To jest ekscytujące jak grzybobranie – hydroakustyk z Instytutu Oceanologii PAN i specjalista od obsługi pojazdów podwodnych Miłosz Grabowski już ósmą godzinę przewija na ekranie obraz z sonaru. Miarowe klikanie myszki i tykanie zegarka na nadgarstku są zagłuszane szumem obciążonego dysku i Bałtyku w duńskich cieśninach o świcie. – To tutaj to może być albo bomba, albo po prostu drewniana kłoda – mówi, nakierowując kursor na jaśniejszy punkt o podłużnym kształcie.
Poszukiwacze broni chemicznej z projektu DAIMON uwijają się na pokładzie statku badawczego „Oceania” w samych T-shirtach, dzięki czemu od razu widać, jaki mają światopogląd („Pieprzyć ISIS”), kim są („Szkoła Nurkowania”) czy jakiej muzyki słuchają („Rammstein”). Na masztach przysiadają sikorki, a z głośników na rufie słychać na przemian zwietrzałego punk rocka i głos kapitana: – No, to jesteśmy na punkcie. Możecie wrzucać.
Dźwig spuszcza na dno ROV, remotely operated underwater vehicle, metalowy pojazd wyposażony w kamerę i pojemniki do pobierania próbek osadu, a pod pokładem na ekranach w tym samym czasie ukazuje się obraz na żywo z głębokości 30 m. Kiedy wzniecony muł opada, przejrzystość wody poprawia się na tyle, że kierowca ROV, naprowadzany przez GPS, może podjechać i sprawdzić, co to naprawdę jest, skoro pomiar magnetometru puszczonego za sonarem wykluczył kłodę.
DAIMON (ang. Decision Aid for Marine Munitions, w polskiej wersji projekt nosi nazwę Broń i Amunicja na Dnie Bałtyku) jest trzyletnim flagowym przedsięwzięciem Strategii Unii Europejskiej dla Morza Bałtyckiego, z budżetem 5 mln euro z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego i ok. 100 pracownikami.
Zatopiony iperyt
Po drugiej wojnie światowej marynarki zwycięskich krajów – brytyjska na Skagerraku i radziecka na Bałtyku południowym – zatopiły 360–385 tys.