Kiedy w jednym z odcinków polskiego „Masterchefa” gościnnie pojawił się George Calombaris, juror australijskiej edycji programu, zaskoczył uczestników nie tylko kreatywnością. Przygotował dla kucharzy amatorów grzyby po grecku z pudrem z niebieskiego sera pleśniowego i białej czekolady, a próbujący nie mogli się nadziwić, jak znakomicie smakuje. Mniej zdziwieni byli już profesjonalni szefowie kuchni w „Top Chefie”, kiedy Wojciech Modest Amaro polecił im połączyć ryby z różnymi rodzajami czekolady. Wielu z nich miało za sobą terminowanie w londyńskich restauracjach nagrodzonych prestiżowymi gwiazdkami Michelina, a tam o foodpairingu (dosłownie z ang.: „food” – jedzenie, „pairing” – łączenie w pary) słyszał każdy. Podobnie jak o obróbce termicznej produktów metodą sous-vide (gotowanie próżniowo zapakowanych produktów w niewrzącej wodzie) i kuchni molekularnej, ale z tymi ostatnimi technikami widzowie i uczestnicy programów kulinarnych, blogerzy i bywalcy restauracji aspirujących do miana tych z wyższej półki są już obyci.
Dziś do rodzimej gastronomii wkraczają pozornie niedobrane, a dla naszego kręgu kulturowego wręcz szokujące pary produktów. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. I to naukowa, bo poprzedzona laboratoryjnymi badaniami. Spopularyzował ją 14 lat temu znany dziś na całym świecie Brytyjczyk Heston Blumenthal.
Jak większość współczesnych gastronomicznych trendów moda ta trafia nad Wisłę dopiero wraz z głodnymi eksperymentów kucharzami młodego pokolenia. Takimi jak Rafał Hreczaniuk, nominowany do nagrody Szef Kuchni Jutra przez specjalistów tworzących prestiżowy „Żółty Przewodnik Gault&Millau Polska 2016”.
– Dla mnie kurki i morele to standardowe połączenie, kolejne to biała czekolada w piękny sposób komponująca się z kalafiorem.