Rację mieli ci, którzy zapewniali, że na meczu Polaków z Izraelczykami w Jerozolimie będzie bezpiecznie. Wcześniej niepokój wzbudzały pociski kierowane ze Strefy Gazy w kierunku Izraela. Na Teddy Stadium Polska pokonała gospodarzy 2:1 i wiadomo już na pewno, że zajmie pierwsze miejsce w grupie G eliminacji do futbolowych mistrzostw Europy w 2020 r.
„Krycha” ofensywny
Polska jedenastka wybiegła na boisko w trochę zaskakującym składzie. Bez Kamila Grosickiego, Bartosza Bereszyńskiego i przede wszystkim bez swojego kapitana i największej gwiazdy Roberta Lewandowskiego. Ten ostatni ustąpił miejsca, pewnie w celach terapeutycznych, Krzysztofowi Piątkowi, który z takich czy innych względów przestał wbijać gole we włoskiej lidze. Zabieg powiódł się o tyle, że w pewnym momencie piłka spadła pod nogi Piątka metr od pustej bramki i udało się to, co w języku sprawozdawców nazywa się „dopełnieniem formalności”.
Wcześniej, bo już w pierwszych minutach, Grzegorz Krychowiak huknął pod poprzeczkę nie do obrony i tym samym coraz wyraźniej widać, że „Krycha” na dobre porzucił czarną robotę w defensywie i teraz ma ambicje ofensywne.
Teraz Słowenia
Po pierwszej połowie można się było przymierzać do pogodnego komentarza o łatwych trzech punktach wywiezionych z trudnego terenu. Gospodarze starali się nie przeszkadzać, a nasi kurtuazyjnie nie wykorzystywali szans. Celował w tym Piotr Zieliński, który zaczynał każdą akcję dobrze, a kończył co najwyżej średnio. Kilka razy celnie strzelił, ale zawsze w okolice środka bramki.
W sumie jednak czuło się, kto rządzi na boisku. Tymczasem po przerwie poza golem Piątka (bez cieszynki a la pistolero z oczywistych względów) było znacznie gorzej. Nie pomogło wejście po raz 111 w reprezentacji Roberta Lewandowskiego. Przeciwnicy trochę przypadkowo, ale jednak strzelili bramkę kilka minut przed końcem gry i zrobiło się nerwowo. Na szczęście na tym się skończyło.
Po takim meczu trudno o jakieś uogólniające wnioski. Można co najwyżej pochwalić Polaków za kilka akcji, można też zganić za brak koncentracji od pewnego momentu. Na pewno zadowolony może być Sebastian Szymański, który coraz wyraźniej daje do zrozumienia, że miejsce dla niego w wyjściowym składzie to może być norma.
Teraz reprezentacja wraca do kraju, żeby we wtorek zakończyć eliminacje meczem ze Słowenią.