Wraz z początkiem piłkarskich mistrzostw Europy dla Jarosława Mojsiejuka, szefa sześcioosobowego działu walki z piractwem w Cyfrowym Polsacie, zacznie się gorący czas. Właściciel stacji Zygmunt Solorz-Żak zdecydował, że najbardziej atrakcyjne spotkania fazy grupowej (poza meczami Polaków, które – jak wynika z przepisów ustawowych – muszą być ogólnodostępne) będą pokazane w dodatkowo płatnych kanałach, specjalnie stworzonych przy okazji turnieju. Widzowie zareagowali oburzeniem, choć to nie pierwszyzna – ten sam patent Polsat wykorzystał podczas siatkarskich mistrzostw świata przed dwoma laty. Lepiej zorientowani zaczęli jednak uspokajać na forach, że z pomocą przyjdą telewizyjni piraci i umożliwią relacje ze spotkań za dużo niższą opłatę, a nawet za darmo. Piraci zacierają ręce. Dla nich zaczynają się żniwa.
W poprzednim tygodniu Jarosław Mojsiejuk przez dwa dni był bardzo zadowolony. Bo właśnie na tyle udało się zablokować stronę internetową z telewizją w nazwie (przedstawiciele legalnych nadawców proszą o niepodawanie pirackich adresów, żeby nie robić im reklamy; lepiej też przemilczeć adresy tych stron, które udało się zamknąć, bo taka domena, odkupiona, może dostać drugie życie).
Ta strona to wyjątkowy szkodnik. Działa od listopada, a już notuje kilka milionów wejść dziennie. Poszkodowani nadawcy, zjednoczeni antypiracką misją w stowarzyszeniu Sygnał, złożyli do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Śledztwo się toczy, ale nie wiadomo, czy udało się ustalić, kto stoi za nielegalną konkurencją. Trwa zabawa w kotka i myszkę. Gdy tylko nadawcy namierzą hosting (najczęściej za granicą), z którego korzysta piracka telewizja, zwracają się do jego właściciela o blokadę. Jeżeli właściciel wypowie gościnę piratowi, ten szuka nowego miejsca (stąd dwudniowa przerwa, która tak uradowała Mojsiejuka).