Ludzie i style

Hostel, że ho!

Backpakerzy też pragną luksusu

The Barn Hostel w Nowej Zelandii The Barn Hostel w Nowej Zelandii Matthew Micah Wright / Getty Images
Dobry hostel dziś nie musi mieć piętrowych łóżek i wieloosobowych sal. Powinien za to oferować jakąś przestrzeń wspólną, drobne wygody, Wi-Fi, no i koniecznie gościć jakiegoś Australijczyka.
Hostel Independente w LizbonieJoao Pedro Marnoto/EAST NEWS Hostel Independente w Lizbonie
Hostel Cocomama w AmsterdamieMarije Kuiper Hostel Cocomama w Amsterdamie

Recepcja jest jednocześnie barem. Na miejscu mamy basen z sauną, na dachu – ogromny taras z niesamowitym widokiem na miasto. W przestronnym salonie nielimitowany dostęp do projektora, odtwarzacza DVD, konsoli do gier i stołu do bilarda, a zamiast kuchni – restauracja, w której uznany szef kuchni przygotowuje wielodaniowe posiłki z lokalnych produktów. A to wszystko razem nie jest opisem pięciogwiazdkowego hotelu, tylko jednego z obiektów popularnej w Europie sieci hosteli.

Jeszcze kilka lat temu hostelem nazywano miejsce, w którym za parę groszy za noc można się było przespać na jednym z piętrowych łóżek w wieloosobowej sali. Nikt nie przejmował się chrapiącym współtowarzyszem czy przerwą na wietrzenie pokoju, podczas której trzeba było opuścić pomieszczenie. Najistotniejsza była możliwość spędzenia czasu wśród ludzi, dla których punktem honoru nie jest zaliczanie wytyczonych w przewodniku zabytków i zakup chińskiego magnesu na lodówkę, tylko dobra zabawa i poznanie zakamarków miasta niedostępnych przeciętnemu turyście. Choć tak naprawdę dla backpackerów – młodych (choćby i duchem) turystów z plecakiem zwiedzających świat – to niska cena za nocleg była priorytetem.

Trochę historii

Wszystko zaczęło się ponad sto lat temu, gdy niemiecki nauczyciel Richard Schirmann wybrał się z uczniami na szkolną wycieczkę. Wędrującą po wsi grupę zaskoczyła ulewa. Pedagog wraz z dziećmi postanowił schronić się przed deszczem w pobliskiej szkole. Wtedy też Schirmannowi zaświtała w głowie myśl, by szkolne budynki, które zazwyczaj w wakacje stoją puste, wykorzystywać jako miejsca noclegowe dla podróżujących uczniów. Idea trafiła na podatny grunt do tego stopnia, że do 1930 r. w Niemczech powstało 2 tys. podobnych miejsc. Pomysł przekroczył granicę i dwa lata później dotarł do Stanów Zjednoczonych.

Z czasem jednak miejsca te zaczęły świadczyć coraz bardziej profesjonalne usługi. Zyskały na znaczeniu wraz ze światowym rozwojem turystyki i powszechną globalizacją. A popularność tanich linii lotniczych sprawiła, że turyści odwiedzający dotąd głównie miejscowości turystyczne zaczęli podróżować także do miast. I tu jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać kolejne miejsca noclegowe, w tym także hostele. Choć brak dokładnych statystyk, szacuje się, że obecnie na całym świecie zlokalizowanych jest ponad 50 tys. tego typu obiektów. Na międzynarodowym portalu Hostelworld.com, umożliwiającym szybką rezerwację noclegów, zarejestrowanych jest 79 hosteli z Krakowa, 40 hosteli z Warszawy, 25 z Gdańska, 22 z Poznania i 21 z Wrocławia. Dla porównania w Berlinie znajdziemy 91 takich miejsc, w Barcelonie – 102, a w Londynie – 118. Liderem jest Budapeszt, który posiada aż 160 zarejestrowanych hosteli.

W Polsce największa fala rozkwitu hosteli przypadła na pierwszą dekadę obecnego stulecia. Pionierem był Kraków. To tu po śmierci Jana Pawła II zaczęły ściągać tłumy turystów i pielgrzymów z całego świata. Druga fala zaczęła się wraz z przygotowaniami do Euro 2012 – liczono bowiem na inwazję kibiców z całej Europy.

O tym, jak raptowna to zmiana w polskich warunkach, może świadczyć m.in. brak konkretnych uregulowań prawnych. – W krajowym prawodawstwie nie funkcjonuje pojęcie „hostel”. To raczej nazwa rodzajowa, jak „pokoje do wynajęcia” czy „usługi noclegowe” – tłumaczy Jacek Piasta z Instytutu Hotelarstwa.

Przyjęło się wprawdzie, że hostel oferuje pokoje wieloosobowe, ale tak naprawdę w żadnej ustawie takich zapisów nie ma. Trzeba jedynie spełnić wymogi prawa budowlanego i wymogi rozporządzenia o kategoryzacji. Aktualnie w naszym kraju, gdzie zdaniem specjalistów hostele są najdynamiczniej rozwijającym się segmentem rynku noclegowego, jest ich łącznie około 500, a w szczytowym okresie popularności było jeszcze więcej. Przetrwali najlepsi, choć konkurencja na rynku jest silna. Zwłaszcza że do wyścigu o klienta przystąpiły duże sieciowe hotele, które sezonowo potrafią obniżyć swoje ceny nawet o 70 proc.

Zmiany, zmiany, zmiany

Rywalizacja z hotelami wymusza na właścicielach hosteli duże zmiany. Choć w głębi duszy wierzą w to, że prawdziwi backpackerzy zawsze będą do nich wracać. Małgorzata Piłacińska, która swój hostel w stolicy założyła wraz mężem 10 lat temu, przyznaje, że dla zatrzymujących się u niej gości najważniejsza jest dobra atmosfera oraz kontakt z innymi ludźmi, zwłaszcza że wielu turystów podróżuje samotnie. Wśród jej gości, podobnie zresztą jak w większości tego typu obiektów, dominują ludzie młodzi, między 20 a 30 rokiem życia, ale zdarza się, że noclegu szuka para amerykańskich emerytów, paczka przyjaciółek z Norwegii w średnim wieku czy francuskie małżeństwo z dzieckiem.

Dla Piłacińskiej kwintesencją backpackera pozostaje jednak Australijczyk: – Oni mają totalny luz, są bardzo komunikatywni, otwarci, rozmawiają ze wszystkimi, anektują przestrzeń jak swój dom. Jeśli w hostelu jest choć jeden Australijczyk, to nie należy się przejmować atmosferą, on już zadba o to, by wszyscy czuli się jak u siebie – opowiada.

Łatwo zaobserwować jeszcze jedno zjawisko. Tak jak zmieniają się warunki rynkowe, tak zmieniają się i backpackerzy, którym przybywa lat, a tradycyjny plecak, niedostosowany do wymiarów bagażu podręcznego w tanich liniach lotniczych, zaczyna ciążyć i zastępowany jest wygodną walizką na kółkach. Podróżnym, zwłaszcza starszym, coraz bardziej zależy też na coraz wyższym standardzie hostelowych usług.

Kash Bhattacharya, twórca bloga „Budget Traveller” i autor książki „Luxury Hostels in Europe”, tłumaczy to zjawisko faktem, że osoby, które w czasach studenckich podróżowały po świecie, teraz są już bliżej czterdziestki. Mimo kolejnych lat w metryce nie straciły radości podróżowania i kolekcjonowania przygód. Poprawił się jednak ich stan materialny, dzięki czemu są w stanie zapłacić więcej za pewne udogodnienia. Zwracają uwagę, by w pokoju była łazienka i komplet ręczników, a piętrowe łóżka chętnie zamieniają na wygodną dwójkę z telewizorem.

W ten sposób powstają pewnego rodzaju hybrydy łączące hotele z hostelami. – W tych drugich najważniejszy wciąż jednak pozostaje tzw. common room, czyli przestrzeń wspólna, która wymusza integrację gości – przyznaje Thymn Chase, amerykański muzyk od lat mieszkający w Polsce, prywatnie miłośnik hosteli (szacuje, że odwiedził ich w życiu ponad 500). – Podróżni spotykają się tam, by zjeść wspólnie śniadanie, obejrzeć mapy, porozmawiać, gdzie warto pójść, a wieczorem wypić wspólnie piwo czy wyjść na miasto.

Małgorzata Piłacińska dodaje, że część osób wieczorami schodzi do wspólnego salonu, by spisać wrażenia z podróży. – Kiedyś mieli ze sobą zwykłe notatniki, dziś każdy pod pachą obowiązkowo taszczy laptopa. Sprawnie działające i darmowe Wi-Fi to zresztą podstawa: – Goście mogą nie zjeść, nie wykąpać się, ale Wi-Fi musi być – opowiada.

Dla tych, którzy nie mają środków na prywatny pokój, zwykle jednak w hostelach wciąż czekają pojedyncze łóżka w wieloosobowych salach. Każdy gość dostaje własną zamykaną kluczykiem szafkę, w której bez obaw może trzymać swoje rzeczy.

Dla każdego coś dobrego

Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom klientów, hostele często profilują swoją działalność. Duże obiekty sieciowe, nastawione na młodych, ale zamożnych gości, kuszą hostelowymi knajpkami, drinkami i atmosferą niekończącej się imprezy. Inne stawiają na domową atmosferę. We wspólnym salonie można znaleźć gry planszowe, a trzydaniowy posiłek przyrządza sama gospodyni.

Są też hostele dla osób, które poszukują doznań artystycznych. W takich miejscach każdy pokój jest zaprojektowany przez innego artystę, a na ścianach można znaleźć dzieła obiecujących twórców młodego pokolenia. Większość hosteli ma dla gości przygotowaną różnorodną ofertę atrakcji: wycieczki po mieście, lekcje gotowania, wypożyczalnie rowerów, miejskie przewodniki. Wszyscy, zarówno pracownicy, którzy zazwyczaj sami dużo podróżują po świecie, jak i goście, podkreślają jedno: najważniejsze jest poczucie wspólnoty i dobra zabawa. Tu już nie chodzi o łóżko do spania, ale o zapewnienie jak najlepszych warunków do przyjemnego spędzania czasu.

Dla turystów istotna jest również możliwość poznania miejsc i zwyczajów, do których przeciętny podróżny nie ma dostępu. Piłacińska co roku na Wielkanoc przyrządza hostelową święconkę i zachęca gości, by poszli do kościoła poświęcić pokarmy. Dla wielu z nich, niekoniecznie katolików, to nie lada atrakcja. Zauważyła też, że goście chętnie się dzielą swoimi historiami, opowieściami o niezwykłych przygodach z podróży. Dlatego przy recepcji postawiła specjalny pojemnik z plakietką „What’s Your Story”. Goście opisują swoje przeżycia, a ona w przyszłości zamierza opublikować je na hostelowym blogu.

Co wpływa na popularność hostelu? W internetowych serwisach, które oceniają poszczególne placówki, umożliwiając jednocześnie dokonanie w nich rezerwacji, na notę danego obiektu wpływają takie czynniki, jak lokalizacja, czystość, bezpieczeństwo, stosunek jakości do ceny i także, a może nawet przede wszystkim, personel i atmosfera. Indywidualne podejście do każdego turysty to podstawa. Osoby zatrudniane do pracy na recepcji muszą mieć specjalne predyspozycje, z których najważniejsza jest jednocześnie ta najprostsza: muszą lubić podróże i... ludzi.

Bo jest i drugi sposób na budowanie marki hostelu. Zwraca na to uwagę Małgorzata Piłacińska: wielu jej gości po powrocie do kraju lub swojego miasta (część turystów to Polacy) poleca hostel swoim znajomym, część zresztą sama regularnie wraca. Tak jak mieszkająca w Rosji Amerykanka, która co trzy miesiące zatrzymuje się u niej, gdy przyjeżdża do Warszawy zaktualizować wizę. – Do tej pory zawsze przed przyjazdem wysyłała do nas maila, byśmy zorganizowali jej jakieś biurko, przy którym będzie mogła popracować. W tym roku postanowiliśmy zrobić taki mebel specjalnie dla niej. Na blacie wyryliśmy nawet jej imię i obiecaliśmy, że już nie musi się martwić, bo biurko będzie u nas zawsze na nią czekało. Była niezwykle wzruszona.

Na popularność hosteli w dużej mierze wpływa też miasto, w którym dany obiekt się znajduje. Ważne, by turyści po wyjściu z hostelu mieli dokąd pójść na obiad czy na piwo. Coraz częściej istotną atrakcją jest system rowerów miejskich, ale zdarza się, że brak tych udogodnień nie przekreśla dobrych wspomnień. Thymn Chase z sentymentem wspomina znajdujące się bezpośrednio na plaży hostele w Gwatemali czy Belize, a także zlokalizowany w starym więzieniu hostel w słoweńskiej Lublanie. – Pokoje są tam zrobione w dawnych celach, a cały obiekt ma niesamowity klimat.

Thymn zauważył jednak, że od pewnego czasu właściciele, najwidoczniej zachęceni międzynarodową sławą swojego obiektu, postanowili drastycznie podnieść ceny. Za nocleg w wieloosobowym pokoju trzeba tam teraz zapłacić ok. 25 euro, podczas gdy w innych hostelach wystarczy połowa tej sumy.

Ale to nie cena jest tu największym problemem, tylko fakt, że niegdyś kameralne miejsce, znane tylko wybranej grupie backpackerów, staje się obiektem komercyjnym, dostępnym dla wszystkich. Dzieje się tak dlatego, że prowadzenie hostelu to nie tylko element stylu życia, ale także biznes, o który ciągle trzeba dbać. Pasjonatom i niewielkim inwestorom po piętach depczą sieciowe hostele i ogromni hotelowi gracze, którzy coraz częściej jednoczą siły. Przykładem może tu być przejęcie przez brytyjskie biuro podróży Cox&Kings jednego z największych operatorów hosteli w Europie – niemieckiej spółki Meininger. Cel? Tworzenie hybryd zwanych w środowisku ho(s)telami: obiektów o podwyższonym standardzie – oferujących pokoje z łazienkami i telewizorem, a jednocześnie przestrzeń wspólną charakterystyczną dotychczas właśnie dla hosteli.

Do Polski trendy te wchodzą bardzo powoli, jednak specjaliści podkreślają, że to tylko kwestia czasu. Pytanie, czy nowi gracze, których hostele będą prezentować coraz wyższe standardy, będą w stanie utrzymać również stosunkowo niskie ceny, które wciąż wpływają na dobry nastrój backpackerów (ceny w ekskluzywnych hostelach sieciowych to w wakacje ok. 30 euro za łóżko w wieloosobowej sali i nawet 50 euro za osobę w pokoju prywatnym).

Wyzwaniem dla twórców hosteli jest pogodzenie ich niesamowitego, rodzinnego klimatu z wymaganiami rynku. Stworzenie miejsca i dla młodych, żądnych przygód backpackerów nowej generacji, i tych nieco starszych, wiedzionych do hosteli sentymentem i niegasnącą potrzebą poznawania nowych, inspirujących ludzi i miejsc. Wszyscy oni bowiem wiedzą, że podróżowanie hostelowym szlakiem to styl życia, którego mimo wieku i zmieniających się standardów tak łatwo się nie porzuca.

Polityka 32.2015 (3021) z dnia 04.08.2015; Ludzie i Style; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Hostel, że ho!"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną