Przy sklepowych kasach wciąż rozdają naklejki z piłkarzami, maluchy w odrobinę za dużych replikach koszulek nie rozstają się z albumem „Dumni z naszych”, selekcjoner Adam Nawałka promieniuje w telewizorze i na billboardach aparycją człowieka sukcesu, zachwalając szereg produktów – od parówek do piwa – a prezes PZPN Zbigniew Boniek w barowych okolicznościach reklamowych wznosi kufel za dobre spotkanie. Dla wszystkich kibiców dobrych spotkań na mistrzostwach świata mamy istotne pocieszenie: mordowanie futbolu w polskim wydaniu skończyło się szybko.
Czytaj także: Adam Nawałka po mundialu żegna się z pracą trenera reprezentacji Polski
Odpadliśmy jako pierwszy europejski zespół, już po dwóch meczach fazy grupowej, podobnie jak Arabia Saudyjska, Egipt, Maroko, Peru, Kostaryka, Tunezja i Panama. Taka była siła papierowego tygrysa (orła?) z ósmego miejsca rankingu FIFA. Porażkę można przełknąć, ale smutna prawda jest taka, że trudno wskazać na tych mistrzostwach zespół gorszy niż Polska. Gołe statystyki są powodem do wstydu. Celne strzały do przerwy w meczach z Senegalem i Kolumbią: zero. Podania wymienione przez Lewandowskiego i Milika przeciw Senegalowi: jedno. Kluczowe podania w meczu z Kolumbią: jedno.
Piłkarze z bocznego toru
Jeśli opierasz reprezentację na zawodnikach, którzy mają kłopoty w klubach, prosisz się o klęskę. Tę fundamentalną prawdę przesłoniły nam narodowa gorączka, rozbudzona pierwszym od 12 lat udziałem polskiej reprezentacji w mistrzostwach świata, i euforyczna kibicowska wiara w to, że uda się nawiązać do całkiem udanego Euro sprzed dwóch lat we Francji (gdzie Polska dotarła do ćwierćfinału).