Ludzie i style

Donald Trump kontra Google. Kto ma rację?

Donald Trump Donald Trump Leah Millis / Forum
Donald Trump stwierdził na Twitterze, że wyniki wyszukiwania Google są tak ustawione przez firmę, by zawsze przedstawiać go w negatywnym świetle.

Czy wielkie internetowe platformy reprezentują opcje polityczne – tak jak tytuły prasowe? W Stanach Zjednoczonych temat ten stał się istotny po tym, jak największe serwisy – m.in. Apple, Google i Facebook – zablokowały treści publikowane przez Aleksa Jonesa głoszącego skrajnie prawicowe teorie spiskowe. W zeszłym tygodniu głos w tej sprawie zabrał prezydent Donald Trump, wyrokując poprzez Twittera, że wyniki wyszukiwania Google są tak ustawione przez firmę, by zawsze przedstawiać go w negatywnym świetle.

Kilka dni później konserwatywny senator Orrin Hatch wysłał zapytanie do Federal Communication Commission, regulującej media elektroniczne, prosząc o przyjrzenie się działaniom firmy jako potencjalnie antykonkurencyjnym. Po gorącym okresie dla Facebooka na wiosnę teraz politycy zwrócili swoją uwagę na Google.

Wolność i cenzura na Facebooku

Jest jednak duża różnica między zarzutami Trumpa i Hatcha. Krytyka senatora to zarzut o antykonkurencyjność, dobrze w Europie znany, oparty na solidnych podstawach prawa antymonopolowego. Komisja Europejska kilkakrotnie już ukarała giganta grzywnami liczonymi w miliardach euro. Natomiast tweety Trumpa podgrzewają czysto polityczną krytykę serwisów internetowych jako kneblujących usta prawicowym działaczom i mediom.

To kwestia, która w ostatnim czasie mobilizuje środowiska prawicowe, zresztą nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W maju Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich zorganizowało dyskusję „Cenzura i wolność słowa w internecie”, podczas której działacze i dziennikarze prawicowi prezentowali przykłady ocenzurowania ich treści przez firmy takie jak Facebook i Google. W tym samym czasie Instytut Ordo Iuris przygotował projekt ustawy regulującej media społecznościowe w celu zagwarantowania wolności słowa. Podobnie jak w przypadku dyskusji w SDP proponowana reforma jest przedstawiona jako chroniąca w szczególności obecność poglądów i wypowiedzi prawicowych w sieci. Tematem głównym jednego z ostatnich numerów „Do Rzeczy” była „otwarta wojna wydana polskim narodowcom przez Facebooka”.

Czytaj także: Czy serwis Marka Zuckerberga jest politycznie neutralny?

Linie redakcyjne serwisów internetowych

Pytanie, czy prawicowcy mają rację. Czy amerykańskie portale społecznościowe faktycznie mają lewicowe lub liberalne skrzywienie? Zostawiając na boku emocje i zarzuty formułowane przez prawicowych działaczy i publicystów, przyjdzie nam uznać, że sprawa jest istotna. I że brakuje nam danych, by na to pytanie odpowiedzieć. Serwisy internetowe, choć odmawiają uznania ich za redakcje prasowe, mają coś w rodzaju linii redakcyjnej. Algorytmy wyszukiwania lub prezentowania treści dopasowanych do użytkowników nie są neutralne. Giganci internetowi, jako prywatne podmioty, mają swobodę kształtowania tych mechanizmów, która obecnie podlega jedynie samoregulacji.

Stają one przed nie lada wyzwaniem – wypracowania reguł, które będą dobrze działały w skali globalnej, biorąc pod uwagę niezliczone normy kulturowe, ustroje polityczne i utarte przekonania co do tego, co jest dopuszczalne, a co nie. W ostatnim czasie coraz więcej mówi się o moderacji treści, szczególnie przez Facebooka. Dziennikarze z Radiolab przygotowali audycję o matkach, które weszły w spór z Facebookiem dotyczący publikowania zdjęć kobiet karmiących dzieci. Początkowo były one cenzurowane jako naruszające zakaz publikowania zdjęć erotycznych. Protest umożliwił publikowanie zdjęć, ale doprowadził do powstania bizantyjskich wytycznych, próbujących rozróżnić biust kobiety karmiącej od biustu kobiety wysyłającej erotyczne zdjęcia. Do tego przyjęte przepisy najpewniej nie odpowiadają normom przyjętym w wielu miejscach na świecie.

Podobnie jest z kwestiami politycznymi. Środowisko prawicowe, kierując się wewnętrzną solidarnością, nie chce się przyznać, że jego radykalne skrzydło nawołuje do mowy nienawiści i narusza nie tylko normy wyznaczone przez Facebooka, ale te przyjęte w polskim prawie. Ale trzeba im przyznać rację, gdy wskazują na arbitralność decyzji portalu czy brak procedur odwoławczych.

W internecie potrzeba nowych standardów

Wypracowanie przejrzystych i sprawiedliwych reguł selekcjonowania treści przez serwisy internetowe jest koniecznością. Potrzeba reguł, które z jednej strony są uczciwe dla wszystkich użytkowników, a z drugiej twardo stawiają granice i walczą z hejtem i ekstremizmem. Będzie to niezmiernie trudne. Jak ustalić, czy normy powinny być różne, czy jedne dla całego świata? Czy serwisy powinny dostosowywać się np. do standardów chińskiej cenzury, czy też eksportować zachodnie wartości?

Czytaj także: Jak naprawić Facebooka po aferze Cambridge Analytica?

Jednak potrzebujemy tych nowych standardów, by mieć pewność, że debata w mediach cyfrowych wspiera demokratyczne społeczeństwa. Bez nich brak zaufania do kluczowych mediów pośredniczących w debacie społecznej będzie potęgować teorie spiskowe i rozpalać antagonizmy.

Brak dzisiaj precedensu ustanawiania norm komunikacji w skali globalnej, w której uczestniczą miliardy osób na całym globie. Nie ustanowi ich ONZ, nie zrobią tego też samodzielnie giganci internetowi. Trzeba szukać nowej formuły. Jedno jest pewne: punktem wyjścia nie mogą być agresywne tweety prezydenta Trumpa.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama