W okolicach grudnia miasta dekorowano światełkami już od dawna, ale od mniej więcej dekady zamienia się to u nas w prawdziwy turniej miast. Do tradycyjnego komercyjnego wyścigu o uwagę, któremu ton nadają wielkie centra handlowe, włączyły się z zaangażowaniem samorządowe władze. Samodzielnym liderem tej rywalizacji, co w sumie dziwić nie powinno, pozostaje stolica z imponującą liczbą 2 mln tzw. punktów świetlnych (2014/15). Ta zabawa kosztuje miasto blisko 3 mln zł, ale efekty są zauważane nawet za granicą. Przed dwoma laty Warszawa znalazła się bowiem w gronie dziesięciu najpiękniej udekorowanych na święta miast na świecie. Ponad średnią wybijają się także Wrocław i Rzeszów.
Gdzie indziej jest taniej i skromniej, co nie znaczy, że ubogo. Rozwieszenie świetlnych łańcuchów w dużym mieście to zazwyczaj koszt od 500 tys. do 1,5 mln zł, w średnich – 50–70 tys., zaś w mniejszych – ok. 10–20 tys. zł. Wszystko zależy od ambicji włodarzy i estetycznych oczekiwań mieszkańców. To jeden z nielicznych zbędnych i efekciarskich wydatków, przy których nikt nie protestuje i nie wyciąga argumentów o niedoinwestowanych żłobkach i szpitalach. Bożonarodzeniowe uliczne światła tak ekscytują ludzi, że na ostatnią (szóstą z kolei) edycję poświęconego im konkursu „Świeć się z Energą” przysłano 3500 zdjęć z 228 miast w kraju, a w głosowaniu na mistrza dekoracji wzięło udział 174 tys. rodaków.
Inspiracje są podobne. Dominują gwiazdki, bałwanki, renifery, sanie, św. mikołaje, aniołki, bombki, śnieżynki, pudła z prezentami przewiązane szerokimi wstęgami. Coraz częściej pojawiają się karoce, bajkowe pałace, wodospady, parasolki oraz – osobliwie – wizerunki eleganckich par (pan – melonik, pani – długa suknia) w stylu art deco, wyglądających jak gdyby szły na karnawałowy bal.