„Wiesz, co mi powiedział ostatnio? Że to najważniejsze wybory w historii kraju!” – mówi do żony Don Henderson. Jest październik 1969 r., właśnie przygotowuje się do małej prywatki – zaprosił na oglądanie wieczoru wyborczego znajomych, podobnie jak on białych Australijczyków z klasy średniej i w średnim wieku. Wszyscy mają oglądać oczekiwaną wygraną Partii Pracy, której w większości są wyborcami.
Tak zaczyna się komediodramat „Impreza u Dona” z 1972 r. (zekranizowany w 1976). – Ta sztuka jest uważana w Australii prawdopodobnie za najsłynniejszą w historii kraju – mówi brytyjski krytyk Neil Young. Jej autor David Williamson ma tytuł najpopularniejszego dramaturga, jakiego wydał Kraj Kangurów, w latach 70. nazywano go „głosem nowej Australii”.
W trakcie nocy wyborczej szybko okazuje się, że Partia Pracy, na którą głosowała większość zebranych, jednak nie zdobędzie władzy („Jak idą wybory? – Dobrze, jeśli jesteś faszystą”). Zaproszeni mężczyźni z biegiem czasu rozmowy na tematy polityczne (np. „Czasami myślę, że nie ma znaczenia, kto wygra, państwem kierują przecież urzędnicy”) zamieniają na alkohol, wulgaryzmy i uganianie się za nieswoimi żonami.
I chociaż czasy się zmieniły – kineskopowe telewizory, które trzeba stroić na wieczór wyborczy, zastąpiły duże ekrany plazmowe lub niewielkie smartfony, a i mało która impreza wyborcza staje się tak sławna (gdy w końcu wygrała Partia Pracy, autor sztuki dostał telegram od premiera o treści: „zmień zakończenie”) – to wieczory wyborcze i show im towarzyszące stały się nieodzownym elementem kultury w krajach demokratycznych.
Czytaj też: Trumpizm przetrwa Trumpa
Wieczór wyborczy, czyli pizza musi być
Mało gdzie widać to lepiej niż w Stanach Zjednoczonych. Ze swoim skomplikowanym systemem wyborczym i ogromnym państwem podzielonym na wiele stref czasowych to, co w większości państw skupia się na nerwowym oczekiwaniu na wyniki badania exit poll zaraz po zamknięciu lokali, w USA rozciągnięte jest na wiele godzin, w czasie których redakcje ogłaszają, kto wygrał w kolejnych stanach.
W jednym z niedawnych sondaży połowa ankietowanych Amerykanów zadeklarowała, że będzie śledzić zbliżający się wieczór wyborczy. Pierwszą wygraną Baracka Obamy w 2008 r. na kilkunastu stacjach oglądało w sumie 71,5 mln obywateli. Zwycięskie dla Donalda Trumpa wybory – 500 tys. telewidzów mniej. Nie są to liczby porównywalne z transmisjami Super Bowl (regularnie gromadzącymi przed ekranami ponad 100 mln), ale dalej są to jedne z największych hitów telewizyjnych. Szczególnie dla kablowych kanałów informacyjnych. W 2016 r. wieczór wyborczy do momentu ogłoszenia wyników (czyli przez osiem godzin) oglądało w Fox News średnio 12,2 mln widzów (głównie republikanów), a w CNN – 11,2 mln (głównie demokratów). To porównywalne wyniki do tych, jakie w tym samym roku osiągały najpopularniejsze programy w telewizji – seriale „Agenci NCIS” i „Teoria wielkiego podrywu” oraz niedzielne mecze futbolu.
Noce wyborcze wykształciły też swoje własne tradycje. „To nieoficjalna dziennikarska tradycja, że zamawiana jest pizza dla osób pracujących nocą w redakcjach” – opisuje w felietonie dziennikarka „Napa Valley Register”. W dzień wyborów media społecznościowe zapełniają się zdjęciami stosów pudełek od pizzy w newsroomach. Każde odstępstwo od normy jest szeroko komentowane. Gazeta „State Journal-Register” informowała, że „tornado prawie zrujnowało wyborczą pizzę”, ale dali radę, bo „zdążyli zjeść, zanim zaatakowało tornado”.
Gdy w noce wyborcze szefowa redakcji „News & Observer” wprowadziła limit dwóch kawałków pizzy na pracownika, pracownicy „Dallas Morning News” mieli grilla, a w biurze Associated Press w Seattle były sajgonki i bahn mi (tak kończy się zrzucanie cateringu na koleżankę z Wietnamu), napisały o tym wszystkie media branżowe. Zresztą nie tylko o tym – serwis Poynter poświęcił temu zjawisku (które jest coraz popularniejsze też w polskich redakcjach, chociaż nie tak celebrowane) przez 18 lat ponad sto artykułów.
It must be election night. #newsroompizza pic.twitter.com/r9kmAYRAzo
— Frank Pine (@fpine) June 6, 2018
An undecided #ANPElection13 means more #newsroompizza. @NewsroomPizza pic.twitter.com/vC1xEY3QVF
— Allison Bourg Sauntry (@allisonsauntry) November 8, 2013
#newsroompizza is here! @sltrib pic.twitter.com/fMNOne45Qn
— Matt Canham (@mattcanham) November 9, 2016
Now it feels like #ElectionNight. #NewsroomPizza #4Election pic.twitter.com/x71Ggn7cV8
— Tim Wieland (@CBS4Tim) November 9, 2016
Wyborczy moment Portillo
Dla wszystkich najbardziej charakterystyczną częścią nocy wyborczej jest jednak chyba czekanie. „Chociaż wybory były dwa tygodnie temu, cały czas słyszę: »Świetne, nie?«. I nie chodzi o Eurowizję, tylko o wybory. Jest powszechna zgoda, że to była świetna noc, nawet jeśli nie podobał ci się wynik. Trochę jak mecz piłki nożnej, w której jedna strona jest tak dobra, że nawet kibice przeciwnika wyrażają zachwyt” – opisywał wieczór wyborczy w 1997 r., kiedy Tony Blair zakończył trwające 18 lat rządy torysów, Miles Kington z „The Independent”. Zwracał uwagę, że najczęściej rozmowy skupiały się na jednej sytuacji: „Widziałeś, jak Portillo zdał sobie sprawę, że został pokonany?”.
O 3:10 w nocy stało się jasne, że startujący w bezpiecznym okręgu urzędujący minister obrony Michael Portillo nie wejdzie do parlamentu i kończą się rządy torysów. To, czy ktoś dotrwał do tego późnego momentu w transmisji, było w kolejnych dniach tematem wielu rozmów wśród Brytyjczyków. Tzw. moment Portillo został uznany w 1999 r. przez stację Channel 4 za trzecie najważniejsze wydarzenie w XX w., jedno miejsce wyżej niż śmierć księżnej Diany.
Czytaj też: Kto wygra wybory w USA? Wszystko jest możliwe
Bezsenna wyborcza noc
Również wyborcy Trumpa musieli czekać do 3 rano ze świętowaniem (oba zwycięstwa Obamy ogłaszano już ok. 23). Dlatego dla wielu osób (szczególnie śledzących wybory w odległych krajach z dużą różnicą czasową) najlepszym podsumowaniem nocy jest chyba program satyryczny „2016 Wipe” znany z serialu „Czarne Lustro” Charliego Brookera. Pojawia się w nim, zarówno w przypadku głosowania dotyczącego brexitu, jak i wyborów prezydenckich w USA, ten sam skecz. Brooker ogląda początek wieczoru wyborczego, wszystko wskazuje, że popierany przez mainstream konsensus zostanie utrzymany, więc idzie spać. Budzi się w rytm „Poranka” ze suity „Peer Gynt” i idyllicznych ujęć angielskich łąk, wraca na kanapę przed telewizor, włącza poranny program informacyjny i… zdaje sobie sprawę, że świat się zmienił na zawsze.
Czytaj też: Biden nie może spać spokojnie
Wybory w dobie koronawirusa
„Bez redakcji, bez redakcyjnej pizzy: do tych, którzy pracują w noc wyborczą zdalnie, jak się przygotowujecie?” – pyta w serwisie Reddit Tyler, dziennikarz radia z Baltimore. Bo koronawirus nie oszczędził też tradycji wieczorów wyborczych. Zamiast zdjęć pudełek z pizzą z biur możemy się spodziewać w mediach społecznościowych obrazków pizz z mikrofalówek albo jednego pudełka leżącego na kanapie obok prowizorycznego miejsca pracy z domu.
Wiele wskazuje też, że czekać będziemy inaczej. – Małe szanse, że głosy zostaną policzone w wieczór wyborczy. Przerażającą wizją jest to, że pozwy sądowe i liczenie głosów będzie trwać ponad miesiąc i w tym czasie nie będziemy wiedzieć, kto wygrał – mówi prof. Jake Grumbach, politolog z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, i tłumaczy: – Po pierwsze, administracja wyborcza jest niedofinansowana i niekompetentna. Wiele stanów nie jest przygotowanych do głosowania korespondencyjnego. Nowy Jork prawie miesiąc liczył głosy w małych, lokalnych wyborach do rady miasta. Po drugie, możemy się spodziewać ogromnej liczby pozwów i spraw sądowych.
Kto prezydentem USA? Poczekamy
– To bardzo prawdopodobne, że nie poznamy 3 listopada wyników. Może będziemy musieli poczekać kilka dni. Świat się nie skończy, jeśli nie będziemy wiedzieć do piątku, kto jest nowym prezydentem, jego inauguracja jest dopiero w styczniu. Więc może to zająć nawet miesiąc. Jeśli Joe Biden wygra zdecydowanie, to pozwów będzie mniej. Jak będzie wyrównanie i wszystko zdecyduje się w jednym stanie, np. Pensylwanii, to zobaczymy powtórkę, a nawet większą rzecz niż we Florydzie w 2000 r. Obstawiam, że o wyniku wyborów zadecyduje sąd – mówi dr Michael Barber z Brigham Young University w Provo, Utah.
Mediom nie powinno to jednak przeszkadzać. To dodatkowe dni lub tygodnie zwiększonego zainteresowania ich pracą. A opisujący historię ponownego liczenia głosów na Florydzie (gdzie o wygranej George’a W. Busha zadecydowało 537 głosów) film „Decydujący głos” zdobył trzy nagrody Emmy.
Czytaj też: Trump czy Biden? Co z tego wyniknie dla świata i Polski?