Ludzie i style

Sieć i płacz

Czy jest w internecie miejsce na smutek i refleksję?

Rysunek iskry z cyklu „Smutne historie spisane na kacu i tanim papierze” Rysunek iskry z cyklu „Smutne historie spisane na kacu i tanim papierze”
W sieci można się ponaśmiewać (memy), obrzucić błotem (hejt), rozczulić (urocze zdjęcia). Ale czy jest w internecie miejsce na smutek i refleksję?
Melancholijny Bohater Małgorzaty Halber Melancholijny Bohater Małgorzaty Halber

W szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej nie przebijały się w sieci komentarze stonowane, refleksyjne. Ważny był podział na zdrajców i kołtunów, lewactwo i brunatną prawicę, szKODników i oszołomów. Przemówienie Andrzeja Dudy, wygłoszone podczas rocznicowych uroczystości, sporów nie zażegnało, a apelował – przypomnijmy – o wybaczenie i jedność. „Nawet żona go olewa”, „Koń w Janowie by się uśmiał” – odpowiadali zwrotnie internauci. Na oficjalnym profilu prezydenta na Facebooku zgoła odmienna narracja: „W szkołach to powinni puszczać na każdej przerwie”, „Z panem żyć, z panem umierać”. Niektórzy byli nieco zdezorientowani, gdy kilka godzin później Jarosław Kaczyński przemówił w innym duchu. „Duda wybaczył, Kaczyński mu to wypaczył” – podsumował Szymon Majewski. O ofiarach katastrofy pisano – jeśli wziąć pod uwagę proporcje – niewiele. I jest to obraz zgodny z tym, co już wiemy o emocjach w internecie.

I odsłon. Podrzucając mema, nikt nie liczy na merytoryczną dyskusję, cytując kontrowersyjną wypowiedź, nie łudzi się, że ktoś ją rzeczowo przeanalizuje. Różne emocje różnie rezonują. Chińscy naukowcy z Beihang University, badając tę emocjonalną amplitudę, prześledzili wpisy publikowane w platformie Sina Weibo, tamtejszym odpowiedniku Twittera. Ustalili, że treści wesołe są bardziej nośne niż smutne. Ale już najbardziej nośne są te, które wpędzają we wściekłość (jak Smoleńsk). Bo nie chodzi o to – tłumaczą badacze – żeby złość wyrazić i dać sobie spokój, ale o szukanie sprzymierzeńców i zbijanie argumentów tych, którzy się z nami nie zgadzają.

Tezy chińskich uczonych sprawdzają się pod każdą szerokością geograficzną. Potwierdził je w USA prof. Jonah Berger z uniwersytetu w Pensylwanii, ekspert od marketingu i zarządzania. Na podstawie 7 tys. artykułów „New York Timesa” sprawdził, jakie treści skłaniają czytelników do reakcji, kliknięcia i subskrypcji. I wywnioskował, że smutek angażuje najmniej. „Dezaktywuje”, dyskusję raczej wycisza, niż wywołuje, nie podnosi ciśnienia. Wirale, czyli treści, które niosą się po świecie, zyskują popularność nie ze względu na ich jednoznacznie negatywny lub pozytywny wydźwięk – wyjaśnia Berger – ale ze względu na stopień zaangażowania odbiorców. Melancholia, żal i żałoba w internecie przebijają się rzadziej, mimo że poza nim uchodzą za przejawy najbardziej traumatycznych, osobistych doświadczeń.

No właśnie – osobistych. Tymczasem w mediach społecznościowych, jak sama nazwa wskazuje, od prywatnego istotniejszy jest wymiar publiczny. Skoro się logujemy, to automatycznie dajemy się wciągnąć w różne formy życia zbiorowego. Podpisujemy petycje, dyskutujemy, deklarujemy poparcie dla sprawy. Tu się rozrastał Komitet Obrony Demokracji. Tu mogła powstać grupa przeciwniczek całkowitego zakazu aborcji Dziewuchy Dziewuchom, która w tydzień zrzeszyła więcej członków, niż ma ich w realu np. fundacja Feminoteka, od lat zabiegająca o złagodzenie przepisów.

