film może (musi!) określić, jak długo przekaz będzie widoczny dla odbiorcy: minimalnie przez jedną, maksymalnie przez dziesięć sekund. Następnie wiadomość znika na zawsze z telefonu adresata oraz serwerów firmy. Mamy więc do czynienia z fotografiami – zauważa prof. Kelsey – które nie pełnią żadnej funkcji archiwizacyjnej. Są czystym komunikatem.

Obrazkowy boom zwrócił uwagę dwóch filarów sieciowej gospodarki. Pod koniec ubiegłego roku Facebook próbował przejąć Snapchata za 3 mld dol. Potem o miliard więcej zaproponował Google. Obie oferty odrzucono. Bo szefowie Snapchata wiedzą, że era obrazków dopiero się zaczyna. Równolegle do tej aplikacji niebywały sukces odniósł pokrewny Vine (przejęty przez Twittera jeszcze zanim należycie zadebiutował). Pozwala on nagrywać i udostępniać w sieci filmiki długości do siedmiu sekund. Czyli też nieszczególnie nadające się do dokumentowania imprez rodzinnych bądź turystycznych wypraw. Mimo to Vine w ciągu dwóch lat zdołał zainteresować sobą kilkadziesiąt milionów osób.

Ponad 100 mln użytkowników dzieli się zdjęciami i krótkimi filmami za pomocą aplikacji Viber, a z pokrewnej WhatsApp regularnie korzysta aż pół miliarda osób. Nic dziwnego, że w lutym Facebook postanowił wyłożyć na zakup tej drugiej monstrualną kwotę 19 mld dol. Na świecie stale rośnie też (w tempie 30–40 proc. rocznie!) liczba przesyłanych ememesów, czyli fotograficznej odmiany esemesów. Tymczasem zainteresowanie krótkimi wiadomościami tekstowymi w krajach zachodnich regularnie maleje.

– Rzeczywiście wydajemy się odkrywać nowy sposób komunikacji – potwierdza prof. Mitchell Stephens, wykładowca dziennikarstwa w New York University. W książce „Rise of the Image the Fall of the Word” już półtorej dekady temu przewidywał, że rola obrazu w naszym codziennym porozumiewaniu się będzie stale rosnąć. – Bo przecież od stu lat obserwujemy, że gdy postawić ich przed wyborem słowa pisanego lub obrazów – szczególnie tych ruchomych – większość ludzi stawia na obrazy – dodaje Stephens. I wylicza: najpierw zapatrzyliśmy się w telewizory, potem w naszą codzienność wkroczyły kamery wideo, teraz za sprawą technologii cyfrowych rejestrowanie rzeczywistości stało się tak łatwe i tanie, że na każdym kroku napotykamy rezultaty pracy małych obiektywów. Ale także grafików amatorów, bo sieć tonie przecież w memach i ruchomych gifach, czyli kilkusekundowych, zapętlonych animacjach. Gdy trzeba szybko skomentować aktualne wydarzenia, szczególnie te dotyczące polityki czy sportu, to właśnie po nie sięgają zwykle internauci.

Unicode Emoji* Obrazkowe streszczenie „Moby Dicka”

„Urok ulotnych wiadomości przypomina nam o pięknie przyjaźni: nie potrzebujemy pretekstu, by pozostawać w kontakcie”. Hasło reklamowe Snapchata streszcza kolejną z przyczyn sukcesu mowy bez słów. U zarania ery komórkowej zakochani lubili puszczać sobie „sygnałki”. Oznaczały one tyle, co „myślę o tobie”. Obecnie o ciągłym pamiętaniu przypomina się raczej osławionymi selfie. Ale zręczniej też dzielić się z bliskimi tym, co akurat się robi, wysyłając im (bez powodu!) zdjęcie włoszczyzny czy planszy, zamiast obwieszczać: „robię zupę” albo „gramy w Osadników”. By powiadomić zainteresowanych o nowej fryzurze, najłatwiej stanąć przed lustrem i nacisnąć spust wirtualnej migawki. – Jak to zawsze bywało u zarania nowych form komunikowania, tak i w tym przypadku poruszamy się na razie po płyciźnie. Ale ta metoda kryje znacznie większy potencjał, który będziemy dopiero stopniowo odkrywać – przekonuje Stephens.

Jego słowa zdaje się potwierdzać decyzja Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych. W ubiegłym roku przyjęła ona do swojej kolekcji pierwszą w historii książkę emoji zatytułowaną „Emoji Dick” – czyli „Moby Dicka” Hermana Melville’a opowiedzianego językiem japońskich emotikonek, z których korzystamy w śródtytułach artykułu i które do niedawna kojarzyły się głównie z nastoletnimi konwersacjami na sieciowych czatach. W pracy nad tłumaczeniem książki wzięło udział ponad 800 osób, a koszt wydania dzieła (3,5 tys. dol.) z własnych kieszeni pokryli internauci za pośrednictwem społecznościowej zrzutki.

Sukces ten sprawił, że emoji zainteresowali się także poważni wydawcy. Na razie ostrożnie, bo kilka amerykańskich oficyn tylko poleca na Twitterze swoje klasyczne tytuły za pomocą obrazków streszczających ich tytuł, a czasem fabułę. Z kolei serwis Huffington Post założył specjalne konto, na którym zapowiada artykuły za pomocą emoji. Według serwisu Emojitracker, w każdej sekundzie użytkownicy Twittera wymieniają 250–350 wiadomości zawierających emoji – gościły one nawet na oficjalnym profilu Białego Domu. Kiedyś dominowały uśmieszki i serduszka, ale internauci coraz chętniej łączą znaki w kompletne zdania. Tym bardziej że standardowy alfabet emoji nieustannie puchnie i ostatnio zbliżył się do tysiąca znaków po dodaniu 250 nowych ikonek. Między innymi satelity, papryczki chili, zwiniętej gazety, czaszki pirackiej oraz – zapewne najbardziej oczekiwanego w tym zestawie – środkowego palca.

Unicode EmojiNajstarsze z wyznań w najnowszej formie.

„Ludzie lubią poczucie przebywania z innymi we wspólnej przestrzeni. Emoji pomagają to uczucie podtrzymywać” – zauważa prof. Mimi Ito, antropolożka z University of California specjalizująca się w badaniu wpływu nowych mediów na naszą komunikację. Rosnącą popularność języka symboli tłumaczono zrazu tym, że komunikaty tekstowe niezbyt nadają się do przekazywania emocji. Stąd popularność obrazkowej mimiki na czele z leciwymi emotikonkami. Bliższe przyjrzenie się konwersacjom emoji pokazało jednak spore podobieństwa z owymi znikającymi fotografiami. Emoji pozwalają odezwać się do drugiej osoby, nawet jeśli nie mamy jej nic konkretnego do przekazania. Jak w motto Snapchata: odzywamy się do siebie dla samego odzywania się. I tak codziennie przez sieć płyną tysiące machających dłoni: rano z postawioną obok kawą, wieczorem w towarzystwie emoji z „zZz”. Kciuk skierowany ku górze uchodzi z kolei za najlepszą odpowiedź, gdy odpowiedzi wolimy uniknąć lub zwyczajnie nie mamy nic do powiedzenia. A jednocześnie nie chcemy być posądzeni o brak wychowania, ponieważ bez słowa wstajemy od rozmowy.

– Symbole oczywiście najbardziej przydają się tam, gdzie ludzie posługują się różnymi językami. Kiedyś takim miejscem była olimpiada. Teraz internet – zauważa Stephens. Dlatego niektórzy uznają emoji za przyszły język zglobalizowanego świata, który będzie zrozumiały dla wszystkich, niezależnie od pochodzenia. W końcu „Moby Dicka” przetłumaczonego na emoji więcej nie trzeba będzie już tłumaczyć. Krytycy z kolei wskazują na słabości obrazkowego alfabetu. Przede wszystkim brak precyzji prowadzący do licznych nieporozumień. I raczej nie zmieni tego mnożenie kolejnych wariantów serduszek czy książek (jednych i drugich jest już około tuzina, brakuje za to twarzy innych niż reprezentujące białych). Na argument o „wirtualnej współobecności” odpowiadają, że konwersacje emoji to po prostu nowa odmiana gadki-szmatki. Niektórzy mówią wprost o powrocie do epoki paleolitycznych rysunków naskalnych, a przynajmniej egipskich hieroglifów. Inni zwyczajnie obawiają się wypierania słowa pisanego rysowanym.

– Wszystkie nowe formy komunikacji były atakowane, już Platon gromił pismo – śmieje się Stephens. Przyznaje wprawdzie, że popularność fotek, klipów, memów, gifów i ikonek może zepchnąć na drugi plan tradycyjne metody konwersacji (czyli także maila i esemesy). – Ale tradycja oralna także ucierpiała, gdy ludzkość odkryła pismo. Jeśli historia czegoś nas uczy, to tego, że korzyści ostatecznie przewyższają straty – dodaje Stephens. Skoro dzieje komunikacji obrazkowej właśnie zataczają koło, być może podobnie będzie z alfabetem.

Unicode EmojiWszystkie śródtytuły zapisano w alfabecie emoji.
Polityka 38.2014 (2976) z dnia 16.09.2014; Ludzie i Style; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Rozmowa obrazkowa"
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną