Ludzie i style

Śmierć za śmierć?

„Pokot” Agnieszki Holland budzi kontrowersje

Kadr z filmu „Pokot” Kadr z filmu „Pokot” Robert Pałka
Co jest nie tak w „Pokocie”, najnowszym filmie Agnieszki Holland.
Ewa BanaszkiewiczArchiwum Ewa Banaszkiewicz

Kilkanaście lat zajmowałam się ochroną dzikiej przyrody, redagując magazyn telewizyjny „Animals” i prowadząc fundację pod taką samą nazwą. Dlatego na film Agnieszki Holland czekałam z niecierpliwością. Książka Olgi Tokarczuk, na której podstawie powstał, podobała mi się, byłam pod wrażeniem mistycznego zakończenia – zemsty zwierząt na myśliwych. Był to dla mnie zabieg poetycki, wyrażający emocje wobec cierpienia dzikiej przyrody z powodu ludzkiej ekspansji. Wiedziałam o nagrodach festiwalowych, uznaniu w świecie i wszystko przeczytałam o głównej bohaterce Duszejko, znajdując wiele podobieństw między mną a nią, łącznie z zamieszkaniem samotnym na emeryturze, na łonie dzikiej przyrody.

Z takim osobistym nastawieniem czekałam na film Agnieszki – również dlatego, że poprzednie jej filmy miały wpływ na moje życie. Mogę nawet powiedzieć, że łączył mnie z nią jakiś ukryty porządek (pojęcie z rzeczywistości kwantowej, opisanej przez fizyka Bohma, bardzo spójne z duchowym porządkiem). Począwszy od naszego pierwszego spotkania, kiedy jako debiutująca dziennikarka wybrałam się na wywiad do jej ówczesnego partnera Laco Adamika, w związku z jego sztuką telewizyjną. Pamiętam, jak mnie przywitał: To pani pierwszy wywiad w życiu? To musimy przekazać czytelnikom coś nadzwyczajnego. Ja nic nadzwyczajnego nie mam do powiedzenia. Zaraz przyjdzie moja żona, ona jest kimś nadzwyczajnym.

Byłam zszokowana i przestraszona, kiedy Agnieszka wyszła z łazienki po kąpieli z mokrymi włosami. Nie wiedziałam nawet, kim jest. Ale wpadłam, myślałam z niepokojem. A Laco, zamykając się w pokoju, dodał: Proszę się nie obawiać, ona niedługo zyska międzynarodową sławę, to też jest jej pierwszy wywiad…

I pogadałyśmy kilka godzin, i tak powstał mój pierwszy materiał dziennikarski pod tytułem „Czy film może zmienić świat?”. Potem przekonywałam się z roku na rok, redagując telewizyjny „Seans filmowy”, że każde dzieło Agnieszki ma siłę manifestu – na czele z „Gorączką”, która pozwoliła mi się odnaleźć w stanie wojennym, w kontaktach z podziemiem, a potem ze środowiskiem wokół Lecha Wałęsy, z którym blisko współpracował mój ówczesny mąż Janek Purzycki.

I wreszcie stało się! Polska premiera. Film oglądałam przy pełnej sali. I oddałam się magii krajobrazu Kotliny Kłodzkiej, gdzie kręciłam film o orłach, oddałam się cała zdjęciom i hipnotycznej muzyce oraz bohaterce, a także nostalgii za przeszłością Animalsową, chmurną i durną, ale zmieniającą świat. Obudziło mnie dopiero zakończenie filmu – zemsta na myśliwych. – Zaraz, zaraz, coś tu jest nie tak. Widziałeś to samo co ja, Duszejko zabija krzywdzicieli zwierząt? – zapytałam mojego przyjaciela, z wykształcenia filozofa, zajmującego się urzędowo ochroną dzikiej przyrody. – Tak jak było widać – odpowiedział cicho.

Ta końcówka filmu mnie zdruzgotała. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że Agnieszka otworzyła wszystkie moje rany z przeszłości ochroniarskiej. Przeżywałam coś w rodzaju końca świata we mnie. Wtedy właśnie postanowiłam napisać tę recenzję.