Sztab cheerleaderek

Smutek zbiorową emocją nie rządzi. To może chociaż cierpienie, które dotyczy mas? „Wojna, wybuch wulkanu, plagi, powodzie, pożary, chore dzieci, mordujący się małżonkowie” – wyliczał John Tierney na łamach „New York Timesa” te okoliczności, które ściągają uwagę. Tyle że prawidłowość ta w znacznie większym stopniu odnosi się do mediów tradycyjnych, które dostarczając informacje, nie zawsze dbają o to, w jakim stanie – osłupienia? szoku? niepokoju? – zostawiają odbiorców. „Masz patrzeć w telewizor, mniejsza o to, jak się czujesz – wyjaśnia Jonah Berger. – Ale kiedy dzielisz się czymkolwiek ze znajomymi w internecie, to o ich reakcje troszczysz się już bardzo”. A przynajmniej o liczbę polubień i komentarzy, słowem: o to, jak jesteśmy postrzegani, z czym kojarzeni.

Z treściami o charakterze refleksyjnym, poważnym czy smutnym wygrywają więc ciekawostki, historie absurdalne, zabawne, z happy endem. Wypowiedzi raczej mocne niż rzeczowe, powściągliwe. Ból można tymczasem najwyżej zamanifestować – symbolicznym gestem. Na Facebooku takim gestem jest choćby opcja nałożenia filtru na zdjęcie profilowe, np. z motywem francuskiej flagi (po zamachach z listopada ubiegłego roku).

O przewadze tzw. radosnego contentu decyduje coś jeszcze – wesoła z założenia natura mediów społecznościowych. „Są tak zaprojektowane, żeby zachęcać do cyfrowego poklepywania się po plecach i przybijania sobie piątek” – twierdzi Bianca Bosker, felietonistka „The Huffington Post”. Tak jakby nad naszym dobrym samopoczuciem czuwał w sieci sztab cheerleaderek. W wirtualnym biogramie każdy ma więc swoje „ulubione”: filmy, książki, piosenki, gry. Symbolem emotikonu jest uśmiechnięta buzia. Do listy „wydarzeń z życia” na Facebooku można dopisać, co się chce, albo skorzystać z podpowiedzi serwisu. Jeśli wybieramy z kategorii „Praca i edukacja”, Facebook zgaduje, że może zdobyliśmy nowy zawód albo stopień naukowy. Jeśli „Zdrowie i samopoczucie” – to zapewne pokonaliśmy chorobę, straciliśmy na wadze albo wyszliśmy z nałogu. No, jest jeszcze opcja, że złamaliśmy którąś z kończyn. Albo – to już kategoria „Rodzina i związki” – że straciliśmy ukochaną osobę. Serwis zakłada jednak, że na ogół spotykają nas rzeczy dobre, a przynajmniej takimi wolimy się ze światem dzielić.

Przykrymi internauci dzielą się rzadko – choćby w obawie, że trafią na obserwowany przez wiele osób fanpage „Smutne statusy znajomych na Fejsie”. Przyczyny smutku mogą być rozmaite. „Jak nie odbieracie telefonów, to je wypierdzielcie” – to jedna z cytowanych tutaj historii (wątek nieodebranych połączeń często tu zresztą powraca). Albo tak: „Ale mam gastro, Jezu… Jak kobieta w ciąży… Pasowałoby się przespać, odpocząć, a ja mam ochotę na ogórki z masłem orzechowym” (pisał mężczyzna). Prawdziwe dramaty. Na tak rozumiany smutek internauci reagują szyderą, w najlepszym razie puentują rzecz krótko: „smuteczek”.

Słowo smuteczek używane jest w internecie w dwóch podstawowych znaczeniach – tłumaczy dr hab. Iwona Burkacka z Instytutu Języka Polskiego na Uniwersytecie Warszawskim. – Po pierwsze, oznacza rodzaj smutku, odczuwania przykrości z jakiegoś powodu. Często odpowiada zdaniu: Twoja historia mnie poruszyła.

Po drugie, oznacza powątpiewanie. Przekonanie, że ktoś się użala, choć nie ma do tego wystarczających powodów (zdaniem oceniającego). W tym sensie – wyjaśnia dr Burkacka – bywa też używany wyraz smuteł. Na wzór pieseła i koteła. Poza smuteczkiem występuje w sieci „smuteczeg” i „smuteczeq”, które – nietrudno się domyślić – rzadko oznaczają współczucie.

„Smuteczek”, przynajmniej pod względem formalnym, językowym, nie jest zresztą wymysłem internautów. Jan Brzechwa pisał o „małych smuteczkach”, choć w psim kontekście, w „Akademii Pana Kleksa”. W 1960 r. – przypomina dr Burkacka – powstało widowisko „Smuteczek” Kabaretu Starszych Panów. „A smuteczek, gdy nieduży, lecz w sam raz/równowagi nie zaburzy naszej w nas” – śpiewali pół wieku temu, oddając proporcje obowiązujące i wtedy, i dziś. Dziś może nawet bardziej.

Zmieścić emocje na smartfonie

Żeby te proporcje zachować, Mark Zuckerberg wymienił na Facebooku „lajki” – bądź co bądź znak rozpoznawczy serwisu – na „reakcje”, czyli emotikony symbolizujące różne stany emocjonalne. „Bo nie każda chwila to dobra chwila” – tłumaczył szef serwisu, zresztą od lat w tej sprawie naciskany. Uniesionym kciukiem trudno było skomentować doniesienia przykre, złe, tragiczne; nietaktem – wcisnąć „lubię to” na wieść o czyjejś śmierci, chorobie. Ostatecznie prócz tradycyjnej opcji „lubię to” internauci mogą więc określić precyzyjniej, co czują, właściwiej się ustosunkować. Nowe ikony (emoji) wybrano po przeanalizowaniu, jakie emocje w serwisie dominują, tj. jakimi emotikonami jego użytkownicy posługują się najczęściej. Wyszło pięć: „Super”, „Ha ha”, „Wow”, „Przykro mi” i „Wrr”. Pozytywne, jak widać, nadal są w przewadze.

Eksperci z Doliny Krzemowej stale prowadzą konsultacje z psychologami, socjologami, antropologami. Wśród nich jest prof. psychologii Dacher Keltner z uniwersytetu w Kalifornii, nieprzesadnie zadowolony z tej współpracy. Badacz podsunął Facebookowi blisko 20 różnych stanów emocjonalnych, których człowiek doświadcza wcale nie tak rzadko, m.in. wstyd, poczucie winy, strach, ulgę, obrzydzenie, współczucie i pogardę. Nie przeszły. „Facebook bardziej niż o to, co naprawdę czują jego użytkownicy, martwi się o to, czy repertuar tych emotikon zmieści się na ekranie smartfona” – podsumował Keltner. Psycholog pracował wcześniej z Pixarem przy filmie animowanym „W głowie się nie mieści”, doskonale wyjaśniającym, że i radość, i smutek są potrzebne, a przechył w jedną stronę – czyli zarówno hurraoptymizm, jak i ciągłe spodziewanie się najgorszego – ostatecznie nam się nie przysłuży.

W sieci trudno emocje jednak wyrazić, a jeszcze trudniej je bezbłędnie odczytać i zinterpretować. „Czy skoro wciskam opcję »Ha ha«, to znaczy, że faktycznie rozbawił mnie czyjś żart? – zastanawia się Keltner. – A może próbuję przez to powiedzieć: OK, rozumiem, że to żart, ale mnie to absolutnie nie śmieszy”. Krótko mówiąc – dopóki ktoś nie wyrazi się wprost, słowami, trudno odgadnąć, co w istocie miał na myśli (poza siecią dochodzą przecież nie mniej istotne czynniki, jak mimika i gesty). Przewaga treści wesołych też niekoniecznie oznacza, że nie doświadcza się przykrego. Przeciwnie – dowiedziono, że samo korzystanie z serwisów społecznościowych może wpędzić w depresję, bo skłaniają ich użytkowników, żeby ze sobą konkurowali, licytowali się na dobra, do których mają dostęp. No i w pewnym sensie wymuszają uśmiech – ten wirtualny, nieschodzący z twarzy.

Między hejtem a szyderą

Wirtualny przymus szczęścia nie oznacza, co jasne, że nie smucimy się wcale. Żałobę czy ból trudniej jednak wyrazić, zwłaszcza wychowanym na smartfonach i tabletach, w duchu internetowej beztroski. Jeden z amerykańskich nastolatków poprosił dom pogrzebowy o przesłanie zdjęcia zmarłego ojca esemesem, żeby móc zidentyfikować ciało. Esemesem składa się kondolencje i pociesza, tak samo jak zaczyna i kończy związki.

Do niedawna smutek w sieci głównie upiększano – powiadają psychologowie. Nastolatki diagnozowały u siebie depresję (zwykle na wyrost), zakładały konta w platformie fotograficznej Tumblr, nakładały na zdjęcia czarno-biały filtr. I uzupełniały całość cytatami w rodzaju: „Życie ciągle nas rani. Nie ma sposobu, żeby wykręcić się od bólu”. Na Zachodzie mówiło się o nich wannabe depressed – od naśladowania osób w depresji.

W dobie rozkwitu mediów społecznościowych ten rodzaj werteryzmu nieco już przyblakł (bo można trafić na stronę „Smutne statusy znajomych…” itd.). W wirtualnym smutku więcej dziś – paradoksalnie – czarnego humoru. Okazuje się, że jest trochę przestrzeni między hejtem, szyderą a kultem szczęścia i samozadowolenia. – Brakowało mi w polskim internecie pewnego rodzaju humoru (smutku?), jakiejś refleksji niepodanej na tacy, melancholii, uderzającej najczęściej w późnych dwudziestolatków i trzydziestolatków, generalnie dzieci transformacji – opowiada iskra, rysownik, który założył na Facebooku stronę „Smutne historie spisane na kacu i tanim papierze” (85 tys. polubień). Strona – jak uczciwie przyznaje – rzeczywiście powstała, gdy miał kaca: – Nie wiem, czy to kwestia uniwersalna, ale miewam kace przepełnione wyrzutami sumienia, niepokojem i bólem istnienia.

Najpopularniejsze są rysunki dotyczące spraw społecznych, politycznych. O tym, jak trudno znaleźć pracę, o bezdusznych korporacjach, topieniu żalów w alkoholu, uchodźcach, „dobrych zmianach” rządu PiS. Popularny jest też Bohater Małgorzaty Halber (71 tys. polubień), skrzyżowanie ziemniaka i mrówkojada, ucieleśnienie wszystkich niepożądanych, ale jakże ludzkich cech. Czyli „obrazki o tym, jak się w środku czujesz, ale nikomu przecież nie będziesz tego mówić”, a na pewno nie znajomym z internetu. „Już mi się myli, czy jestem mądry czy nie” – mówi Bohater. Albo: „Nie ma we mnie nic”. Mnożą się podobne strony: „Smutni ludzie z poczuciem humoru”, „Smutni Trenerzy Rozwoju Osobistego”, „Zabawne życie” (nazwa nadana naturalnie z przekory), „Naprawdę nieśmieszne rysunki”. Melancholijne w wymowie i coraz popularniejsze, bo postrzegane jako bardziej autentyczne niż cytaty wyjęte z prozy Paula Coelho.

Żyjemy w kulturze ironii, która często zasadza się gdzieś na granicy smutku i śmieszności – powiada iskra. I żywi nadzieję, że znużeni odejdziemy wreszcie od internetowej „kultury zabawy”, wiecznego karnawału. Z jednej strony smutek pomieszany ze śmiesznością jest bowiem formą oswojenia stresów, utrapień, z drugiej – przejawem buntu wobec powszechnej szczęśliwości właśnie. Spore są szanse, że ten czarny humor, gorzki, ironiczny komentarz do rzeczywistości, smutek nam jakoś przywróci. „Dosmucacz – zawód przyszłości” – zapowiadał Edward Dziewoński w spektaklu Kabaretu Starszych Panów sprzed pół wieku. I ten scenariusz być może właśnie zaczyna się sprawdzać.

Polityka 18.2016 (3057) z dnia 26.04.2016; Ludzie i Style; s. 104
Oryginalny tytuł tekstu: "Sieć i płacz"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną