Ludzie i style

Ponad urazy

Co dalej z karierą Roberta Kubicy?

Wątpliwości co do tego, czy Kubica sprosta fizycznemu wyzwaniu, jakim jest prowadzenie bolidu w trakcie Grand Prix, wydają się uzasadnione. Wątpliwości co do tego, czy Kubica sprosta fizycznemu wyzwaniu, jakim jest prowadzenie bolidu w trakcie Grand Prix, wydają się uzasadnione. Paweł Jaskółka/Press Focus
Konieczność przykrycia niezręcznej wypowiedzi premiera Morawieckiego nagranej na taśmach ma swoje zaskakujące skutki: odżył temat powrotu Roberta Kubicy do Formuły 1.
Robert Kubica podczas jednej z jazd testowych w zespole Williamsa.XPB Images/Press Association Images/PAP Robert Kubica podczas jednej z jazd testowych w zespole Williamsa.

Robert Kubica nie chowa urazy. No hard feelings – brzmiało sedno jego przekazu po spotkaniu z premierem Morawieckim, zorganizowanym naprędce przez pracujących na usługi rządu piarowców. Poglądy Morawieckiego jako szefa BZ WBK na otaczającą rzeczywistość, rodaków oraz etykę biznesową są teraz ujawniane w odcinkach dzięki kontrolowanym przeciekom z nagrań ludzi ze świecznika, dokonanych potajemnie w osławionej restauracji Sowa i Przyjaciele. W kwietniu 2013 r. Morawiecki powiedział: „Kubica na szczęście złamał rękę raz, drugi”, bo dzięki temu temat 50-milionowego wsparcia dla teamu Ferrari, w którym miał jeździć Polak od sezonu 2012 r., umarł śmiercią naturalną. Zastrzyku gotówki domagał się od BZ WBK jego bank-matka, czyli hiszpański Santander, sponsor Ferrari. A skoro już Kubica wypadł z gry, prezes Morawiecki na nagraniu mógł spuentować swą ripostę wobec żądań Hiszpanów soczystym „sp…laj”.

Teraz, po ustawce z szefem rządu, Kubica skierował się do siedziby Orlenu, gdzie – jak komentują złośliwi – rekompensata za szczerość Morawieckiego została konkretnie wyceniona na 40 mln zł. To wiano polski kierowca miałby wnieść ze sobą do zespołu zdecydowanego, by go zaangażować od nowego sezonu. Orlen pospieszył jednak z komunikatem, że nic jeszcze nie jest przesądzone, spotkanie z prezesem koncernu Danielem Obajtkiem było czysto kurtuazyjne, choć faktem jest, że sporty motorowe od lat znajdują się w orbicie sponsoringowej paliwowego koncernu.

Pojawiły się głosy oburzenia, że spotkanie z Morawieckim zaaranżowano tylko na potrzeby kampanii, a już po wyborach temat umarł śmiercią naturalną. Troszkę z Kubicy podrwiwano, że dał się wplątać w piarowe polityczne chwyty. Ale przeważały głosy, że wsparcie mu się należy, choćby ze względu na jego zasługi jako sportowego ambasadora Polski. I jako rekompensata za to, że polski biznes wypiął się na niego przed laty, gdy najbardziej tego potrzebował, przebijając się przez kartingi, a potem trzeciorzędne ściganie, do świata Formuły 1. Gdy przesiadł się do rajdówek, wspierał go wprawdzie Lotos, ten jednak na finansowanie Kubicy w F1 był za krótki.

Liczą się tylko pieniądze

Formule 1 towarzyszy słuszna opinia rozrywki do bólu skomercjalizowanej i uzależnionej od układów finansowych. Pasja kosztuje. W zamierzchłych czasach pukające do bram F1 późniejsze gwiazdy – Niki Lauda czy Gilles Villeneuve – sprzedawały albo zastawiały domy, brały pożyczki pod zastaw swego ubezpieczenia na życie, by pozwolić sobie na starty w wyścigach. Sponsorzy stojący za kierowcą zawsze mieli znaczenie, ale w ostatnich latach zasada: jesteś wart dla zespołu tyle, ile pieniędzy ze sobą przyniesiesz, jest już właściwie wyrażana wprost.

