Dwa centymetry. To ubiegłoroczny poziom opadów śniegu od stycznia do marca w regionie Yanqing, gdzie za niewiele ponad miesiąc (4 lutego) rozpoczną się zimowe igrzyska olimpijskie. Ich nominalnym gospodarzem jest odległy o kilkadziesiąt kilometrów Pekin – tam odbędzie się halowa część igrzysk. Kwestia śladowej ilości pokrywy śnieżnej w miejscu rywalizacji zimowych sportowców przestała kłopotać Międzynarodowy Komitet Olimpijski, ponieważ z Pekinu popłynęło zapewnienie, że śnieg w górach zostanie wyprodukowany przez armatki. Lokalne zasoby dostarczą 220 mln litrów wody, niezbędną infrastrukturę się zbuduje, a koszty nie grają roli.
Gdy niedawno wyszło na jaw, że trasy narciarstwa zjazdowego zahaczają w Yanqing o park narodowy, chińska strona odparła, że granice parku zostały właśnie przesunięte, tak więc żadna alpejska konkurencja nie wedrze się na tereny chronione. Przebywający w Chinach dziennikarze z klubu korespondentów prasy zagranicznej chcieli to sprawdzić. Mieli też długą listę innych pytań o igrzyska, jednak zostali odprawieni z kwitkiem. Poskarżyli się potem na blokowanie dostępu do informacji, utrudnianie wykonywania obowiązków oraz bezceremonialne traktowanie. Usłyszeli od jednego z przekaźników partyjnej linii, że zagraniczne media mają w Chinach swobodę działania, tyle że w granicach obowiązującego tam prawa.
Fałszywe alibi
Pekin jest pierwszym miastem, które już niedługo będzie się mogło pochwalić mianem gospodarza zarówno letnich, jak i zimowych igrzysk. Te najbliższe dostał właściwie na tacy. W związku z protestami lokalnych społeczności oraz trudnym do przewidzenia ostatecznym rachunkiem za przygotowanie imprezy (poza pewnością, że pójdzie on w miliardy dolarów) z rywalizacji wycofały się na dość wczesnym etapie Sztokholm, Oslo i Monachium.