Ludzie i style

Facebook pokazuje pazury. Na razie w Australii

Mark Zuckerberg podczas przesłuchania w Kongresie USA. 23 października 2019 r. Mark Zuckerberg podczas przesłuchania w Kongresie USA. 23 października 2019 r. Erin Scott / Forum
Najpopularniejszy portal społecznościowy na świecie nie owija w bawełnę i pręży muskuły w Australii. Co to oznacza dla reszty użytkowników?

„Jeśli australijski projekt stanie się prawem, niechętnie przestaniemy zezwalać wydawcom i ludziom w Australii na dzielenie się lokalnymi i międzynarodowymi informacjami na Facebooku i Instagramie. To nie jest nasz pierwszy wybór – lecz ostatni. Tylko tak zdołamy uchronić się przed skutkami prawa sprzecznego z logiką i szkodliwego, a nie pomocnego, dla dynamiki australijskiego sektora wiadomości i mediów” – napisał w oświadczeniu Will Easton, dyrektor zarządzający Facebooka odpowiedzialny za Australię i Nową Zelandię.

Skąd taka ostra reakcja? Zakończyły się konsultacje projektu Kodeksu postępowania, który zakłada, że cyfrowe spółki, takie jak Facebook i Google, będą musiały płacić wydawcom za publikowanie ich treści na swoich platformach. Wszystko wskazuje na to, że australijskie władze nie ugną się pod naporem i lobbingiem, więc szykuje się ciekawy precedens, który może namieszać w biznesie Facebooka, ale też wielu innych internetowych spółek zarabiających krocie na reklamach wyświetlanych użytkownikom.

Czytaj też: Google, Apple, FB i Amazon w pandemii zbierają żniwa

Facebook i wydawcy. Kto tu zyskuje?

Dziennik „The Guardian” zauważa, że proponowane rozwiązania popierają największe koncerny medialne w Australii, w tym News Corp Australia, Nine Entertainment i Guardian Australia. Widzą w tym pomyśle sposób na zrekompensowanie strat spowodowanych utratą przychodów z reklam, które odpływają do potentatów internetowych korzystających z ruchu generowanego przez wartościowe treści wytworzone przez media. Minister skarbu Josh Frydenberg, który od początku mocno naciska na wprowadzenie zmian, powiedział, że rząd będzie kontynuował proces legislacyjny i nie zareaguje na „przymus i nietaktowne pogróżki”. Google już wcześniej wyraził niezadowolenie z obrotu spraw, ale poprzestał na tym, że jest... zawiedziony. Facebook wytoczył mocniejsze działa.

„Australia przygotowuje regulacje, które źle rozumieją dynamikę internetu i wyrządzą szkody tym organizacjom informacyjnym, które rząd stara się chronić” – dodaje Will Easton.

Menedżer twierdzi ponadto, że Facebook wcale nie jest stroną, która czerpie największe korzyści z relacji z wydawcami. Newsy mają stanowić według niego zaledwie ułamek tego, co ludzie widzą w swoich kanałach aktualności, i nie są znaczącym źródłem przychodów spółki. Facebook nie chce więc płacić za treści umieszczane tam dobrowolnie przez wydawców i samych użytkowników. Cena ignoruje też jego zdaniem wartość finansową zapewnianą wydawcom choćby poprzez możliwość dotarcia do większej liczby czytelników, a zatem i potencjalne zwiększenie liczby subskrypcji.

Czytaj też: Koniec politycznej reklamy na Twitterze. I dobrze

Dobra wola Marka Zuckerberga

Jeśli Facebook przejdzie od słów do czynów, to australijscy użytkownicy nie będą mogli dzielić się newsami dostarczanymi przez np. gazety, ale nadal będą mogli wykorzystywać serwis społecznościowy do udostępniania prywatnych treści znajomym i rodzinie. Marketingowa machina Facebooka powinna dalej się kręcić.

Rod Sims, przewodniczący Komisji ds. Konkurencji i Konsumentów, podkreśla, że projekt ma pozwolić australijskim firmom medialnym, w tym niezależnym lokalnym tytułom, usiąść do stołu negocjacyjnego z Facebookiem i Google. „Facebook już płaci niektórym mediom za treści. Regulacja ma po prostu zapewnić uczciwość i przejrzystość w relacjach Facebooka i Google′a z australijskimi firmami działającymi na rynku mediów informacyjnych” – podkreśla Sims.

Portal rzeczywiście stworzył sekcję newsową dla użytkowników w USA, która agreguje informacje z różnych tytułów i płaci wydawcom za to, że ich treści są dostępne w usłudze. W programie uczestniczy 200 wydawców, m.in. prestiżowe „Wall Street Journal”, „New Yorker” i agencja Bloomberg. Pomysł odebrano jako gest dobrej woli Marka Zuckerberga. Niedawno spółka poinformowała, że rozszerzy program Facebook News o kolejne kraje. Brane są pod uwagę Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Indie i Brazylia. Tym bardziej więc może dziwić zaognienie stosunków w Australii.

Czytaj też: Jak przegrywamy walkę z ekstremizmem w sieci

Otwiera się pole dla fake newsów

„Reakcja Facebooka jest przesadna. Kodeks nie nakłada kwoty, którą Facebook będzie musiał wyłożyć, wymaga tylko podejścia do stołu i negocjowania w dobrej wierze” – zauważa Hannah Ryan, dziennikarka i prawniczka z Sydney w tekście opublikowanym na portalu Slate. Eskalacja konfliktu nabiera jej zdaniem większego sensu, jeśli popatrzymy na tę debatę jak na wojnę zastępczą w większej globalnej walce o regulacje dotyczące Facebooka. „Czerwona linia Facebooka jest teraz klarowna: przyjdź po nas tak, jak stara się to zrobić Australia, a będziemy z tobą wojować” – dodaje.

Nie brakuje też głosów bijących na alarm, bo jeśli w wyniku konfliktu interesów między Facebookiem i wydawcami znikną z tej platformy wiarygodne treści tworzone przez dziennikarzy, to pojawi się jeszcze więcej pola do propagowania fake newsów i teorii spiskowych. A to jest coraz większym problemem demokratycznych społeczeństw.

Czytaj też: Sieć 5G, koronawirus i pseudonaukowe bzdury

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną