Zmiana systemu rozgrywek to jeden z ostatnich akcentów kończącej się jesienią drugiej kadencji Zbigniewa Bońka jako prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Prawo zabrania mu kandydować ponownie. Uważa to za kuriozum, czemu daje wyraz wszem i wobec. Ogłosił więc, że Ekstraklasie trzeba przywrócić normalność, co jego zdaniem sprowadza się do 18-zespołowej ligi i rozstrzygania sezonu w 34 kolejkach systemem mecz i rewanż. Bez żadnej dodatkowej rundy, rozgrywanej obecnie po oddzieleniu w tabeli grubą kreską grup mistrzowskiej i spadkowej.
Zarząd PZPN podjął już w tej sprawie wstępną uchwałę, do końca lutego sprawa ma być formalnie przesądzona. Od sezonu 2021/22 ma wrócić liga w klasycznym kształcie, widziana u nas ostatnio w 1998 r. Klubom się to nie podoba i zaapelowały do PZPN o konsultacje. Przede wszystkim nie chcą odstąpić części tortu z przychodami ligi dwóm dodatkowym uczestnikom rozgrywek. Gdy temat powrotu do klasycznego kształtu ligi pojawił się w 2016 r., Boniek zadeklarował nawet, że do czerwca 2019 r. (wtedy kończył się ówcześnie obowiązujący kontrakt telewizyjny, zapewniający Ekstraklasie SA, a więc i klubom, lwią część przychodów) dotychczasowe dochody szesnastki pozostaną bez zmian, a dla dokooptowanych zespołów środki wysupła PZPN. Ale zmiany i tak nie przeszły.
System 37 kolejek z dodatkową rundą, w której decydowały się losy tytułu, udziału w europejskich pucharach, jak również degradacji, został stworzony głównie z myślą o potrzebach kibiców telewizyjnych. Przynajmniej tych wyobrażonych przez architektów rozgrywek, którzy przekonywali, że telekibic jest głodny ligowego futbolu, zwłaszcza tego wiosennego, kiedy za sprawą dodatkowej rundy „emocje sięgną zenitu”. – Telewizje lubią ten format. W dodatkowej rundzie była też wysoka frekwencja – mówi Marcin Stefański, dyrektor operacyjny Ekstraklasy SA.