Ludzie i style

Druga droga druku

Papierowe gazety wracają do łask

materiały prasowe
Młode internetowe pokolenie wraca do prasy drukowanej – w postaci nowych tytułów o niskim nakładzie, ale wysokiej jakości.
materiały prasowe
materiały prasowe

Odrodzenie druku to temat poruszany w ostatnich miesiącach coraz częściej. Na świecie chociażby za sprawą wskrzeszenia amerykańskiego „Newsweeka”. Najpierw po 80 latach magazyn zniknął z kiosków pod koniec 2012 r., by kilka miesięcy temu znów się w nich pojawić. Za polski powrót roku wypada uznać wskrzeszenie magazynu „Secret Service”. Kultowy magazyn o grach i jeden z symboli przyspieszonej komputeryzacji wydawany był w latach 1993–2001. Pod koniec września znów trafił w ręce graczy. Przy czym większe wrażenie od samej rezurekcji zrobiła metoda, jaką zgromadził fundusze na swe odrodzenie. Ufundowali je internauci za pośrednictwem platformy Polak Potrafi. Inicjatorzy kampanii prosili o 93 tys. zł na wznowienie druku. Kwotę tę zebrali w ciągu zaledwie doby, a ostatecznie 3688 ochotników wpłaciło na konto wydawnictwa 284 tys. zł. Przy okazji bijąc rekord polskiego crowdfundingu.

Ożywienie po stronie podaży świadczy naturalnie o ożywieniu popytu, ale prasa papierowa, wciąż będąc ważnym medium masowym, pojawia się także w nieco innej roli – podobnie jak opisywane szeroko jako fenomen ostatnich lat płyty winylowe.

Sprzedaż płyt winylowych w Wielkiej Brytanii sięgnie w tym roku miliona egzemplarzy – po raz pierwszy od blisko dwóch dekad. W Stanach Zjednoczonych słuchacze kupią ponad 8 mln takich płyt. 10-krotnie więcej niż w połowie lat 90. Światowe tłocznie pracują na trzy zmiany. Jeśli nowych się nie buduje, to nie z obaw o trwałość winylowego renesansu, lecz z braku specjalistów. Przekonanie o nieuchronnej śmierci staroświeckiego nośnika doprowadziło bowiem do przerwania ciągłości pokoleniowej w branży. Prasa papierowa w nowych postaciach ma pod tym względem łatwiejsze zadanie, bo jej produkcja nie została nigdy przerwana.

Lektura bezglutenowa

Mam nadzieję, że odpowiadamy na kilka potrzeb jednocześnie – mówi Dominika Węcławek, redaktor naczelna nowego kwartalnika muzycznego „M/I”. Z jednej strony na naturalny sentyment starszych odbiorców, którzy wychowywali się „na papierze”. Z drugiej – na nieco sztucznie podsycaną u tych młodszych modę na staroświecki nośnik. We wrześniu redakcja zakończyła zbiórkę pieniędzy na wydanie dwóch pierwszych numerów pisma: „96 kolorowych stron dobrej jakości na papierze”. Chcieli 24 tys. zł, internauci podarowali o połowę więcej.

Hojnością wykazali się także miłośnicy pisma „Magia i Miecz” poświęconego grom fabularnym. Pierwotnie ukazywało się ono w podobnym czasie co „Secret Service”. I również dzięki crowdfundingowi – konkretnie za pośrednictwem platformy Wspieram.to – uzbierało blisko 100 tys. zł. Kilkakrotnie więcej, niż oczekiwali pomysłodawcy wznowienia magazynu. Pierwsze egzemplarze tytułu internetowi fundatorzy otrzymali w październiku, kiedy sfinansowany przez siebie magazyn wertowali też czytelnicy współodpowiedzialni za reanimację „Secret Service”.

– Odpowiedzieliśmy na głód ekskluzywnych informacji podanych w dobrym opakowaniu. Znajdujemy się w fazie przesytu, w sieci jest niemal wszystko. Ale dotarcie do wartościowych treści jest coraz trudniejsze. Wymaga czasu – mówi Robert Łapiński, wydawca „Secret Service”. Nie tylko on zauważył, że coraz więcej osób nie ma ochoty samodzielnie przekopywać się przez zasoby internetu. – Papier ustawia hierarchię wartości. To, o czym się pisze na papierze, ma dla nas podświadomie większą wartość od tego, co wyczytamy w internecie – ocenia naczelna „M/I”.

Polska moda na zbiorowe fundowanie lub reanimowanie tytułów prasowych to odprysk trendu globalnego. Wystarczy przejrzeć archiwum projektów zrealizowanych dzięki największej na świecie platformie crowdfundingowej Kickstarter. W ubiegłym roku internauci przekazali poprzez nią astronomiczną kwotę 400 mln dol. na realizację ponad 36 tys. projektów. Wiele z nich to inicjatywy wydawnicze. Czasem dosyć oryginalne.

Na przykład pismo „Toast” zajmować się będzie – jak samo obiecuje – „jedzeniem i pomysłami”. Magazyn „Intern” („Stażysta”) założył były stażysta „New Yorkera”. Zawiedziony traktowaniem w szacownej redakcji postanowił przejąć inicjatywę i samemu prezentować materiały młodych talentów dziennikarskich, których media głównego nurtu jeszcze nie doceniły. Poświęcona roślinom i ekologii „Clorofilia” chce publikować treści przygotowywane przez „artystów i rolników”. A półrocznik „Dirty Furniture” („Brudne meble”) opowiadać „o relacjach między ludźmi a rzeczami, wśród których żyjemy”. Niemal 100 tys. dol. na start otrzymał kwartalnik „GFF” dedykowany życiu bez glutenu.

Niektóre z tych magazynów odpowiadają na konkretne dyskusje, które toczą się we współczesnym społeczeństwie. Wspomniany „Stażysta” to owoc sporu o etyczność, a nawet legalność zatrudniania stażystów bez godziwego ich wynagradzania. Fotograficzny „Pylot”, reklamowany jako „wolny od Photoshopa”, podchwycił nową modę na publikowanie zdjęć beż żadnych retuszów. Udane kampanie na Kickstarterze przeprowadziło też ostatnio kilkanaście pism literackich. W sierpniu internetowy magazyn „Guernica” otrzymał od czytelników 17 tys. dol. na to, by przenieść na papier – uwaga – „te same wartości dziennikarskie i literackie, które od dekady kultywuje w sieci”.

Mniej za więcej

Sam powrót z niebytu amerykańskiego „Newsweeka” wzbudził spore zdziwienie, ale jeszcze większe nowa formuła pisma. Jak to ujął jeden z komentatorów: karłowata. U szczytu popularności nakład tygodnika sięgał 3,3 mln egzemplarzy. Teraz zaledwie 70 tys. Redakcja z kilkuset redaktorów i dziennikarzy skurczyła się do 50 etatów. A objętość pisma – do 64 stron. Wywindowano za to cenę. Pojedynczy numer wydawca wycenił na niebagatelne 8 dol. (bez centa), czyli około 26 zł. Za roczną prenumeratę trzeba zapłacić ponadtrzykrotnie więcej, niż życzy sobie konkurencyjny „Time”. Tańsza jest nawet prenumerata elitarnego „New Yorkera”.

„Proponujemy produkt z wyższej półki, produkt butikowy” – tłumaczył redaktor naczelny Jim Impoco, ale mało kogo zdołał przekonać. Zmieniło się to w październiku. Już po kilku miesiącach odnowiony „Newsweek” zaczął bowiem na siebie zarabiać i ogłosił zamiar potrojenia nakładu. „Sprawdził się nasz biznesplan oparty na dłuższych artykułach i starannej oprawie graficznej. Czytelnicy ewidentnie mają apetyt na treści premium” – chwalił się wydawca. Ale odkrycie to przypisywał sobie na wyrost.

Podobnie jak renesans winylu w świecie muzyki, moda na papier zrodziła się poza wydawniczym mainstreamem. Nie chodzi tylko o inicjatywy crowdfundingowe. Publikowania własnego periodyku podjął się rok temu wpływowy serwis muzyczny Pitchfork, który – o paradoksie! – powstał w opozycji do miałkiej krytyki drukowanej. Każdy numer kwartalnika „The Pitchfork Review” drukowany jest na wysokiej klasy papierze i zawiera obszerne materiały niedostępne czytelnikom wirtualnym. Na papier postawił także nowojorski portal modowy The Cut. Zamierza „opowiadać o życiu” poprzez fotoreportaże, które niezbyt odnajdują się na ekranach laptopów – a co dopiero smartfonów. Gdy własny miesięcznik zaczął wydawać sklep internetowy Net-a-Porter, oferujący asortyment z wyższych półek cenowych, pierwsi recenzenci stwierdzili, że samo pismo mogłoby się ubiegać o miano dobra luksusowego.

„Debiutanci w świecie druku wywracają nasze wyobrażenia na temat tego, czym jest papierowy magazyn. Są po prostu pięknymi przedmiotami” – pisał niedawno „The Guardian”, publikując galerię kilkunastu jego zdaniem najpiękniejszych nowych tytułów prasowych. „Ich projekt i wykonanie – komentował brytyjski dziennik – zapraszają do tego, by je dotykać, wertować, przez dłuższy czas trzymać pod ręką”. A nawet zachować na zawsze. – Staraliśmy się tak zaprojektować „M/I”, żeby było też ładne. Chcemy robić coś, co miło jest mieć na półce, do czego przyjemnie jest wracać – mówi Dominika Węcławek.

Kolekcjonerski, często ostentacyjnie antysieciowy, charakter magazynów podkreśla ich rytm wydawniczy. Miesięczniki trafiają się sporadycznie. Dominują kwartalniki i półroczniki. Podnosi to ich „trwałość” i jeszcze bardziej dystansuje od pisemek pędzących za tymczasowymi newsami i ciekawostkami z życia gwiazd. Obcowanie z nimi przypomina raczej lekturę opowiadań – tym bardziej że poszczególne numery mają zazwyczaj temat przewodni. „I w przeciwieństwie do tradycyjnych magazynów, nie są przewidywalne” – zauważa „Guardian”.

Pakiet inwestycyjny

Dlatego zaledwie dwa razy do roku „o kobietach i miłości do jedzenia” pisze głośne „Cherry Bombe”, które zebrało na Kickstarterze 42 tys. funtów. I mimo większego zapotrzebowania ogranicza nakład do 10 tys. egzemplarzy – podobnie jak papierowy Pitchfork (wobec kilku milionów odsłon serwisu miesięcznie). To wciąż stosunkowo sporo jak na niezależne pisma. „M/I” będzie na razie drukować 2 tys. sztuk. „Intern” niedawno odbił się od tego poziomu do 3 tys. W tym kontekście robi wrażenie 45 tys. egzemplarzy przygotowywanych przez „Secret Service”, ale to wyjątek od reguły. Jeśli nowe magazyny nie spieszą się do podnoszenia nakładów, to jednak nie tylko z powodu ograniczonych możliwości.

Podobnie jak w wypadku limitowanych wydawnictw muzycznych, perspektywa rychłego wyczerpania nakładu działa na czytelników mobilizująco. Dlatego pozwala niszowym periodykom dyktować ceny, na jakie tytuły mainstreamowe sobie nie pozwalają. Numer wspomnianego „Stażysty” kosztuje 12 funtów (ponad 60 zł). Podobną kwotę trzeba zapłacić za „The Pitchfork Review”. Jeszcze droższe jest „Cherry Bomb” i wymaga wykupienia przynajmniej rocznej prenumeraty. Jak na polskie realia nie najtańsze są także „Secret Service” (14,50 zł), „M/I” (17 zł) czy kwartalnik „Noise Magazine” (14,90 zł), czyli kolejny debiutant na polskim rynku prasy muzycznej.

Wysokie ceny pomagają zrekompensować niewielką liczbę albo wręcz całkowity brak reklam. Spowodowany oczywiście głównie niskim nakładem, aczkolwiek reklamodawcy zaczynają doceniać precyzję czytelniczą specjalistycznych magazynów oraz fakt, że reklamowa rozkładówka robi znacznie większe wrażenie niż największy internetowy baner. Mimo to większość redakcji działa na granicy opłacalności. I to dzięki temu, że ich twórcy pracują przeważnie za (pół)darmo. Tę metodę również podpowiedział internet.

Nowe inicjatywy z pewnością nie należą do przeinwestowanych. Paryski „Fashizblack”, od 2008 r. blog, od niedawna również eleganckie pismo „dedykowane społeczności pochodzenia afrykańskiego”, zebrał na papierowy start aż 45 tys. dol. Ale od strony redakcyjnej zachował blogowy charakter – najstarsza osoba w zespole ma 22 lata. W „Cherry Bombe” pracują dwie osoby wspierane przez stażystę. A naczelny pisma „Stażysta” przyznaje, że głównym wynagrodzeniem za jego pracę są entuzjastyczne maile od czytelników. – Praca w „M/I” to także wolontariat, przynajmniej dopóki nie przyciągniemy większej liczby reklamodawców – mówi Dominika Węcławek.

Odbiorców z kolei wcale nie odstraszają zaporowe, zdawałoby się, ceny periodyków. Przeciwnie, dają im wrażenie obcowania z materiałem wysokiej jakości. I wraz z długim czasem oczekiwania na kolejny numer oraz wysiłkiem, jaki trzeba niekiedy włożyć w jego zdobycie, wchodzą w skład pewnego „pakietu inwestycyjnego”. W ten sposób czytelnicy sami na sobie usiłują wymóc staranniejsze podejście do treści drukowanych – w odróżnieniu od pobieżnego skanowania artykułów w internecie i słynnego syndromu „zbyt długie; nie przeczytam”. Tak samo o winylu mówią melomani: kiedy już się wyjmie płytę z koperty i nastawi adapter, trudniej po chwili zmienić zdanie i włączyć coś innego.

Analogie z analogiem

Dominacja sieci w obiegu informacyjnym szkodzi wszystkim – skarżył się niedawno szef wysokonakładowego „Harper’s Magazine”. Piszącym, bo wyczerpani pędem cyfrowego świata nie mają czasu tworzyć ambitnych, przemyślanych tekstów. A za wirtualne notki dostają nikłe wynagrodzenie. Wydawcom, bo stracili reklamodawców na rzecz Google i Facebooka. Niewielu z nich może liczyć na sensowny dochód z banerów na stronach internetowych czy płatnych subskrypcji. Na dłuższą metę sieć pogorszyła także los czytelników. Otrzymali wprawdzie dostęp do informacyjnej studni bez dna, ale nie są w stanie przyswajać pogłębionych treści za pośrednictwem urządzeń, które „bzyczą, świecą i głównie rozpraszają”.

Tym większym paradoksem wydaje się fakt, że właśnie dzięki sieci papier znów staje na nogi. Technologia, która miała zabić drukowaną kulturę, zamiast tego pomaga jej wrócić. Bo to w świecie wirtualnym młodzi redaktorzy zbierają środki na realizację wydawniczych marzeń. W sieci tworzą wirtualne redakcje. I za jej pośrednictwem dystrybuują swoje pisma, czasem wypracowując zupełnie własne modele.

Magazyn o designie „Works that Work” przeznaczony dla tych, którzy designem się nie zajmują, wspierają w kolportażu czytelnicy. Jeśli któryś z nich zamówi ponad 10 egzemplarzy – i odsprzeda je dalej znajomym – otrzyma pakiet za pół ceny. Tyle samo wziąłby tradycyjny pośrednik, ale w społecznościowym łańcuchu dystrybucyjnym nie jest on już potrzebny.

Podobnie dziwić może to, że do papieru tłumnie garną się internetowe portale. Materialne wydanie dodaje im jednak prestiżu, wyróżnia nie tylko na tle pączkujących imitacji i pomaga w negocjacjach z reklamodawcami. Druk przyciąga też młodych autorów, którzy debiutowali już w internecie, dziennikarzy. Bo pojawienie się na łamach medium papierowego daje im większą satysfakcję niż zbijanie lajków w necie, ale podnosi też ich status w sieci.

Zamiast ze sobą konkurować technologie z dwóch różnych epok okazują się więc komplementarne. Podobnie zresztą dostęp do filmików na YouTube jak na razie nie zniechęcił widzów do chodzenia do kina i oglądania serialowych maratonów. Inwazji gier wideo towarzyszy rekordowa popularność planszówek. A moda na zbieranie czarnych płyt wyrosła przecież ze zmęczenia niematerialną, (zbyt) łatwo dostępną muzyką cyfrową. Oby analogia z winylem nie okazała się jednak zbyt dosłowna. Spora część młodych kolekcjonerów winyli ogranicza się tylko do kolekcjonowania i ustawia nowe nabytki na półce bez sprawdzania, co kryje się pod okładką.

Polityka 45.2014 (2983) z dnia 04.11.2014; Ludzie i Style; s. 104
Oryginalny tytuł tekstu: "Druga droga druku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną