Dawno temu do Polski przybyła młoda królowa węgierska, którą szybciutko wydano za największego ważniaka w okolicy, czyli Władka Jagiełłę. Jadwiga (dla przyjaciół i na Instagramie _Jadwisia12) zamieszkała na Wawelu, trzeci pokój od smoka na lewo.
Jadwisia nie była typową królową domową, co to tylko przymierza suknie przed lustrem i próbuje człowiekowi opchnąć plastry z rzepy na oczyszczenie sumienia. Nie, Jadwiga była królową spacerową. To znaczy, że przechadzała się długo i dokładnie po krakowskich uliczkach, w końcu kroki się same nie zrobią.
Murarze, tynkarze, akrobaci
Kiedy tak spacerowała, krocząc, w oczy rzuciła jej się stosunkowo duża dostępność atrakcyjnych gruntów idealnie nadających się pod zabudowę wielopiętrową. Jadwiga postanowiła zainwestować w nieruchomości. W tamtych czasach Airbnb było jeszcze na etapie pierwszych łapówek dla Kongresu, więc wybór Dobrej Królowej padł na zabudowę typu sakralnego, tzn. zdecydowała się postawić byczy kościół w centrum miasta (bardzo oryginalnie).
Wszyscy rajcy miejscy (rajca to pierwsza ewolucja radnego) ucieszyli się wielce i szybko nakazali rozpoczęcie budowy. Z całego kraju, a nawet z Podlasia zaczęli ściągać do stolicy murarze, tynkarze oraz akrobaci. Wszyscy jak jeden mikroprzedsiębiorca pracowali w pocie czoła, a niektórzy nawet wystawiali faktury.
Pewnego dnia jeden z murarzy spóźnił się jednak do pracy, a potem cały dzień siedział struty, gapiąc się w cement i myśląc Bóg wie o czym. Zanim powiecie, że to w sumie normalne zachowanie na budowie i gość w końcu wytrzeźwieje, to pamiętajcie, że mówimy o czasach sprzed wynalezienia zaliczki.
Murarz tak był zajęty tym smutkiem i beznadzieją, że nie zauważył nawet, kiedy Jadwiga we własnej dobrokrólewskiej osobie wpadła z niezapowiedzianą kontrolą na plac budowy. No więc wszyscy wokoło kłaniają się nisko, podskakują wysoko i robią szpagaty, jak na dobrych prostaczków przystało, a młody murarz nic. Dalej gapi się w cement, uporczywie wyprzedzając swoją epokę.
Czytaj też: Ostatnia żona Jagiełły
Kurs złotówki zanurkował
Tymczasem Jadwiga chodzi, spaceruje, liczy kroki, bada alkomatem i przede wszystkim obserwuje lud pracujący, bo niewiele jest większych przyjemności w życiu niż oglądanie, jak ktoś inny się męczy. Nagle jej wzrok spoczął na osowiałym murarzu, stopy same poniosły ją w jego stronę, a palec wskazujący oskarżycielsko wycelował w jego spuszczony na kwintę nochal.
– E, młody! – zwróciła uprzejmie uwagę mężczyźnie.
Murarz podniósł głowę, spojrzał w kierunku, z którego dobiegło go królewskie pozdrowienie, i zerwał się z okrzykiem.
– O kur…s złotówki zanurkował!
Po czym dodał nieco zawstydzony: – Grałem dźwignią na foreksie i straciłem wszystko przez wahania waluty. Teraz nie stać mnie na insulinę dla żony. Potrzebuję jej, bo małżonka zamieniła chleb na ciastka za radą tej fikuśnej francuskiej królowy z Instagrama.
Na to Jadwisia zmarszczyła brew, potem nosek i wreszcie usteczka i brodę, bo władza królewska konkurencji nie znosi. Generalnie marszczyła się, od góry królowej poczynając, i tendencja była jasna, ale efekty skryte skromnie pod wzorzystą suknią. Jak już skóra skończyła jej falować, królowa fuknęła głośno i rzekła:
– Tak bić nie może. Należi wprowadzić nakaz oznaczania postów reklamowich! Ta aristokreatorka na pewno działała na zlecenie jakiejś gildii piekarskiej! – jak na Węgierkę, przywykłą do języka demonów, królowa i tak miała jedynie lekką wadę wymowy.
Czytaj też: Jak Jagiellonowie dobierali się w pary
Unia władz z deweloperami
Murarz pokiwał tylko smutno głową i już miał wrócić do tak obcesowo przerwanej depresji, kiedy coś uderzyło go w czubek ucha. To Jadwisia, nasza Dobra Królowa, oparła jedną syrkę na podwyższeniu, podciągnęła suknię (pod którą miała kolejną i kolejną, i jeszcze siedem innych, żeby nikogo nie gorszyć) i ściągnęła z bucika złotą klamrę. Następnie zniecierpliwiona czekaniem, aż murarz ogarnie, że mu pod nosem królewskie klejnoty śmigają, stuknęła go drogocennym przedmiotem w zafrasowaną makówkę.
– Urzekła mnie twoja historia, dobri człowieku. Proszę, sprzedaj tę klamrę i płać lekarzowi do czasu, aż nie ogarniemi w królestwie jakiegoś NFZ (to temat na oddzielną tragikomedię).
Wzruszył się murarz ogromnie, a łza wielka jak królewska pięta zalśniła mu na policzku. Już miał się rzucić do stóp Dobrej Królowej, kiedy ta dodała:
– Rati płatne w każdi pierwszi poniedziałek miesiąca. Oprocentowanie zmienne, zależne od… mojego wiboru – oznajmiła Dobra Królowa, otrzepując upapraną codziennością stopę nad czupryną robotnika.
Murarz jęknął, znowu spuścił głowę, a jego wzrok spoczął na śladzie po pantofelku nr 47 (królowa była nie tylko dobra, ale i wielka) odciśniętym w świeżutkiej zaprawie.
W ten sposób Dobra Królowa Jadwiga wynalazła stopy procentowe. Na pamiątkę tego wydarzenia wmurowano zdeptany przez nią blok betonu w ścianę kościoła, gdzie po dziś dzień symbolizuje nierozerwalną unię pomiędzy władzą a deweloperami.