Nie czekajcie na koniec świata – pamiętam słowa Philipa Kapleau, twórcy zen w Ameryce, u którego byliśmy razem z Wojtkiem i Joanną Eichelbergerami. Koniec świata nastąpi wewnątrz was. Bo uzależnienie od władzy i posiadania sięga dna, jak u alkoholików – i albo się podniesiemy i zrozumiemy, że śmierć jest majestatem, a zabójstwo niszczeniem fundamentów naszej cywilizacji, albo upadniemy do końca. Jak alkoholicy. Tak brzmiała wypowiedź wielkiego mistrza zen, którego książkę o zwierzętach laboratoryjnych, największych męczennikach człowieka, znalazłam kiedyś przypadkowo na parapecie na korytarzu Woronicza. Ale ja już nie wierzę w przypadki.

„Nie zabijaj”

Koniec świata w filmie Holland to upadek najważniejszej wartości, na bazie której powstała ziemska cywilizacja: świętości życia człowieka. Nasza cywilizacja wyrosła z tradycji Grecji, Rzymu, Biblii i wartości chrześcijańskich, z których najważniejsza to „Nie zabijaj”. Święte jest każde życie: człowieka, zwierzęcia, planety, rośliny – mówili mi mistrzowie Wschodu i Zachodu, których odwiedzałam, wędrując po świecie – Iyengar, u którego uczyłam się jogi, Ravi Shankar, który uczył mnie jogicznej terapii, wymieniony już Philip Kapleau i wielu innych. Bóg jest życiem in se – zawsze przy takiej okazji przypomina mi się zdanie św. Tomasza z Akwinu.

W filmie Agnieszki Holland usankcjonowano zabicie ludzi w imię szlachetnych ideałów ochrony dzikiej przyrody, najczulszej wartości, jaka decydowała o moim całym życiu. I dlatego tak osobiście ten film przeżyłam, a ten tekst jest dla mnie autoterapią i rachunkiem skruchy.

My, Animalsi, mieliśmy też w ochronie przyrody okres burzy i naporu. Pamiętam, jak korzystając z faktu, że mój mąż – przez krótki czas po zwycięskiej kampanii prezydenckiej Lecha Wałęsy, której był kierownikiem – został szefem telewizji, wykorzystywałam to cynicznie do ataku na myśliwych. Na przykład z tajnego wewnętrznego biuletynu wyciągnęłam informacje, ilu pijanych myśliwych strzeliło jesienią do kobiet w kartofliskach. I podałam tę informację osobiście, na żywo, w głównym wydaniu „Wiadomości”. Pamiętam, jak kamerzysta po wysłuchaniu mojego niewybrednego komentarza o mało nie parsknął śmiechem podczas emisji na żywo. Następnego dnia zadzwonił dyrektor zaprzyjaźnionego banku sponsorującego Animalsów: Już nie możemy finansować waszego programu. – Dlaczego? – spytałam. – Dzwonił pan Oleksy (ówczesny szef SLD) i zabronił nam was dotować. – Ale dlaczego? – dopytywałam. – Usłyszałem tylko, że wali pani w naszych. – Czyli w kogo? – W myśliwych, w myśliwych – powtórzył cicho.

Nie byliśmy święci

My, Animalsi, waliliśmy w myśliwych przy każdej okazji. Na przykład w pierwszego myśliwego Puszczy Białowieskiej Włodzimierza Cimoszewicza, ówczesnego marszałka Sejmu, najstarsza członkini naszej fundacji Jadwisia Zielińska (zawsze ją obsadzaliśmy w aferach, bo kto zaatakuje 90-letnią weterankę?) rzuciła podczas obrad Sejmu gęsią wątrobą, przerażająco powiększoną, co obrazowało niezwykłe cierpienia ptaków. Pan Cimoszewicz zachował się imponująco, jak mężczyzna, spokojnie otarł krew z policzka i nie przerwał obrad. Za to już w następnym tygodniu z jego inicjatywy w obradach Sejmu znalazł się punkt o zakazie tuczu gęsi na wątroby stłuszczone, mimo protestu silnego wówczas PSL. Tak oto myśliwy zakończył legalny proceder największego okrucieństwa ludzi wobec tych pięknych ptaków.

Przed wielu laty pokazano mi listę myśliwych Puszczy Białowieskiej. Numerem 1 był właśnie Cimoszewicz, który przekroczył swoje ego i ukrócił haniebny proceder. Znam wielu myśliwych, którzy nigdy nie strzelili, ale atmosfera polowania jest dla nich rytuałem męskiej inicjacji, uwolnieniem się np. od dominacji matki.

Przytaczam te opowieści z przeszłości Animalsów na dowód, że nie byliśmy święci i nie nadstawialiśmy myśliwym drugiego policzka. Dopiero po latach przyszło opamiętanie. W filozofii Wschodu znajduje się pojęcie daru rozróżniania. To niezwykle przydatna kategoria poznania. Szczególnie w naszych czasach, kiedy wszyscy walczą ze wszystkimi. Również o dziką przyrodę: leśnicy z myśliwymi, myśliwi z ochroniarzami państwowymi, organizacje ochroniarskie ze wszystkimi wymienionymi. Zamiast zjednoczyć wysiłki, bo cel jest wielki – zachować dzikość mimo przystąpienia do Europy, gdzie po dzikości przyrody nie ma już śladu. I nie dlatego, że myśliwi wystrzelali drapieżniki, ale dlatego, że ludzie zabrali im przestrzeń do życia.

Film Agnieszki jest pozbawiony tego daru rozróżniania. Miejscowa społeczność jest tu pokazana jak u Gogola, w trywialnej karykaturze – sami nędznicy, obleśne typy, reprezentujące władzę świecką i kościelną, a do tego sadystyczny właściciel lisiej farmy. I od czasu do czasu zbliżenie – najazd kamery na ich wredne pyski. A wszystko po to, by przedstawić myśliwych jako największych dręczycieli zwierząt.

To nieprawda! Przekonywałam się o tym przez 20 lat, realizując filmy w rzeźniach, podczas transportu, podczas zrywki drzewa w górach, w hodowlach przemysłowych świń. Hekatomba. Nie wiem, jak kiedyś potrafiłam towarzyszyć zwierzętom z kamerą w drodze do rzeźni i potem pokazać film na Święta Wielkanocne, w porze posiłku. To nie myśliwi są odpowiedzialni za klatkowy wylęg kur, kiedy małe kurczęta nigdy nie zobaczą słońca. Albo za ranne, pokrojone psy i króliki w laboratoriach – gdzie giną w cierpieniach miliony zwierząt niepotrzebnie, bo nie ma międzynarodowego banku informacji i każdy naukowy instytut powtarza je od początku.

A zwierzęta to czujące, inteligentne istoty. Niedźwiedzica Siwa dbała z całą ludzką czułością o swojego niepełnosprawnego synka, widziałam to na własne oczy, bo była jedną z głównych bohaterek mojego filmu o Tatrach. Widziałam też wilczycę, która przyszła po swojego partnera, pokonując odwieczny strach przed człowiekiem, gdy ten nie mógł się wybudzić ze środków usypiających. Kiedy pokazałam tę scenę na kolaudacji w telewizji – z komentarzem, że miłość wilcza zwyciężyła strach – wybuchł wśród kolaudantów (nie-myśliwych) śmiech. Tak, traktowano mnie często jak filmową Duszejko, ale nie zastygłam w nienawiści, staram się zrozumieć również myśliwych, ich podświadomą potrzebę ceremoniału, odnalezienia męskości i polowania mającego źródło w polskiej szlacheckiej tradycji.

Dar rozróżniania

Pointa tej mojej opowieści przyszła sama. Tak to się dzieje w wielkiej synchronizacji tego świata i w ukrytym jego porządku. Nazajutrz po premierze „Pokotu” dostałam bowiem kasetę filmową od znajomego z Bieszczadów, poznanego podczas tropienia wilków dla potrzeb mojego filmu. Na kasecie było zarejestrowane uwolnienie wilczycy z wnyków.

To były niezwykłe ujęcia filmowe. Cały teren był poorany jej pazurami. Wszystkie drzewa wokół miały zdartą korę, tak wielkie było jej cierpienie i pragnienie uwolnienia się z wnyków. Myśliwi uśpili wilczycę i przecięli te wnyki. Gdy się obudziła, wstała na chwiejnych nogach i pobiegła w kierunku lasu, ale nagle zatrzymała się i odwróciła głowę w kierunku wybawców i długo się na nich patrzyła, bardzo długo… W ten sposób im dziękowała.

Oportet distinguere – potrzebny nam dar rozróżniania.

***

Ewa Banaszkiewicz jest m.in. twórczynią znanego telewizyjnego programu „Animals” (1990–2005) i pierwszej polskiej fundacji w obronie zwierząt i przyrody, realizatorką filmów dokumentalnych, niedługo ukażą się jej książka i film o życiu wilków.

Polityka 15.2017 (3106) z dnia 11.04.2017; Ludzie i Style; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Śmierć za śmierć?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną