Klienci czekający na strzyżenie we Freelance Studio w Warszawie, pierwszym w Polsce coworkingu fryzjerskim.
W Biurcu, w coworkingu w centrum Warszawy, każdy robi swoje, ale zdarza się, że współpracują przy jakimś zleceniu, no i jadają wspólnie.
Okno Mam Biuro, pracowni coworkingowej dla matek i ojców na warszawskiej Saskiej Kępie. Pracują osobno, ale mają tu wspólne nianie do dzieci.
Fantastic Studio na Pradze przy pracy.
Fantastic Studio po godzinach.
Są i spotkania integracyjne: impreza po pracy w Fantastic Studio...
... turniej ping-ponga Amatorskiej Ligii Tenisa Biurcowego, w akcji freelancerka Luiza Szymańczak.
Sky is the limit
Niemal każdy coworker powtarza drogę pioniera Brada Neuberga. Najpierw praca w domu. Potem, gdy atmosfera rodzinnych pieleszy rozleniwia albo po prostu brakuje kontaktów z ludźmi, wynoszą się do kafejek. Gdy zaczynają tyć (trzeba przecież od czasu do czasu coś zamówić) lub gdy brakuje im skanera i fotokopiarki, zaczynają się rozglądać za czymś innym. Jeśli wynajęcie biura nie wchodzi w grę, idealnym rozwiązaniem okazuje się coworking. Tak było w przypadku Marcina Dybka, analityka inwestycyjnego, który prowadzi płatny serwis internetowy Stock Analysis on Net, dotyczący amerykańskiej giełdy i 100 największych notowanych na niej spółek. Wcześniej przez osiem lat miał etat w dobrej firmie. Skończył ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim w 1995 r., a to były złote czasy dla ekonomistów. Pracę miał dobrą, zarobki też, ale nie mógł się odnaleźć w korporacyjnym rygorze. I mimo że merytorycznie był bardzo dobry, i wiedział o tym, nigdy nie awansował wyżej kierownika. Nie wiedział, jak rozmawiać z szefem, nie umiał okopać się na swojej pozycji, dbać o własne interesy, poruszać w gąszczu skomplikowanych układów w firmie. Chciał tylko robić swoje, a tacy nie awansują. – I tak długo wytrzymałem, głównie z powodu presji rodziców – śmieje się.
Kiedy w 2003 r. rzucał posadę, znajomi pukali się w czoło. Dziś zazdroszczą. Nie tylko pieniędzy (na pytanie o zarobki Marcin odpowiada dyplomatycznie: – Sky is the limit), ale swobody, tego, że pracuje, kiedy chce. W przypadku Marcina oznacza to właściwie – zawsze, całkiem poważnie podejrzewa się o pracoholizm. Zarabia na reklamach i na abonamentach. Ponad 60 proc. jego klientów to Amerykanie. Na drugim miejscu są Brytyjczycy. Ma ok. 6 tys. wejść na stronę dziennie.
Początkowo pracował w domu. Czasem z laptopem uciekał do teściów, kiedy oni byli w pracy. Miał większy spokój. Stock Analysis on Net ruszył w 2004 r. A lata 2005–07 to była hossa na giełdzie. Dobrze trafił po prostu. Odezwali się dziennikarze, pisał do „Forbesa”, „Pulsu Biznesu”, robił serwis giełdowy wspólnie z WP.
Od kilku lat Marcin znów chodzi do pracy. Ma swoje biurko w Biurcu, coworkingu założonym przez Wojciecha Majewskiego w centrum Warszawy.
Podwójne paluszki
Coworkerzy w Biurcu najczęściej są młodzi. Przed lub po trzydziestce. Mają już za sobą doświadczenie pracy w firmie czy korporacji. Pójście na własne przeważnie było świadomą decyzją, jak w przypadku Marcina. Czasem w jej podjęciu pomogła redukcja etatów w korporacji – tak freelancerką została Beata, zajmująca się reklamą. Najczęściej do Biurca trafiają przedstawiciele wolnych zawodów: webdesignerzy, programiści, graficy, tłumacze, dziennikarze, reżyserzy. Pracują na komputer i telefon, większość z powodzeniem mogłaby to robić w domu. Na własnej skórze przekonali się jednak, że człowiek jest zwierzęciem społecznym. I od czasu do czasu, choćby dla psychicznej higieny, powinien z domu wyjść.
Wśród coworkerów Biurca jest także Bartosz Głodowski, producent podwójnych (czyli zlepionych) słonych i słodkich paluszków, jego firma warta jest ponad milion złotych. Głodowski podwójne paluszki opatentował jeszcze na studiach. Razem z kolegą, z którym pijąc piwo, wpadli na ten pomysł, zaczęli produkować, a raczej zlecać produkcję paluszków. Sami zajmowali się dystrybucją i pozyskiwaniem odbiorców. Sami także zaprojektowali opakowanie swojego produktu, sprzedawanego pod nazwą Beerfingers. Zwyczajnie, nie stać ich było na opłacenie profesjonalnego grafika. Design jak z PRL okazał się znakomitym chwytem marketingowym. Podwójne paluszki sprzedawały się świetnie. Tymczasem jednak Bartosz stracił wspólnika, ale nieoczekiwanie pozyskał potężnego inwestora, firmę Bakalland. W zamian za wsparcie oddał ponad połowę udziałów. Dwa lata temu udało mu się je odkupić. Dziś znów sam sobie jest sterem, żeglarzem i okrętem, szacuje, że jego dwie marki, Podwójne Paluszki i Beerfingers, warte są 1,5 mln zł.
Od czterech lat pracuje w Biurcu i bardzo sobie to chwali. Każdy robi tu swoje, ale zdarza się, że współpracują przy jakimś zleceniu. Albo dzielą się know-how, kontaktami. – To jest właśnie inspirujące, że tu prawie każdy ma inne doświadczenia zawodowe – mówi Paweł, inny pracownik Biurca zajmujący się informatyką. – Zwykła pogawędka przy kawie czy na papierosie potrafi czasem przerodzić się w dobry pomysł na biznes.
Tradycją stały się już spotkania po godzinach. Raz są to czyjeś urodziny, świąteczny śledzik albo jajeczko, albo tzw. open bar, czyli integracyjne imprezy, w czasie których barek kawowy zmienia się w bar prawdziwy, najczęściej inspirowane powrotem któregoś z coworkerów z dalekiej podróży. Jak choćby relacja Marcina z podróży motorem po Bałkanach, zdjęcia, opowieści i zapiekany bałkański ser. Innym razem turnieje ping-ponga w ramach rozgrywek Amatorskiej Ligi Tenisa Biurcowego.
Można powiedzieć, że się zaprzyjaźnili, a na pewno stworzyli biurcową społeczność. Bo – jak mówi Wojciech Majewski – prawdziwy coworking to nie tylko wynajmowanie biurek.