Są tacy, którzy twierdzą, że w 2014 r. przez świat mody przetoczyła się mała rewolucja. Ale nie brak też głosów, że świat się dał nabrać na trend wymyślony przez marketingowców. Normcore od początku budził skrajne emocje, bo nie chodziło tu o nowy krój spodni czy paletę kolorów, ale o zmianę podejścia do mody w ogóle, o rewolucyjną nobilitację przeciętności, banalności i zwyczajności. Nagle bycie niemodnym stało się atutem, a ikoną mody został, z zaświatów, Steve Jobs i jego czarny golf i proste jeansy. Normcore’owcy, opisywani jako „hardkorowo normalni”, „megakonformiści” czy „nowi normalsi”, stali się bohaterami mediów.
Szał zaczął się od raportu nowojorskiej agencji K-Hole zajmującej się przewidywaniem trendów. W grudniu 2013 r. ogłosiła nadejście nowego stylu życia, w którym „przeciętność oznacza wyzwolenie, a niewyróżnianie się prowadzi do poczucia przynależności”. Ta swoista antymoda miała stanowić ucieczkę od dzisiejszej ciągłej potrzeby wyróżniania się. Stawiając na dostosowanie się do otoczenia, miała pozwalać poczuć się jego częścią.
Nie chodziło wyłącznie o styl, normcore to nowe podejście do życia, które adaptują millenialsi, roczniki 80. i 90. – Nasze pokolenie usilnie chce przekonać siebie, że nie ma wstydu w byciu dość jednolitą masą – twierdzi Silvia Bombardini, krytyczka mody związana z brytyjskimi magazynami „ZOO” i „DUST”, i tłumaczy: – Byliśmy wychowywani w wierze, że jesteśmy wyjątkowi i osiągniemy wszystko, co sobie wymarzymy, przez co każdy ma teraz poczucie wyższości i duże oczekiwania wobec życia. Chcemy wyróżniać się z tłumu poprzez swoje osiągnięcia, ale też ubrania – czyli tak naprawdę każdy chce tego samego. Prowadzi to do nieuniknionego rozczarowania, na które normcore może być lekarstwem.
Raport agencji K-Hole to przełom w karierze normcore’u, ale to nie oni pierwsi wpadli na ten zwrot. Pojawił się po raz pierwszy w 2008 r. w internetowym komiksie „Templar, Arizona”, którego akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości USA. W jednym z odcinków główny bohater, napotykając normcore’owca, przestrzega towarzyszkę: „Niebezpiecznie zwyczajny. Ubiera się wyłącznie w T-shirty i jeansy, używa slangu zapożyczonego od innych subkultur, ale co najmniej trzy lata po tym, jak zaczęto go używać i tylko wtedy, gdy usłyszy go w sitcomie”. Jak widać, na początku był żart, ale trendy modowe powstające pół żartem, pół serio to żadna nowość w dobie internetu. Od czasu kariery normcore’u w sieci pojawili się chociażby wyznawcy trendu „health goth” (połączenie mrocznej stylistyki z ubraniami sportowymi i zdrowym stylem życia) czy „sea punk”.
W modzie normcore jest odpowiedzią na zabójcze tempo, w jakim zmieniają się trendy. Kiedyś każda luksusowa marka wypuszczała dwie kolekcje w roku, dziś potrzebuje już czterech, żeby pozostać w obiegu. To i tak mało w porównaniu z sieciówkami, które nowe modele dokładają na półki przynajmniej raz w tygodniu, tak żeby klient poczuł się jak najszybciej niemodny i czym prędzej wrócił po kolejną porcję ubrań. Normcore daje możliwość odpuszczenia sobie tego wyścigu. Co ciekawe, dając przykłady ikon normcore’u, wielu krytyków mody wskazuje na gigantów Doliny Krzemowej. Mark Zuckerberg czy wspomniany Steve Jobs to postaci tak bardzo obecne w popularnej kulturze, że ich przeniknięcie do świata mody było być może kwestią czasu. Sukces już niekoniecznie musi się kojarzyć z eleganckim garniturem, dzięki byłemu szefowi Apple i założycielowi Facebooka jego symbolami mogą równie dobrze być charakterystyczne też dla normcore’u białe skarpety, klapki lub sandały ortopedyczne, sportowe buty rodem z wczesnych lat 90., proste, jasne jeansy (byle nie zwężane!), biały T-shirt, wygodny polar i czapka z daszkiem.
Normcore nie jest synonimem nieobycia, trend zapoczątkowała przecież klasa kreatywna Nowego Jorku, jednej ze światowych stolic mody. Tam przymus wyróżniania się z tłumu jest gigantyczny, a normcore’owiec to osoba, która świadomie rezygnuje z odmienności i chętnie przyodziewa uniform turysty z Times Square. Do niedawna przestylizowane jednostki dziś ubierają się w proste kroje, często te niemodne, nie świecą markami ani ozdobami.
Jak odróżnić świadomego normcore’owca od nieświadomego zmian trendów w modzie turysty? I co to za nowość ubierać się jak reszta świata? Normcore został już przez to porządnie obśmiany. „Wiadomość z ostatniej chwili: ludzie ubierają się w normalne ubrania!” – ironizował „The New York Times”. Nowością nie są same ubrania, ale stojąca za nimi ideologia. Dla normcore’owca T-shirt i klapki to modowy manifest, zaś „mężczyzna w średnim wieku, kupujący swoje ubrania w sklepie Gapa nie jest normcore’owy, jest po prostu normalny” – jak tłumaczą twórcy Oxford Dictionaries, którzy zresztą docenili słowo normcore jako jedno z definiujących rok 2014.
Etymologię terminu opisują, skupiając się przede wszystkim na sufiksie „-core”, który do tej pory służył najczęściej do nazywania nowych stylów w muzyce, tych ekstremalnych i intensywnych (najbliższym przodkiem jest przecież hardcore). Przez ostatnie lata sufiks ten coraz bardziej miał kojarzyć się z czymś odległym od mainstreamu. Z muzyki przedostał się do filmu, w którym gatunek mumblecore oznaczał przegadane, niskobudżetowe, niezależne kino. Normcore bawi się znaczeniami „-core”, mieszając zwyczajność z czymś ekstremalnym, bijącym w oczy. Jest wyrazem ekstremalnego sprzeciwu wobec przymusu wyróżniania się, wyznaczonego przez mainstreamową kulturę kolorowych magazynów.
Sprzeciw normcore’u wobec ubrań modnych marek nie powstrzymał projektantów od podchwycenia nowej konwencji. – Przyswojenie i uśmiercenie prawdziwej natury normcore’u przez branżę modową nie jest niczym nowym – tłumaczy krytyczka mody Silvia Bombardini. – Moda od zawsze zagarnia styl outsiderów, wystarczy spojrzeć na to, co się stało ze stylem punków i grunge’owców.
Nie tylko Gap (od zawsze obstający przy zachowawczych, uniwersalnych ubraniach) namawiał w tym roku ludzi do tego, żeby się normalnie ubierali (co było ich hasłem reklamowym). Normcore’em zainspirowali się również projektanci marek luksusowych. Dom mody Chanel, ostoja elegancji, w marcu pokazał – w scenografii odwzorowującej supermarket – kolekcję pełną dresów i legginsów. Klapki łudząco podobne do tych od firmy Birkenstock (znanej z wygodnych ortopedycznych butów) zagościły w kolekcjach największych (np. Céline).
Pisma modowe na świecie zaczęły umieszczać katalogi strojów potrzebnych każdemu zainteresowanemu normcore’em. Najdroższą wersję banalności zaprezentował „W Magazine”, który opublikował sesję zdjęciową z modelkami paradującymi jednocześnie w klapkach basenowych Adidasa i białych skarpetach Nike oraz w swetrach Céline (3,5 tys. dol.) i w płaszczach Diora (60 tys. dol.). W konsekwencji powstało już rozróżnienie na prawdziwy normcore i jego udawaną, drogą i modną wersję „fauxcore”, której sztandarowym przykładem mogłyby być kolorowe buty New Balance, wersja glamour starego, biało-szarego modelu tej samej marki, którego nikt ze świata mody nie przywdziałby bez pistoletu przy skroni. Podczas gdy normcore odrzuca marki i najlepiej czuje się w dresie z supermarketu, jego „fałszywy” naśladowca swój dres nabędzie co najmniej u Armaniego.
W końcu trendowi przyjrzał się i „Vogue”, światowy wyznacznik mody. Opisał, zinterpretował, po czym ogłosił jego koniec. Dziennikarze pisma zastanawiali się, czy normcore nie jest rodzajem postu dla świata mody, bo ten pękał już od nadmiaru krojów, wzorów, kolorów i akcesoriów. Po tej stylistycznej głodówce – ogłosili – przyszedł czas na powrót do bardziej wyrafinowanej mody.
Taki bieg rzeczy nie jest w modzie niczym nowym: – Każdy trend generuje swoje przeciwieństwo. Przyglądając się historii stylu, możemy stwierdzić, że często przeskakiwał z jednej skrajności w drugą. Od minimalizmu do maksymalizmu – tłumaczy Agnieszka Polkowska, autorka bloga trendspot.pl, na którym prognozuje trendy w zakresie mody i designu. – Normcore możemy nazwać megatrendem, odpowiedzią na szum informacyjny, generowany przede wszystkim przez internet – dodaje.
Co po nim nastąpi? „Vogue” zaordynował mieszanie wygodnego stylu, pozostałego po normcorze, z nową dawką kolorów i wzorów: „Sportowe buty mogą zostać, ale noś je do wszystkiego – nawet do najbardziej wykwintnych sukienek!”. Silvia Bombardini obserwuje w Londynie powrót zainteresowania projektantów polityką i ubiorem jako manifestacją poglądów politycznych: – Ale to tylko spekulacje, trudno coś takiego przewidzieć. Mam tylko nadzieję, że to nie kolejne odgrzebanie stylistyki z poprzednich dekad, bo tego już mieliśmy wystarczająco w ostatnich latach – twierdzi krytyczka i podsumowuje: – Normcore wielu się nie podobał, ale przynajmniej nikt nie może powiedzieć, że nie wniósł czegoś nowego.