Dziś tylko wielka czwórka – Ferrari, Mercedes, Red Bull i Renault – ma za sobą wsparcie potężnych koncernów oraz sponsorów i nie musi łasić się do tzw. pay-drivers, wnoszących ze sobą miliony w żywej gotówce. Reszta wyścigowych firm to ubodzy krewni, witający pay-drivers z otwartymi rękoma.

Williams, w którym Kubica zahaczył się w ubiegłym roku jako kierowca testowy, z nadziejami na obsadzenie jednego z dwóch miejsc podczas sezonu wyścigowego, przechodzi głęboki kryzys. Głowa teamu sir Frank Williams, rocznik 1942, od 32 lat sparaliżowany po wypadku samochodowym, przykuty do wózka inwalidzkiego, przed dwoma laty oddał stery zespołu w ręce córki Claire. Z niedawnej potęgi Williamsa zostało tylko wspomnienie; dziś zespół balansuje na krawędzi. – Mogli oczywiście zatrudnić dobrego kierowcę i liczyć na to, że jego sukcesy będą magnesem dla sponsorów i przełożą się na wypłatę premii za miejsce [za sezon 2017 najlepszy w stawce 10 zespołów otrzymał 47,3 mln funtów, a najsłabszy – 10, red.], ale byli w tak złej sytuacji, że postawili na dwóch kierowców, którzy wnosili finansowanie z góry – mówi Mikołaj Sokół, komentator F1 w stacji Eleven.

Za Lance’em Strollem, 20-letnim Kanadyjczykiem, stała fortuna jego ojca Lawrence’a, który na sponsorowanie wyścigowej pasji syna wydał już ponad 100 mln dol. ze swego, szacowanego na 2,7 mld dol., majątku. Siergiej Sirotkin, cieszący się opinią rosyjskiego cudownego dziecka świata wyścigów, miał za sobą patronat oligarchy Borisa Rotenberga, właściciela banku SMP. Mniej więcej rok temu Kubica był przekonany, że od nowego sezonu Williams powierzy mu jeden z foteli kierowcy. Wszystko zmieniło się podczas przedsezonowych testów w Abu Zabi. W padoku angielskiego teamu pojawił się właśnie Sirotkin, a wraz z nim 20 mln euro dla Williamsa. Polak został na lodzie, przystał na rolę kierowcy testowego.

Wkrótce okazało się, że duet Sirotkin-Stroll, reklamowany przez nowych pracodawców jako wybitnie zdolny oraz perspektywiczny, pociągnął Williamsa na dno. Kończący się właśnie sezon jest dla angielskiego teamu najgorszym w historii jego startów w F1. – Można powiedzieć, że stracili reputację poważnego zespołu – uważa Mateusz Cieślicki, fan Kubicy, publikujący informacje dotyczące jego wyścigowej przyszłości na autorskim blogu „powrotroberta”. – W nowym sezonie Stroll odchodzi do zespołu Force India, który kupił jego ojciec. Z Sirotkina są niezadowoleni. Jedno miejsce jest już zagwarantowane dla George’a Russella, młodego Anglika, co się oczywiście na Wyspach podoba. O drugie wciąż toczy się gra, a wsparcie Orlenu dla Roberta wzmocniłoby jego kartę przetargową.

Majacząca perspektywa powrotu

Sam fakt, że Kubica znów brany jest na poważnie jako kandydat do ścigania się w Formule 1, zakrawa na cud. Jego prawa ręka to poorana głębokimi bliznami skóra powlekająca wątłe mięśnie i poskładane wielkim wysiłkiem chirurgów kości. W lutym 2011 r. miał wypadek we Włoszech podczas rajdu, który traktował jak przetarcie przed sezonem. Prowadzona przez Kubicę skoda straciła przyczepność na wybrzuszeniu asfaltu, zjechała z drogi i wbiła się w barierę zabezpieczającą, która powinna amortyzować uderzenia, ale była źle zamocowana i rajdówka po prostu się na nią nadziała. Kubica złamał nogę, a prawą rękę miał w strzępach. Z wraku auta uwolniono go dopiero po godzinie. Chirurg Igor Rossello, który operował polskiego kierowcę, przyznawał, że najpierw walczono o życie Kubicy, a potem o uratowanie jego ręki przed amputacją. W szpitalu spędził prawie trzy miesiące, potem nastał mozół rehabilitacji. Gdy już wychodził na prostą, w lutym 2012 r. ponownie złamał nogę – w tym samym miejscu co podczas wypadku.

Przepadł kontrakt z Ferrari, gdzie miał jeździć w duecie z dwukrotnym mistrzem świata Fernando Alonso. Wydawało się, że to koniec Kubicy w sportach motorowych. Trudno było go sobie wyobrazić z powrotem w bolidzie, gdzie jest ciasno, a ruchy muszą być szybkie i precyzyjne. Tymczasem Kubica był niepełnosprawny, musiał przestawić się na leworęczność, bo prawa ręka była właściwie bezużyteczna. Aby odzyskać w niej jaką taką sprawność, przechodził kolejne operacje. Nie wszystkie okazały się pomyślne – zamiast iść krok w przód, cofał się o dwa.

Powrót do F1 wydawał się mrzonką, ale wilka ciągnęło do lasu. Kubica próbował sił na symulatorach bolidów, gdzie jego marzenia rozbijały się o ograniczenia fizyczne po urazie – przez niepełny zakres rotacji w łokciu nie dałby rady prowadzić bolidu w ciasnych, krętych torach. Z biegiem czasu odzyskiwał jednak częściowo sprawność w ręce – na tyle, by sprawdzić się w świecie rajdów. W kokpicie przygotowanego dla niego samochodu dokonano drobnych zmian, m.in. manetkę zmiany biegów zamocowano po lewej, a nie, jak zwykle, po prawej stronie. W pierwszym sezonie swoich startów zdobył mistrzostwo świata w klasie WRC2, a następnie ścigał się z najlepszymi kierowcami WRC. Wygrywał odcinki specjalne, zajmował punktowane miejsca w klasyfikacjach generalnych rajdów. Mikołaj Sokół uważa, że biorąc pod uwagę fakt, że to życie wymusiło na Kubicy przeskok do zupełnie innego motorowego świata, z którym stykał się do tej pory sporadycznie i miał nikłe w porównaniu z rywalami doświadczenie, jego wyniki w rajdach były godne podziwu. A przechodziły raczej niezauważone.

Świat F1 starał się omijać z daleka. – To twardy facet, potrafiący trzymać nerwy na wodzy, czasami sprawiający wręcz wrażenie jakiegoś emocjonalnego terminatora. Ale każda styczność z Formułą 1 go bolała, nie mógł uwolnić się od myśli, że bezpowrotnie stracił wielką szansę. Być może nawet na tytuł w barwach Ferrari – mówi Sokół. Dzięki startom w rajdach nie wypadł z motorowego obiegu, a kolejne operacje prawej ręki podnosiły jej sprawność. Majacząca w oddali perspektywa ponownego prowadzenia bolidu F1 sprawiła, że Kubica jeszcze bardziej dokręcił śrubę: schudł, wziął się na poważnie za trening fizyczny, spędzał godziny na rowerze szosowym. Wreszcie, latem 2017 r., Renault, ostatni zespół Kubicy w F1, zaprosił go na odbywające się zwyczajowo w połowie sezonu testy na Hungaroringu – jednym z najtrudniejszych i najbardziej wymagających torów wyścigowych.

Na temat wyników osiąganych przez Kubicę podczas testów – najpierw w Renault, a potem w Williamsie – krążą krańcowo sprzeczne opinie. Jedni głoszą, że poradził sobie znakomicie, regularnie osiągał czasy okrążeń na poziomie najlepszych, świetnie znosił wyzwania fizyczne związane z prowadzeniem bolidu, a konkurenci do fotela kierowcy – czyli ostatnio Sirotkin ze Strollem – nie dorastali mu do pięt. Z kolei sceptycy twierdzą, że gdyby Kubica faktycznie był taki fenomenalny, któryś z teamów zaoferowałby mu angaż, zwłaszcza że jego comeback może przykuć uwagę całego świata – to marketingowy samograj. A pieniądze stojące za Sirotkinem nie miałyby znaczenia.

Mikołaj Sokół: – Szczegóły, które mają fundamentalne znaczenie dla uzyskiwanych czasów, czyli przede wszystkim ustawienia bolidu, ilość zatankowanego paliwa, tryb pracy silnika podczas testów, są owiane tajemnicą. Tylko członkowie ekip Renault i Williamsa mają pełną wiedzę. Interpretacja wyników jest pochodną interesu, jaki ma się do załatwienia. Jeśli komuś zależy na promowaniu konkurentów Roberta, będzie oczywiście rozpowiadał, że popełniał on błędy za kierownicą i nie był w stanie przejechać równym tempem dystansu wyścigu.

Do ostatniej chwili

Wątpliwości co do tego, czy Kubica sprosta fizycznemu wyzwaniu, jakim jest prowadzenie bolidu w trakcie Grand Prix, wydają się uzasadnione. Samochody F1 stały się jeszcze szybsze, a obowiązek stosowania szerokich opon zwiększył przyczepność aut, zakręty pokonywane są z większą prędkością, co przekłada się na działające na kierowcę siły przeciążenia. – To wszystko prawda, ale z drugiej strony zakaz tankowania podczas wyścigu i konieczność oszczędzania opon wymuszają bardziej ekonomiczną jazdę. Są tory, na których podczas wyścigu czas okrążenia jest nawet o dziesięć sekund dłuższy niż podczas kwalifikacji. Nie sądzę, by dziś prowadzenie bolidu wymagało lepszego przygotowania kondycyjnego niż wówczas, gdy Robert się ścigał – tłumaczy Sokół.

Gdyby więc świat Formuły 1 był nieco bardziej sentymentalny, a tym samym wolny od presji łatania budżetowych dziur, z łatwością znalazłby się team, który pomógłby Robertowi Kubicy powiedzieć: sprawdzam. Bo pomyślne testy to dla niego bez wątpienia pewna satysfakcja, ale prawdziwą nagrodą od życia za ponad siedem lat na marginesie wyścigowego Grand Prix byłby udział w wyścigu. – Znam Roberta od kilkunastu lat i wiem, że to jest facet, który wszystko, co robi, traktuje ze śmiertelną powagą. Jeśli więc zdecydował się przyjąć rolę trzeciego kierowcy, który musi być w każdej chwili gotów do zastąpienia kogoś z pierwszej dwójki, to musiał być absolutnie przekonany, że da radę i nie zepsuje sobie reputacji – uważa Sokół.

Swojej rajdowej przygody – która wtedy, w 2011 r., miała się ku końcowi, bo kontrakt z Ferrari zabraniał Kubicy narażania się poza torami na nieuzasadnione ryzyko – o mało nie przypłacił życiem. Starty rajdówkami nie były zresztą, jak gdzieniegdzie sugerowano, kaprysem znudzonego i uzależnionego od adrenaliny gwiazdora, tylko zawodowym doskonaleniem, które miało potem zaprocentować podczas wyścigów. W wyścigowym światku interpretowano to raczej jako przejaw perfekcjonizmu Kubicy, który stał się jego znakiem firmowym. Mateusz Cieślicki mówi, że każdy, kto zna się na motosporcie, nie mógł przejść obojętnie obok talentu polskiego kierowcy. – Nie miał za sobą żadnego patrona ani bogatego sponsora, nie był członkiem programu juniorskiego w fabrycznym teamie, a mimo to wdrapał się na szczyt. Ma ten szósty zmysł, który, jeśli chodzi o prowadzenie bolidu, sprowadza się do refleksu, do wyczuwania najmniejszych uślizgów auta i umiejętności reagowania na nie, do odpowiedniego odnalezienia się w tłoku na starcie.

Kwestia ewentualnego angażu dla Kubicy powinna rozstrzygnąć się w ciągu miesiąca. Wystawiony do wiatru na początku roku, gdy musiał ustąpić zupełnie nieopierzonemu w F1 Sirotkinowi, z trudem skrywał urazę, a między wierszami mówił, że wyniki testów Rosjanina były na siłę interpretowane pozytywnie, byle tylko uzasadnić jego zatrudnienie. Niedawno polski mistrz kierownicy ogłosił, że nie zamierza czekać na propozycję do ostatniej chwili. Zabrzmiało to jak ultimatum, ale pole manewru jest małe – nieobsadzone miejsce czeka tylko w Williamsie. Można powiedzieć: wóz albo przewóz.

Polityka 44.2018 (3184) z dnia 29.10.2018; Ludzie i Style; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Ponad urazy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną